Bank centralny Zjednoczonych Emiratów Arabskich zapewnił w weekend, że będzie stał twardo za instytucjami, które popadły w finansowe tarapaty i udzieli im potrzebnych gwarancji i poręczeń. Azjatyckie indeksy giełdowe rosły o ok. 3 proc. - NIKKEI zyskiwał 2,9 proc., Hang Seng 3,4 proc. Po stronie danych makroekonomicznych rozczarowała wprawdzie produkcja przemysłowa w Japonii (wzrosła o 0,5 proc. m/m, oczekiwano wzrostu o 2,5 proc.), ale nie zdołało to popsuć nastrojów byków. Na rynku walutowym dolar oddał odzyskiwane w piątek terytorium i tracił w poniedziałek względem euro, jena i walut rynków wschodzących. Jenowi dodatkowo pomógł komentarz premiera Japonii, który stwierdził, że interwencja walutowa na obecnym etapie nie wchodzi w grę - od kwietnia kurs, po którym zamienia się dolara spadł ze 101 jenów do ok. 86 jenów. Rano złoty umocnił się o 2,7 proc. względem dolara (2,72 PLN) i ok. 1,3 proc. w stosunku do euro i franka.

Wstępne dane o sprzedaży sieci handlowych w ciągu minionego weekendu można rozpatrywać na dwa sposoby: w tym roku na zakupy Amerykanie wydali 41,2 mld USD, co jest o 0,5 proc. wyższą kwotą od wydatków z 2008 r. Na pierwszy rzut oka mogłoby świadczyć to o poprawiającej się kondycji konsumentów, ale niestety taki wniosek jest nieuzasadniony, ponieważ z wyprzedaży skorzystało więcej osób niż przed rokiem, czyli przeciętna transakcja opiewała na niższą kwotę niż rok temu.
Po tzw. "czarnym piątku", kiedy kilkudziesięcioprocentowe obniżki oferowały niemal wszystkie supermarkety, w poniedziałek (tzw. "cyber monday") konsumenci będą klikać, jak szaleni w sklepach internetowych - według szacunków analityków na mocno przecenione prezenty świąteczne i towary z darmową dostawą polować będzie dzisiaj ok. 96,5 mln Amerykanów. W ten sposób firmy starają pozbyć się za wszelką cenę towaru i wykazać na koniec roku dodatnie wyniki finansowe.