Opublikowany wczoraj raport EIA ocenia polskie złoża na 5,3 biliona metrów sześciennych gazu. – Ich szacunki są bardzo wyważone, przez to wiarygodne – mówi Piotr Woźniak, szef rady europejskiej agencji energetycznej ACER.
Ten optymizm studzi nieco główny geolog kraju Henryk Jacek Jezierski. – To ciągle wstępny raport. Polskie i amerykańskie służby geologiczne przygotowują bardziej dokładną prognozę złóż gazu łupkowego – mówi Jezierski. Tłumaczy, że polega ona na dokładnym wyliczeniu, ile i jakich skał znajduje się na terenie Polski oraz ile może być w nich gazu. Wyniki tych badań będą znane we wrześniu. – Wtedy będziemy w stanie powiedzieć więcej o złożach – mówi Jezierski.
Wcześniej poznamy wyniki analiz odwiertów dokonanych przez firmy, które otrzymały koncesje na poszukiwanie gazu łupkowego. – Jest odwiert PGNiG na północy Polski na głębokości poniżej 3 tys. m. Mamy odwiert Lane Energy i choć pierwsze rezultaty są optymistyczne, to musimy poczekać na rezultaty badań laboratoryjnych – mówi Mikołaj Budzanowski, wiceminister skarbu państwa.
Reklama
Dodaje, że tych odwiertów musi być więcej, aby potwierdzić, że na danym obszarze jest złoże nadające się do eksploatacji. Tego dowiemy się wstępnie w połowie tego roku. Wtedy wyniki ma ogłosić amerykańska firma Lane Energy, która wierciła w Łubieniu w woj. pomorskim. Nieco później ma to zrobić polskie PGNiG, które analizuje rdzeń z odwiertu Lubocino-1 (również na Pomorzu).
Jeśli jednak szacunki EIA okażą się trafione, czeka nas rewolucja. Powstanie zupełnie nowa gałąź przemysłu, a w ciągu kilku lat z importera gazu będziemy mogli się zmienić w potężnego eksportera. Przeobrażeniu będą musiały przejść przemysł i energetyka.
– Polska będzie musiała szybko poprawić możliwości rozprowadzenia gazu siecią gazociągów do odbiorców – przyznaje Jezierski.
Nie stanie się to jednak wcześniej niż za 5 – 7 lat, bo tyle czasu minie od dokładnego zbadania złóż i przygotowania ich do eksploatacji do momentu możliwości uruchomienia wydobycia.
– To wariant optymistyczny. Według pesymistów wydobywanie taniego gazu łupkowego na szeroką skalę na początku spowoduje w Polsce zamieszanie. Podpisana w ubiegłym roku umowa gazowa z Rosją powoduje, że do 2022 r. musimy stamtąd importować rocznie ponad 10 mld m sześciennych najdroższego gazu w Europie. PGNiG musi za niego płacić, nawet jeżeli go nie pobierze.
W tej sytuacji uruchomienie nowych złóż spowoduje, że odbiorcy będą mogli korzystać z tańszego paliwa łupkowego, a gazowy polski potentat przez kilka lat nie będzie miał co zrobić gazem rosyjskim. Jeśli do tego dodać jeszcze import tańszego od rosyjskiego skroplonego gazu z Kataru (do 5 mld m sześc.), to nadmiar paliwa staje się zupełnie realny.
Wyjściem będzie eksport, ale do tego na razie brakuje infrastruktury. A poza tym wzrośnie konkurencja, bo ogromne złoża gazu łupkowego posiadają też Francja, Norwegia i Ukraina. One też będą chciały go sprzedać. Pewne jest jedno – będzie taniej.