W dobie kryzysu i małej przewidywalności rynków finansowych wzrosła liczba przestępstw giełdowych z wykorzystaniem informacji poufnych. Instytucje nadzorcze organizują naloty na biura notowanych spółek i maklerów. Wprowadza się na wielką skalę podsłuchy. W Polsce skuteczność w walce z przestępcami w białych kołnierzykach jest dalej niska, podobnie jak wymierzane im kary.
Miliarder ze Sri Lanki Raj Rajaratnam, prezes funduszu hedgingowego Galleon, był gwiazdą Wall Street. Pytany przez dziennikarzy o źródła sukcesu i zysków przekraczających 20 proc. rocznie, odpowiadał: ciężka praca przez 14 godzin dziennie i regularne długie rozmowy z zarządami spółek, w które inwestuje. Dziś już wiadomo, skąd tak naprawdę brały się świetne wyniki. Podczas tych regularnych długich rozmów ludzie Rajaratnama pozyskiwali informacje poufne, często przekupstwem, i skrzętnie wykorzystywali je na parkiecie.

Rekin ze Sri Lanki

Na tym właśnie polega insider trading, jedno z najbardziej rozpowszechnionych przestępstw na giełdzie. Niestety, jedno z najtrudniejszych do udowodnienia. Jeśli masz informację od kolegi pracującego w spółce X i wiesz, że poda lepsze wyniki, podpisze znaczącą umowę handlową, wyemituje akcje czy zamierza przejąć inną spółkę, możesz dużo zarobić, czasem nawet kilkaset procent w kilka dni. Takie informacje wpływają bowiem na kurs akcji.
Reklama
Podobne działania są, rzecz jasna, nielegalne. Ale wystarczy śledzić notowania spółek, by przekonać się, że mało kto ma skrupuły. Kursy tych firm, które wkrótce mają podać istotną informację, często jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczynają marsz w górę lub w dół przy dużych obrotach. Zbieg okoliczności? Celne zbiorowe przewidywanie? Raczej znak, że ktoś znał informację, zanim podano ją do publicznej wiadomości w postaci komunikatu giełdowego. W czasie zawirowań na rynkach finansowych i małej ich przewidywalności informacja może być cenniejsza od złota. Zamiast żmudnie analizować, co warto kupić, inwestorzy starają się dotrzeć do tzw. insiderów, czyli wysokich rangą pracowników spółek lub innych zorientowanych osób, np. audytorów czy maklerów. Także sami pracownicy często korzystają ze swej wiedzy na temat sytuacji firmy, nielegalnie handlując akcjami.
Raj Rajaratnam, aresztowany przez FBI w 2009 r., stanął przed sądem pod 14 zarzutami, z których głównym jest zarabianie na poufnych informacjach. W maju sąd uznał go za winnego wszystkich zarzucanych czynów. Teraz czeka na wyrok, który zostanie ogłoszony 29 lipca.
Zarzuty postawiono też 20 innym osobom. Rajaratnam uczynił bowiem z insider tradingu prawdziwy przemysł, tworząc siatkę informatorów w największych korporacjach. Współpracował m.in. z Rajivem Goelem z działu finansowego Intela, Anilem Kumarem z firmy doradczej McKinsey czy Danielle Chiesi, analityczką funduszu New Castle Partners.
Wiedział o negocjacjach związanych z odłączeniem od AMD działu produkującego mikroprocesory czy inwestycji Intela w spółkę Clearwire. Nie wiadomo dokładnie, ile Rajaratnam i współpracownicy zarobili na poufnych informacjach. Konkretne wyliczenia udało się poczynić tylko w przypadku Google’a, o którym Rajaratnam wiedział, że poda słabsze wyniki za II kwartał 2007 r. Grając na spadki (dokonując tzw. krótkiej sprzedaży), zarobił 8 mln dolarów. W jaki sposób? Pożyczył akcje, sprzedał, a gdy po złych informacjach spadła ich wartość, odkupił i oddał. Zyskiem jest różnica ceny sprzedaży i odkupu. Według FBI w przypadku Google’a przeciek miał miejsce w firmie Market Street, która pomaga spółkom giełdowym przygotowywać raporty finansowe.
Wieloletniemu koledze się nie odmawia, a Rajat Gupta jako członek rady Goldman Sachs miał dostęp do informacji z pierwszej ręki. We wrześniu 2008 r. dał cynk Rajaratnamowi o planowanej inwestycji Warrena Buffetta w akcje tego banku. Nie zwlekając, kupił spory pakiet, by z satysfakcją obserwować, jak wartość akcji rośnie z 110 do 140 dolarów. Kilka tygodni później, gdy dostał informację, że wyniki Goldmana będą gorsze, niż oczekiwano, szybko spieniężył swój pakiet.
FBI zebrało dowody, podsłuchując rozmowy telefoniczne podejrzanych. Ale ostatecznie giełdową szajkę pogrążył świadek i informator FBI, Roomy Khan, pracownica Galleon Group jeszcze w latach 90. Gdy w 2005 r. zwróciła się do Rajaratnama o ponowne zatrudnienie, zapytał ją bez ogródek, czy nie ma dostępu do poufnych informacji o którejś z giełdowych spółek. Wtedy podzieliła się z prezesem wiedzą na temat firmy Polycom. Została zatrudniona jako menedżer.

Naśladowcy Gekko

Rajaratnam zachował się jak słynny rekin giełdowy Gordon Gekko w pierwszej części filmu „Wall Street”. Ten ostatni zatrudnił młodego maklera Buda Foksa, gdy przyniósł on informacje zasłyszane od ojca, działacza związkowego w liniach lotniczych Blue Star. Firma miała wkrótce zostać uwolniona od zarzutu odpowiedzialności za katastrofę lotniczą. „Informacje to najcenniejszy towar. Szaraczki inwestują na chybił trafił, ja nigdy tego nie robię. Stawiam na pewniaków. Czekam na informacje, nieważne, jak je zdobędziesz” – tak Gekko wyjaśnił Budowi Foksowi istotę swej działalności. Kolejne informacje makler wykradał za pośrednictwem kolegi z kancelarii prawnej obsługującej wielkie firmy.
Roomy Khan nawiązała w 2007 r. współpracę z FBI i podobnie jak skruszony Bud Fox wystawił Gekko, nagrywając ich rozmowę, tak ona była oczami i uszami wymiaru sprawiedliwości w sprawie grupy Rajaratnama. Zapewne dostała propozycję nie do odrzucenia w postaci złagodzenia kary w zamian za dostarczenie dowodów.
Rajaratnama zatrzymano 16 października 2009 r. o 6 rano w jego domu na Manhattanie. Stało się to w ostatniej chwili, gdyż przeczuwający, co się święci, miliarder miał już wykupiony bilet lotniczy do Londynu. Mafia hinduska Rajaratnama to największa afera związana z insider tradingiem od lat 80. ubiegłego wieku i maklera Ivan Boesky’ego, który na tym procederze zarobił 200 mln dol. Ratując się przed wysokim wyrokiem Boesky wsypał wówczas innego znanego inwestora Michaela Milkena, króla obligacji śmieciowych. Ale i tak wylądował w więzieniu.
Zdaniem prowadzącego sprawę miliardera ze Sri Lanki prokuratora Preeta Bharary powinna być ona ostrzeżeniem dla całego Wall Street, które czuło się dotąd bezkarnie. Jak zaznacza, nowym niepokojącym zjawiskiem jest zdobywanie poufnych informacji przez wielkich doświadczonych graczy, którzy i tak na rynku mają uprzywilejowaną pozycję.
To niejedyna w ostatnich miesiącach afera związana z insider tradingiem. Prokuratura bada, czy podczas przygotowań do wprowadzenia programu TARP, czyli wykupu tzw. złych aktywów i związanych z nim gorączkowych konsultacji między rządem i bankami, część informacji nie trafiła do osób obracających papierami wartościowymi. Otrzymanie przez bank pomocy z funduszu oznaczało wzrost cen akcji.
W maju Warren Buffett, legendarny inwestor i szef funduszu Berkshire Hathaway, wyraźnie przygnębiony przyznał, że z pracy u niego rezygnuje David Sokol, powszechnie uważany za jego następcę. Menedżer nadzorował kilka najważniejszych firm należących do funduszu. Choć multimiliarder przekonywał, że jego podwładny zrezygnował, by zająć się własnymi inwestycjami i działalnością charytatywną, faktycznym powodem był zakup przez Sokola udziałów w firmie chemicznej Lubrizol. Wiedział, że wkrótce przejmie ją Berkshire Hathaway, co musi podbić kurs.
– Takich spraw będzie przybywać, również w Polsce. Rynki finansowe coraz bardziej przypominają wielkie kasyno, coraz trudniej zarobić, nie grając znaczonymi kartami – powiedział nam Robert Nejman, zarządzający funduszem MCI Gandalf.
Brytyjski nadzór FSA szacuje, że insider trading miał miejsce w blisko jednej trzeciej wszystkich transakcji przejęć. To aż o 5 – 6 pkt proc. więcej niż w 2005 r. Dlaczego, mimo zaostrzenia kursu przez instytucje nadzorcze, rośnie pokusa łatwych zysków i liczba nadużyć? Menedżerowie banków poddani są ogromnej presji na zyski, od których zależą ogromne bonusy. Fundusze hedgingowe płacą im na ogół 2 proc. od wartości zarządzanych aktywów plus 20 proc. wypracowanych zysków. Nie masz poufnej informacji, nie zarobisz.

Podsłuch na giełdzie

Zdaniem Roberta Khuzami, dyrektora departamentu do spraw przestrzegania regulacji z SEC, insider trading narusza uczciwość rynków i wykrzywia warunki konkurencji. – To oszukiwanie inwestorów dokonujących transakcji z całym towarzyszącym im ryzykiem, na podstawie decyzji opartych wyłącznie na własnej ciężkiej pracy i analizie. Tego nie można akceptować – mówi Khuzami w wywiadzie dla „Financial Times”. W krucjacie przeciw przestępcom giełdowym ma go wspierać tworzona właśnie grupa nietykalnych, na której czele stanęli Bruce Karpati i Robert Kaplan, odpowiedzialni za rynek funduszy hedgingowych i inwestycyjnych.
Przed śledczymi we wszystkich krajach stoi jednak trudne zadanie. Nie każdy giełdowy gangster jest tak naiwny jak pracownica Disneya Bonnie Jean Hoxie. Wysłała ona anonimowe listy do ponad dwudziestu funduszy hedgingowych, proponując sprzedaż informacji poufnych za 15 tys. dolarów. Część funduszy, sądząc, że to prowokacja, powiadomiła SEC, a ten szybko ustalił tożsamość przedsiębiorczej Amerykanki.
Podobnie działał Mark Anthony Longoria specjalista od zarządzania dostawami w AMD, który oferował poufne dane na temat wyników kwartalnych swej firmy. Longoria wysoko się cenił: godzina rozmowy, podczas której zdradzał tajemnice, kosztowała 300 dol. Z aktu oskarżenia wynika, że w ciągu dwóch miesięcy Tony odbył 40 wielogodzinnych rozmów z 15 klientami.
Liczba przypadków insider tradingu czy manipulacji kursem rośnie, a przestępcy są na ogół dobrze przygotowani. Korzystają z komórek na kartę i przechowują informacje nie na firmowych komputerach, ale na pendrive’ach. Niektórzy maklerzy kilkakrotnie powtarzają sprzedaż i kupno akcji, by stworzyć sobie alibi.
Ale i śledczy sięgają po nowe instrumenty, zwłaszcza podsłuchy, które w USA nie mogły być dotąd stosowane wobec podejrzanych o przestępstwa na rynku kapitałowym. Brytyjski urząd nadzoru finansowego FSA wprowadza wymóg nagrywania przez biura maklerskie rozmów komórkowych swoich pracowników zajmujących się obrotem papierami wartościowymi. Obejmie ponad 20 tys. osób.

Grube ryby są bezkarne

W ubiegłym roku doszło do serii nalotów funkcjonariuszy FBI czy brytyjskiej FSA na biura funduszy hedgingowych, a nawet domy menedżerów. W sprawie o nielegalne przekazywanie informacji traderom przez pracowników londyńskiego City na temat sprzedaży browarów Scottish & Newcastle i banku Barclays w porannym nalocie brało udział aż 143 funkcjonariuszy, w tym specjaliści od walki z przestępczością zorganizowaną.
Robert Nejman jest sceptyczny. – Myślę, że to wszystko pokazówki. Widzę, w jakiej symbiozie żyją kongresmeni, urzędnicy Fed i menedżerowie banków inwestycyjnych. Wszędzie pełno ludzi z Goldmana. Prawdziwe grube ryby mogą spać spokojnie. To deprawująca bezkarność – mówi Nejman. Jego zdaniem nie ma mowy o zmianie przepisów i ich zaostrzeniu.
Oskarżenia o insider trading są często poszlakowe i sądy nie chcą wydawać surowych wyroków. Gdy jednak SEC ma już bezsporne dowody, nie patyczkuje się. Teoretycznie Rajaratnam może nawet otrzymać 205 lat więzienia, choć najbardziej prawdopodobne jest 20. Milken dostał 10 lat, wyszedł po 22 miesiącach, ale tylko dzięki układowi z prokuraturą. Musiał przy tym zapłacić 1,1 mld dol. Z kolei Boesky’go ukarano 3,5 roku odsiadki i 100 mln dol. grzywny. Nawet filmowy Gekko trafił za kratki na 8 lat.
Tymczasem poza USA kary nie są wysokie, bo trudno ustalić pokrzywdzonego. Tylko w 12 krajach Unii można nałożyć dużą grzywnę, ustalaną na podstawie zysku z przestępczej działalności.
Dopiero teraz Komisja Europejska chce zaostrzyć kary za wykorzystanie informacji poufnych. W grę ma wchodzić bezwzględne pozbawienie wolności. – Inwestorzy i członkowie zarządów firm muszą zdać sobie sprawę, że nie unikną odpowiedzialności, a sankcja będzie surowa – powiedział niedawno Michel Barnier, komisarz ds. usług finansowych.

Mata Hari na Wall Street

Jednak o strachu łatwo zapomnieć, gdy w grę wchodzą kobiece wdzięki. Choć piękne kobiety agentki pozyskują dane wywiadowcze od setek lat, ostatnio coraz częściej słychać o menedżerkach korporacji. Obok bukietów kwiatów i wystawnych kolacji chcą od uwiedzionego cennych informacji biznesowych. I nie uwodzą byle kogo. Sławna przy okazji sprawy Galleon Group analityczka funduszu New Castle 45-letnia Daniella Chiesi, była miss nastolatek USA, to prawdziwa Mata Hari Wall Street.
Nosząca krótkie spódniczki i wydekoltowane bluzki niebieskooka blondynka bry adoratorów – informatorów. Omotała wiceprezesa IBM Roberta Moffata. Cennymi informacjami dzieliła się z Rajaratnamem. – Uwielbiam trzy S: seks, akcje [ang. stocks] oraz sport – mawiała Chiesi, dla której handlowanie informacjami było jak orgazm. Moffat z informacji sam nie korzystał, ale i tak dostał pół roku więzienia. Za to Chiesi wciąż czeka na wyrok. Dzięki podsłuchom rozmów Rajaratnama FBI zyskało dowód, że to ona przekazała mu, iż spółka Cambridge, dostawca oprogramowania dla stron internetowych, ogłosi spadek zysków.
Takich przykładów jest więcej. Była aktorka filmów porno i gwiazda reality show Jodie Fisher ujawniła, że prezes Hewlett-Packard Mark Hurd przekazał jej plany przejęcia Electronic Data Systems za prawie 14 mld dol. Hurd odrzucił te oskarżenia, ale w ubiegłym roku przyznał się do związku z zatrudnioną w dziale marketingu HP Fisher i zrezygnował z posady.
Z kolei w Kanadzie wyszło na jaw, że James McDermott, prezes banku inwestycyjnego Keefe Bruyette & Woods, przekazywał aktorce filmów porno Kathryn Gannon (znanej jako Marylin Star) poufne informacje, dzięki którym zarobiła ona na giełdzie ok. 90 tys. dol. Drugie tyle zarobił jej drugi kochanek, biznesmen Anthony Pomponio. McDermott stracił pracę i musiał zapłacić 200 tys. dol. grzywny.
A jednak tym skandalom daleko do związanego z córką polskich emigrantów i królową programów o gotowaniu Marthą Stewart. W 2003 r. jej makler Peter Bacanovic powiadomił ją, że Samuel Waksal, szef ImClone, firmy produkującej lek erbitux, wyprzedaje swoje akcje. Waksal otrzymał poufną informację, iż nie zostanie on dopuszczony do sprzedaży przez komisję ds. leków i żywności. Stewart również sprzedała swój pakiet, oszczędzając 270 tys. dolarów, gdy akcje spadły. Sąd uznał, co prawda, że skoro Stewart nie jest pracownikiem ImClone i nie została poinformowana przez samego Waksala, nie można jej zarzucić insider tradingu. Skazał ją jednak na pół roku więzienia za utrudnianie śledztwa i próbę ukrycia dowodów.

Na warszawskim parkiecie

Kiedy Bernard Madoff trafił za kratki, wśród polskich maklerów krążył taki dowcip: W USA skazuje się na 150 lat w dwa tygodnie, a u nas na dwa tygodnie w 150 lat. I niestety jest w tym wiele prawdy. Za ujawnienie danych poufnych grozi grzywna do 2 mln zł i (albo) kara pozbawienia wolności do 3 lat. Kto zaś z nich skorzysta, może otrzymać grzywnę do 5 mln zł i (albo) od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. To tylko teoria. Nikt jeszcze za takie przestępstwo nie poszedł siedzieć. Najwyższe kary to grzywny do kilkuset tysięcy złotych i odebranie licencji maklera.
– Tacy ludzie są na ogół spaleni w branży. Samo skierowanie do prokuratury to już wilczy bilet – broni obecnych kar rzecznik Komisji Nadzoru Finasowego Łukasz Dajnowicz. – Identyfikujemy rocznie 400 tys. transakcji. Średnio rocznie kierujemy do prokuratury po około dziesięciu spraw o insider trading i manipulację.
Zdaniem Dajnowicza liczba nadużyć jest w Polsce porównywalna z nadużyciami na Zachodzie. W Stanach Zjednoczonych prowadzi się więcej spraw, ale jest też tam o niebo więcej spółek na giełdzie.
Pierwszym ukaranym za wykorzystanie informacji poufnych na warszawskim parkiecie był w 2005 r. prezes Suwar Henryk Owczarek. Tuż przed opublikowaniem dobrych wyników za II kwartał 2004 r. kupił akcje swojej spółki. Po ich ogłoszeniu kurs akcji wzrósł w ciągu dwóch dni o blisko połowę. Prezes Owczarek tłumaczył wtedy, że doszło do niefortunnego zbiegu okoliczności. Zapłacił 100 tys. zł kary.
Wykrywalność i karalność przestępstw giełdowych jest na tyle znikoma, że inwestorom i menedżerom opłaca się ryzykować. Trudno wykryć, bo na ogół nie kupują na własny rachunek, ale cioci czy kolegi. Śledczy muszą prześledzić długi łańcuszek powiązań. Tymczasem finansiści i gracze giełdowi to jedni z najkreatywniejszych ludzi, jakich można sobie wyobrazić.
Biegłych mało i nie chcą brać takich spraw, bo zarobki są niewielkie. I wleką się niemiłosiernie. – W tym roku zeznawałem jako świadek w jednej sprawie o insider trading, która zaczęła się w 2000 r. Po drodze zaginęły akta w sądzie. Podejrzewam, że takich historii jest więcej – mówi Alfred Adamiec, prezes domu maklerskiego Alfa. – Oczekiwałbym surowych kar dla sprawców dużych i szkodliwych przestępstw, tymczasem u nas ściga się głównie drobnicę.
KNF proponowała, by stworzyć jeden wydział w Warszawie zbierający sprawy z całej Polski i zatrudniający wyspecjalizowanych prokuratorów. Nie udało się, ktoś uznał, że nie opłaca się, bo takich spraw jest za mało. A jest za mało, bo ludzie nie wierzą w skuteczność sądów i nie zgłaszają informacji. Błędne koło.
Widać już jednak światełko w tunelu. 6 sierpnia 2008 r., na tydzień przed opublikowaniem wyników PGNiG za II kw., kurs akcji spadł aż o 7,73 proc. Urząd słusznie założył, że sprzedający otrzymali poufne informacje na temat gorszych niż spodziewane rezultatach firmy. Wszczął postępowanie, docierając do e-maili, billingów oraz samych nagrań rozmów, uzyskanych z domów maklerskich i funduszy inwestycyjnych.
Okazało się, że informacja wyciekła za pośrednictwem pracownika departamentu relacji inwestorskich PGNiG i trafiła do jednego z inwestorów. Ten zaś podzielił się złą nowiną z innymi. Urząd ustalił, że rozmowy na ten temat prowadziło aż 18 osób. KNF skreślił z listy dwóch doradców inwestycyjnych i zawiesił maklera z DI BRE. Sprawą zajęła się też prokuratura.
Jak mawiał Gordon Gekko, chciwość jest dobra, ale lepiej być chciwym rozsądnie.
ikona lupy />
Miliarder ze Sri Lanki Raj Rajaratnam, prezes funduszu hedgingowego Galleon, może zostać skazany nawet na 205 lat. Poza USA kary za handel poufnymi informacjami są znacznie łagodniejsze Fot. Bloomberg / DGP