Łódzkie wydawnictwo kartograficzne Map1 chwali się, że działa już od 2001 roku. Szerzej znane, przynajmniej w internecie, stało się jednak dopiero w ostatnich latach, od czasu gdy bardzo aktywnie walczy o swoje prawa autorskie do map.
„Nasz Uczniowski Klub Sportowy otrzymał pismo za bezprawne wykorzystanie fragmentu mapy ze strony internetowej. Na mapie były narysowane kierunki, gdzie pojedziemy na mecze” – żali się jedna z nauczycielek. Rachunek od Map1 za tę znalezioną w sieci mapkę wynosi 1390 złotych.
Jeszcze większych pieniędzy firma domaga się od właściciela zakładu rzemieślniczego, który dwa lata temu mapkę umieścił na swojej stronie internetowej. Choć w tym czasie kliknęło w nią zaledwie 80 osób, Map1 domaga się 4384 złotych.
Reklama
Adwokat Łukasz Kołacki, reprezentujący Map1, na nasze pytania o liczbę pozwów oraz wezwań do zapłaty odmówił odpowiedzi. Z liczby skarg internatów na działalność tej firmy wynika, że podobnych wniosków skierowano już setki.
Biznes jest – jak przyznaje Dariusz Puczyłowski z kancelarii Pro Bono, która specjalizuje się w ściganiu internetowych piratów – bardzo rozwojowy.
– Mamy wielu wydawców chętnych do podpisania z nami umowy o reprezentacji i ściganiu łamiących ich prawa internuatów – mówi.
I nic dziwnego, bo w sytuacji, gdy ciężko jest zwiększyć przychody wydawnictw filmowych, muzycznych czy książkowych w tradycyjny sposób, czyli sprzedażą, zarobek na internautach jest łakomym kąskiem.
Pro Bono internautów udostępniających pliki jego klientów na BitTorrent wzywa do zapłaty 700 zł. W wypadku Chomikuj.pl rachunki wynoszą od 100 zł do 20 tys. zł. Puczyłowski nie potrafi wyjaśnić, na jakiej podstawie właśnie takich kwot żąda od użytkowników internetu. Takie wyliczenia za to może przedstawić Map1 – ma po prostu cennik korzystania z map, do których posiada prawa autorskie. Wszystko jednak przebija wyliczeniem strat, jakie dostał internauta o nicku spiderfox od innej kancelarii. Za 10 zdjęć, które cztery lata temu pobrał z internetu bez zgody właściciela praw autorskich, dostał żądanie zapłaty 35 tys. zł.
Część z internautów, chcąc mieć święty spokój, decyduje się na ugodę i płaci. – Przeciętny użytkownik internetu ma słabe pojęcie o prawie. Dlatego też każdej z tego rodzaju akcji wróżę powodzenie – ocenia ekspert ds. prawa internetowego Olgierd Rudak.
Pod warunkiem jednak, że pokrzywdzony nie przeholuje z wysokością odszkodowania.
– Żądanie zapłaty kilkuset złotych będzie do przełknięcia dla wielu osób. Gdy pojawiają się wielokrotnie wyższa żądania, nie obędzie się bez procesów, których skutek jest niepewny – dodaje Rudak. Wiadomo nie od dziś, że jeść i bogacić się lepiej jest małą łyżeczką.

Kancelarie nie mogą szantażować ludzi

Ani prawo telekomunikacyjne, ani ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną nie dają prywatnym firmom nieograniczonego wglądu do adresów IP internautów. Tylko w szczególnie uzasadnionym przypadku (a nie jest nim potrzeba masowego pozywania internautów) pozwala na to ustawa o ochronie danych osobowych.
Decyzję, czy informacji udzielić, podejmuje prokuratura na wniosek poszkodowanego. Dane te są udostępniane w celu złożenia pozwu, a nie po to, by kierować do internautów przedsądowe, ugodowe wezwania do zapłaty. Tylko sąd może zdecydować o wysokości odszkodowania, jeżeli rzeczywiście doszło do złamania prawa.