Na zimowych igrzyskach jeszcze nikt nie zarobił, ale Rosjanie i tak chcą wydać 20 miliardów dolarów na organizację imprezy za cztery lata
Jeśli jest ktoś, komu zimowe igrzyska w Vancouver niezwykle się podobały, to są to rosyjscy oficjele. Przedstawiciele gospodarzy następnej zimowej olimpiady zjechali tam tak tłumnie, że według niektórych doniesień ambasada była niemal przepełniona. Krótko po półmetku imprezy władze Vancouver podpisały oficjalne porozumienie z władzami Soczi, będą im służyć radą i doświadczeniem. Dokładnie taka sama uroczystość odbyła się przed czterem laty w Turynie. Kanadyjczycy nie wynieśli nauk ze wszystkich włoskich błędów. – W Turynie uważałem, że lód jest źle przygotowany. A tutaj dokładnie ten sam człowiek był za to odpowiedzialny. I to ma być olimpijska jakość? – krytykował Jan Bos z Holandii.
Rosjanie zamierzają kanadyjskie błędy eliminować. Tor saneczkarski w Soczi będzie przynajmniej o 10 km/h wolniejszy od tego, na którym zginął Gruzin Nodar Kumaritaszwili (można się tam było rozpędzić nawet do 154 km). Wicegubernator Kraju Krasnodarskiego, gdzie leży Soczi, pragnie czerpać kanadyjskie know-how pełnymi garściami i to w każdej dziedzinie, od infrastruktury aż po ochronę środowiska. – Zdaliście egzamin olimpijski śpiewająco – chwalił Vancouver. Niewykluczone, że jest jedyną osobą na świecie, która tak uważa.

Biznesowa dżungla kusi

Soczi położone jest w bardzo niestabilnym politycznie regionie – trudno wymienić wszystkie niedawne konflikty w Osetii Południowej, Abchazji, Czeczenii. Już wiadomo, że jeśli chodzi o stopień zagrożenia terrorystycznego, rosyjska impreza nie będzie mieć wiele wspólnego z Vancouver. Ale pod jednym względem ostatnie igrzyska były dla Rosjan świetnym poligonem doświadczalnym – chodzi o aurę. Soczi będzie pierwszym w historii gospodarzem zimowych igrzysk, położonym w klimacie subtropikalnym, w górach Kaukazu schodzących do Morza Czarnego. Gdyby jakimś cudem zabrakło im śniegu, doświadczenia Kanadyjczyków z transportem lotniczym mogą okazać się bezcenne, choć z ekologią nie będą miały nic wspólnego. Obciążony tonami śniegu helikopter zużywa do 1000 litrów paliwa na godzinę. Nawet jeśli Kanadyjczycy zapłacą za każdy wyemitowany kilogram dwutlenku węgla (tak zwany offset, czyli wspieranie źródeł energii odnawialnej), to kończące się igrzyska coraz mniej zasługuje na miano zielonych, które dumnie sobie przypisały.
Reklama
Jednak Dmitrij Czernyszenko, szef komitetu organizacyjnego Soczi 2014, idzie w zaparte i zapewnia, że na Kaukazie śnieg będzie. A nawet gdyby nie, to Rosjanie dysponują technologiami do przechowywania śniegu, mają też system produkcji sztucznego działający niezależnie od warunków zewnętrznych (w Vancouver było na to za ciepło). Poza tym Krasnaja Polana, gdzie będą się odbywać konkurencje narciarskie, jest położona o 400 metrów wyżej niż Whistler (tam rywalizowała większość narciarzy, dla których na szczęście nie starczyło miejsca na Cypress Mountain). – Jesteśmy szczęściarzami z takimi warunkami naturalnymi. Wilgotne powietrze napływa znad Morza Czarnego i na dużych wysokościach zamienia się w śnieg – zapewniał Czernyszenko.
Potwierdza to Roman Wilfand, szef rosyjskiego centrum badań hydrometeorologicznych. – Prawdopodobieństwo opadów śniegu w tym terminie jest w Soczi znacznie większe niż w Vancouver – mówi. Na Krasnej Polanie przewiduje przynajmniej półmetrową warstwę. A gdyby Rosjanie zapragnęli rozgrywać jakieś konkurencje na niższej górze (bo na przykład jest z niej piękny widok na miasto, podobnie jak z Cypress Mountain), cała nadzieja w tym, że nie ulegną pokusie.
Kanadyjczycy mają nadzieję, że ich rola w Soczi nie skończy się na doradztwie. Zaprawione w olimpijskich projektach firmy liczą na lukratywne kontrakty na Kaukazie. I choć obawiają się rosyjskiego rynku, gdzie transparentne procedury przetargowe są rzadką praktyką, obietnice zarobków i tak wabią ich do tej biznesowej dżungli. Wicegubernator przewiduje, że wymiana handlowa między południową Rosją a Kanadą, w tej chwili szacowana na 11,6 mln dolarów rocznie, może zwiększyć się dziesięciokrotnie.
Aby promować olimpiadę w 2014 roku, rosyjscy działacze otworzyli w Vancouver Russky Dom. Nowoczesny budynek, z daleka przypominający kino w dniu premiery, przyciąga dziennie kilkaset osób, które kupują pamiątki, oglądają hokej i łyżwiarstwo figurowe, ale głównie bawią się przy wódce. Otwarcie było imponujące. Sportowców, polityków, artystów i modelki witali wicepremierzy Rosji Aleksandr Żukow i Dmitrij Kozak. Z ekranu telewizora na żywo wszystkich pozdrawiał Putin. – W imieniu fanów, w imieniu milionów Rosjan życzę wam wszystkim sukcesu i szczęścia – uśmiechał się premier. Gdy dodał kilka słów o „dumie narodowej” i „wspaniałym, niezapomnianym turnieju”, który ma się odbyć za cztery lata, z ulicy zaczęły dochodzić głosy protestu.
Kilkanaście osób w gęstym deszczu stało przed budynkiem, trzymając transparenty z czerwonymi napisami: „Nie dla Soczi”, „Stop olimpiadzie w miejscu ludobójstwa”, „Będziecie chodzić po grobach naszych przodków”. Protestowali, aby skorzystać z okazji, jaka za cztery lata może już się nie nadarzyć. A przy okazji przypomnieć działaczom Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, że wybór Soczi na gospodarza igrzysk był pod wieloma względami równie skandaliczny jak wybór Pekinu. Działacze PKOl niezbyt chętnie opowiadają jednak o pozasportowym aspekcie igrzysk w Soczi. – Jako członek polskiego komitetu wolałbym nie mówić na ten temat. Zresztą na zjazdach MKOl nikt nie mówi nic złego o Soczi – powiedział nam sekretarz generalny PKOl Adam Krzesiński.
Jednak kilku działaczy stanęłoby wśród protestujących. – Czym kierował się międzynarodowy komitet, wybierając Soczi na gospodarza? Sam chciałbym wiedzieć – mówi w rozmowie z DGP wiceprezes PKOl Zbigniew Waśkiewicz. – Przecież tam nie ma prawie nic: ani dróg, ani obiektów. Wydaje się, że nie zawsze ten wybór jest merytoryczny. Moim zdaniem już kilka razy popełniono błąd. Na przykład na stulecie igrzysk, wybierając Atlantę na gospodarza. Czasami decydują emocje, a czasami co innego.

Złote plaże Soczi

Mówi się, że o wyborze Soczi zadecydował Putin. To on niemal od początku lobbował za swoim miastem. Spotykał się z szefami MKOl, osobiście poprowadził nawet ostateczną prezentację miasta. Dlatego to na nim też skupili się protestujący przed Russkim Domem. Kilkoro z nich określało siebie potomkami Czerkiesów, kaukaskiego ludu, który w drugiej połowie XIX wieku doznał klęski w wojnie przeciwko carskiej Rosji. Ci, których nie wymordowano, zostali wysiedleni. Ich stolica, dzisiejsze Soczi, jest jednym z najpopularniejszych kurortów dla rosyjskich elit. Do miasta położonego między Morzem Czarnym a Kaukazem, na granicy rezerwatu przyrody UNESCO, zjeżdżają się politycy, oligarchowie, gwiazdy show-biznesu, rosyjski establishment. Latem na tamtejszych plażach, w zdecydowanej większości prywatnych, opala się Maria Szarapowa. Swoją willę ma Putin, który zimą lubi jeździć na nartach po Krasnej Polanie. Dlaczego akurat Krasnaja? Ładna, owszem, ale podobno również czerwona od krwi Czerkiesów. Niestety dla organizatorów następnych igrzysk za cztery lata przypadnie 150. rocznica rzezi Czerkiesów.
Oczywiście Rosja nie uważa tego za ludobójstwo, a MKOl się tym nie interesuje. Putin praktycznie rozwiązał kwestię Czerkiesów na igrzyskach jednym zdaniem: „Ten turniej to sprawa naszej dumy narodowej”. – Szkoda. To oznacza, że będzie 2014 rok, a my pod pewnym względem cofniemy się do lat 80. – powiedział nam jeden z działaczy PKOl. – Widziałem na ulicy w Vancouver, jak człowiek podobny z twarzy nieco do Eskimosa, pewnie Inuit, uczy białego policjanta grać w kości. Widziałem też ceremonię otwarcia, w której brały udział chyba wszystkie ludy tubylcze zamieszkujące obecnie Kanadę. To one mówiły „witamy”. Co zobaczymy w Soczi? Pewnie dużo białych milicjantów. A na ceremonii otwarcia będzie Iwan Groźny, Aleksander II i Putin. No, może jeszcze ktoś w futrze, z gęstym wąsem, na saniach, udający rdzennego mieszkańca Syberii.
Zarzuca się również Soczi 2014, że będzie o wiele mniej zielone niż olimpiada w Kanadzie. Bo lasy w Whistler jak były, tak są. Rysie, które trzymały się z dala od okolic Vancouver, pojawiły się na obiektach olimpijskich. Nawet medale były z odzysku. W Soczi będzie gorzej, o wiele gorzej. W rosyjskim mieście praktycznie wszystko trzeba budować od zera: drogi, kolej, dwie elektrownie, nowy port, nawet kanalizację. W sumie rząd federacji planuje wydanie 20 mld dolarów na igrzyska, z czego aż 7 mld na obiekty olimpijskie (dla porównania – Vancouver na obiekty wydało 580 mln dolarów). Ekolodzy są przerażeni tym, co może się stać z terenem kaukaskiego rezerwatu. Już dopatrzyli się, że robotnicy bezprawnie wycinają drzewa, budują drogę przez środek lasu, a nawet przekształcają koryto jednej z rzek. – Olimpiada jest wykorzystywana przez firmy budowlane do zagarnięcia najcenniejszych skrawków ziemi – uważa Michaił Kreindlin z Greenpeace Russia.
Putin powiedział, że wszyscy mieszkańcy Soczi i okolic, którzy w związku z organizacją igrzysk zostaną wysiedleni, otrzymają wysoką rekompensatę w gotówce, ziemię w innym miejscu lub godziwe lokale zastępcze. Przesiedleńcy twierdzą jednak, że rząd potraktował ich jak za dawnych czasów, czyli obojętnie. Robotnicy, aby znalazło się miejsce dla nowych torów, skoczni, lodowisk i hoteli, burzyli nie tylko pojedyncze domy, ale też całe wioski. Na jednej z konferencji prasowych w Moskwie, zatytułowanej „Soczi 2014. Oportunizm, niekompetencja i pogarda dla prawa”, pojawili się obrońcy praw człowieka, ekolodzy oraz przesiedleni mieszkańcy. Ci ostatni zostawili list otwarty skierowany m.in. do polityków i MKOl. „Mieszkańcom Soczi, mimo obietnic MKOl, że igrzyska przyniosą im zdrowie, bogactwo, pokój i szczęście, pozostało niewiele, prawie nic. Każda rodzina miała swój kawałek ziemi, 50 akrów za cara, 37 sotek za bolszewika, 15 sotek za komunistów, 7 sotek za demokratów. A dzisiaj tych sotków ma jeszcze mniej”.

Burmistrz dzieli kasę

Vancouver 2010 miało tę przewagę nad innymi igrzyskami, że nie było zbyt upolitycznione. Mało kto mówił o jakichś konfliktach, wojnach, wyborach. Miejscowi politycy wręcz unikali medialnego szumu, aby nie narazić się wyborcom. Podczas hucznie obchodzonego Nowego Roku w chińskiej dzielnicy w Vancouver gościło więcej polityków amerykańskich niż kanadyjskich. W Soczi nie będzie tak przyjemnie, a przedsmak dały ostatnie wybory na burmistrza. Zamierzało wystartować kilkunastu kandydatów, wśród nich komuniści, liberałowie, oligarchowie, artyści, a nawet primabalerina. Każdy chciał wygrać, aby mieć wpływ na podział rządowych pieniędzy. Udało się to kandydatowi Kremla (Anatolij Pachomow), który zebrał aż 64 proc. głosów więcej niż krytyk Putina (Borys Niemcow). Rosyjskie media piszą, że Pachomow musiał wygrać, aby rządowe firmy mogły dalej pracować przy igrzyskach. Lokalne stacje telewizyjne pokazywały jedynie spoty wyborcze Pachomowa – nawet w czasie ciszy wyborczej. Niemcow, jeśli już pojawił się na antenie, to w roli południowokoreańskiego szpiega i wroga narodu. – Zwolennicy Putina mają poważny finansowy interes, aby być teraz w Soczi – powiedział Ilia Jaszyn, menedżer Niemcowa. – To ważne, aby znaleźć sobie kogoś w ratuszu, kogo można kontrolować i kto będzie przymykał oko na korupcję.
Budowa nowych obiektów w Soczi posuwa się do przodu opieszale, ale ich skala przyprawiłaby o szybsze bicie serca każdego budowlańca. Żadne miasto nie przeszło takiej rewolucji z okazji organizowania igrzysk, jaka ma dokonać się w Soczi. Prowincjonalny kurort przeobrazi się, jak zapewniają Rosjanie, w „perłę Kaukazu”, odmłodzony, europejski ośrodek z gigantycznym, zbudowanym od podstaw kompleksem olimpijskim. Podobnie jak w Vancouver będzie podzielony na dwie części: górski i nadbrzeżny w mieście. Trasy w oddalonej o 40 km Krasnej Polanie zaprojektował Bernhard Russi, mistrz olimpijski w zjeździe z 1972 roku, który opracował także trasy igrzysk w Albertville, Lillehammer, Nagano i Salt Lake City. Na dole w Soczi powstaną hale, wioska olimpijska, a właściwe nowe miasto. Na razie to gigantyczny plac budowy. Żeby mogła ruszyć, trzeba było przesiedlić półtora tysiąca ludzi.
Coś nam to przypomina? Z pewności nie Vancouver, bo tam przebudowę miasta i tworzenie nowych obiektów utrzymano w granicach rozsądku. Najdroższa zbudowana od podstaw za 178 mln dolarów kanadyjskich hala Richmond Oval – to ta od topniejącego lodu – po igrzyskach zostanie przekształcona w publiczne centrum z dwom boiskami do hokeja, kilkoma do innych gier i bieżnią lekkoatletyczną. Pozostałe zbudowane lub częściej tylko zmodernizowane obiekty bez trudu i generowania dodatkowych kosztów powinny wtopić się w sportowy krajobraz miasta. Kanadyjczycy mieli zresztą z kogo brać przykład – obiekty z igrzysk w Calgary w 1988 roku nadal mają się świetnie. Stadion Calgary Saddledome służy trzem lokalnym drużynom, dwóm hokejowym i jednej lacrosse’a. Pełni też rolę centrum kulturalnego i konferencyjno-wystawowego. Pełen sportowców jest także łyżwiarski Calgary Olympic Oval.
Z okazji igrzysk w 2008 roku stworzono za to nową część miasta w Pekinie – tam posunięto się nawet dalej niż do wysiedlania mieszkańców. Burzono całe dzielnice, a sztandarowe obiekty – stadion Ptasie Gniazdo i pływalnia Watercube – stały się ikoną sportowej architektury. Teraz można je zwiedzać za 7 dolarów. Od czasu do czasu organizuje się tam jakiś koncert lub operę, ale głównie hula po nich wiatr – choć zawsze pod czujnym okiem umundurowanych strażników. Lokalny klub piłkarski odmówił wprowadzenia się na gigantyczny stadion.
Zupełnie innym obciążeniem były i nadal są letnie igrzyska z 2004 roku dla pogrążonej w kryzysie Grecji. To najmniejszy kraj, jaki kiedykolwiek je zorganizował. Obawy, czy niestabilna gospodarka udźwignie takie przedsięwzięcie, przegrały z entuzjazmem, jaki wzbudził symboliczny powrót igrzysk do miejsca swoich narodzin. Państwo wyłożyło 15 miliardów euro, których zresztą nie miało. Dziś owoc tej ekwilibrystycznej akcji niszczeje wśród rumowiska śmieci, zabity na głucho i pokryty graffiti. Właśnie tak wyglądają główny stadion olimpijski w Atenach i większość z 22 obiektów sportowych zbudowanych specjalnie na imprezę: basen bez wody, pusty stadion tenisowy, tor kolarski. Wiele z nich ukończono praktycznie w przeddzień igrzysk i nazajutrz po ich zakończeniu opuszczono. Utrzymanie ich, nawet w tak fatalnym stanie, kosztuje co roku kilkaset milionów dolarów.

Równać do Los Angeles

Wycieczka po rdzewiejących, zdewastowanych i zasiedlonych przez bezdomnych obiektach powinna być obowiązkowa dla członków komitetów organizacyjnych każdych następnych igrzysk. W Londynie przed zbliżającym się rokiem 2012 traktuje się historię Aten jako przestrogę. Dziennikarz Daily Mail, który pojechał do Aten cztery lata po igrzyskach, to, co zobaczył, nazwał w swoim reportażu dowodem na najbardziej skandaliczne zmarnotrawienie publicznych pieniędzy w historii. Gazeta Vancouver Sun cytuje Kevina Walmsleya, szefa ośrodka studiów olimpijskich na Uniwersytecie West Ontario. „Miasta na ogół nie zarabiają na igrzyskach, wyjątkiem jest Los Angeles w 1984 roku” – stwierdził badacz.
Los Angeles dzięki olimpiadzie stało się bogatsze o 225 mln dolarów, bo nie musiało stawiać żadnych obiektów ani rozbudowywać infrastruktury, a konieczne koszty pokryli sponsorzy. Po Montrealu w 1976 roku dług wynosił 1,5 mld dolarów, a stadion został spłacony dopiero niedawno. Ateny są na minusie 17 mld dolarów, a poolimpijski Pekin szacowany jest na 50 mld długu.
Zdaniem Walmsleya w przypadku Vancouver dług to około 875 mln dolarów należności na wioskę olimpijską. Ale to może być tylko część prawdy, bo miasto nie musiało ujawniać wszystkich kosztów, np. budowy autostrady z Vancouver z Whistler ani linii metra. Cała inwestycja olimpijska szacowania jest na 7 mld dolarów.
Dziurę w budżecie może nieco zmniejszyć większa niż planowana sprzedaż olimpijskich pamiątek. Dennis Kim odpowiadająca za licencje na gadżety spodziewa się więcej niż przewidywane 54 mln dolarów kanadyjskich. Dla porównania w Salt Lake City 2002 organizatorzy zarobili 35 mln, a cztery lata temu w Turynie tylko 20. Sklepy z całej okolicy wysyłały pozostały towar do Vancouver, gdzie główny punkt w weekendy był otwarty całą dobę, a w pozostałe dni tylko do północy. – Cokolwiek w kolorze czerwonym sprzedawało się jak szalone – mówił regionalny szef sprzedaży. Najbardziej popularne były rękawiczki z jednym palcem i godłem Kanady – poszło ponad 3 mln par.
Rozliczenia i dyskusje zaczną się dopiero, gdy opadną sportowe emocje. I będą trwały znacznie dłużej niż same igrzyska. Może nawet do Soczi 2014.
ikona lupy />
W Soczi wszystko trzeba budować od zera Fot. AFP / DGP