Według opublikowanej w weekend listy Bloomberga Fink zarobił w 2010 r. 23 mln dol., czyli aż o połowę więcej niż przed rokiem. Suma imponująca, biorąc pod uwagę, że przeciętna pensja szefa zarządu wśród 50 największych amerykańskich instytucji finansowych wyniosła w tym samym okresie zaledwie 11,5 mln dol.

Zabójcze hipoteki

58-letni Fink jest na Wall Street niemal od zawsze. Swojej pierwszej transakcji dokonał na początku lat 80., pracując dla ówczesnego giganta amerykańskiej bankowości Boston First. Przeżywający w tym czasie okres szybkiego rozwoju Bostończycy (dziś jest to część banku Credit Suisse) ściągali wtedy najzdolniejszych młodych ludzi wprost z wydziałów ekonomii i zarządzania czołowych uczelni, a Fink był właśnie jednym z nich.
Reklama
„Cichy i skromny, ale diabelnie łebski” (jak zapamiętali go koledzy ze studiów) finansista szybko ściągnął na siebie uwagę przełożonych, będąc jednym z pionierów tzw. MBS-ów (ang. mortgage backed securities), czyli hipotecznych listów zastawnych, które dopiero wchodziły na amerykański rynek. Tych samych, które w 2008 r. przyczyniły się do ostatniego kryzysu, kiedy pożyczkobiorcy wskutek podwyższenia stóp procentowych nie byli w stanie spłacać swych należności. Jednak o tym innowator wtedy wiedzieć jeszcze nie mógł.
Pomysłowy Fink szybko stracił jednak zainteresowanie pracą na cudzy rachunek i jeszcze przed czterdziestką stał się partnerem w jednym z najważniejszych amerykańskich funduszów inwestycyjnych Blackstone i objął prezesurę nowo powołanej spółki córki BlackRock. Gdy tylko nadarzyła się okazja, Fink, wraz z grupą najbardziej zaufanych współpracowników ściągniętych jeszcze z First Boston, odkupił firmę od pryncypałów z Blackstone’a i zaczął pracować już zupełnie dla siebie.
BlackRock od początku specjalizował się głównie w inwestycjach na rynku hipotecznych listów zastawnych, co przyniosło firmie ogromne zyski na fali boomu mieszkaniowego w Stanach Zjednoczonych lat 90.
Fundusz Finka przyciągał klientów bardziej osobistym podejściem do klienta i nierzadko odrzucaniem dyktatu agencji ratingowych. A ponieważ inwestorzy, którzy powierzyli mu swoje pieniądze (w 1994 r. zrobił to na przykład gigant General Electric), byli zadowoleni z wyników, maszyna napędzała się niemal sama.

Pociągiem na wieś

W efekcie Fink zarządza dziś aktywami o łącznej wartości 12 bln dol.
Dzięki szerokiemu portfelowi inwestycji (BlackRock ma na przykład pakiet akcji Appple’a) firmie udało się przejść suchą nogą przez kryzys 2008 r. Interes wręcz się wówczas rozwinął, ponieważ kłopoty wielkich banków oznaczały szanse na tanie zakupy (Fink pozyskał wtedy część biznesu takich gigantów, jak Merrill Lynch czy Barclays). Od kwietnia firma jest notowana w prestiżowym indeksie 500 największych spółek Standard & Poor’s.
Nie bez znaczenia była też osobowość Finka, który od lat unika negatywnego rozgłosu, prowadząc niezwykły jak na finansistę tej rangi styl życia. Do wiejskiej posiadłości w oddalonym o 70 km od Nowego Jorku North Salem dojeżdża pociągiem (a nie jak wielu jego kolegów – prywatnym helikopterem), a po świecie porusza się wyłącznie samolotami rejsowymi.
Ta normalność w zestawieniu z renomą i doświadczeniem czynią z niego cennego doradcę dla świata polityki. Amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner przyznał niedawno, że bardzo ceni sobie zdanie Finka i dzwoni do niego tak często, że ostatnio... ustawił w swojej komórce jego numer w trybie prostego wybierania.