Polski przedsiębiorca ceni pracownika zza wschodniej granicy. Z najnowszych danych resortu pracy wynika, że w ubiegłym roku zadeklarował chęć zatrudnienia blisko 244 tys. pracowników z tamtego regionu. Większość z nich to Ukraińcy (przyjechało ich 244 tys.). Kolejną nacją są Mołdawianie (9,4 tys.), Białorusini (7,6 tys.). W mniejszości są Rosjanie (1,6 tys.) i Gruzini (1,4 tys.). O ile Ukrainiec, Białorusin i Rosjanin realnie szuka pracy w Polsce, Gruzin i Mołdawianin traktuje ją jako pierwszy przystanek w drodze dalej, na Zachód.

Z szefem po angielsku

Ze statystyki wynika, że osiągnęliśmy szczyt liczby legalnych imigrantów zarobkowych. W 2012 r. było ich nawet około 16 tys. mniej niż w 2011. Większość z nich pracowała w rolnictwie albo budownictwie. Popularnością cieszy się też praca niani. Średnia pensja wynosi 2400 zł.

Analiza przeprowadzona przez DGP pokazuje jednak, że do lamusa przeszedł mit pracownika ze Wschodu, który wykonuje jedynie proste prace fizyczne. Firmy coraz częściej interesują się dobrze wykształconymi specjalistami, np. z dziedziny IT. Poszukują również menedżerów średniego szczebla. Z sondażu kijowskiego dziennika „Siegodnia” przeprowadzonego wśród firm HR wynika, że największy popyt w Polsce jest na wschodnich programistów, inżynierów, specjalistów od logistyki i wykładowców obcych języków.

Reklama

– Dostałem posadę programisty bez znajomości polskiego. Z szefostwem komunikuję się po angielsku. Ukraiński jest zresztą podobny do polskiego – mówi Siegodni Mychajło Dwenko, który pracuje od 2011 r. we Wrocławiu. Jak dodaje, pracę w Polsce znalazł za pośrednictwem internetu. Wszystkie dokumenty i formalności pomógł mu załatwić pracodawca. Trwało to nie więcej niż miesiąc. Dziś zarabia ok. 2 tys. euro. Swoją pensję dostaje legalnie, a nie w kopercie jak na Ukrainie. Z Ukrainy pochodzi także Serhij Isaryk, stomatolog mieszkający w Bydgoszczy. Tyle tylko, że on nauczył się naszego języka. – Po przyjeździe do Polski musiałem nostryfikować ukraiński dyplom. Po zdaniu egzaminu z języka polskiego dostałem pozwolenie na pracę bez czasowych ograniczeń. Otworzyłem klinikę stomatologiczną. Z roku na rok przybywa coraz więcej Ukraińców. Myślę o założeniu lokalnego stowarzyszenia dla nich – opowiada.

Co ciekawe, Polska wyrosła na drugi po Rosji najbardziej popularny kierunek emigracji zarobkowej dla Białorusinów i Ukraińców. Do niedawna we Wspólnocie Niepodległych Państw szczytem marzeń była Moskwa. Unijny soft power pozwala jednak Polsce z Rosją skutecznie konkurować.

Mirosław Bieniecki z Instytutu Studiów Migracyjnych przekonuje, że w wielu regionach kraju pracownicy ze Wschodu są niezastąpieni. Bez Ukraińców trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie plantacji truskawek i malin w okolicach Płońska. – Były próby ścignięcia na nie pracowników z innych regionów Polski. Spełzły one jednak na niczym. Ci, którzy chcieli podjąć się pracy, oczekiwali tak dużych stawek, że truskawki przestałyby być konkurencyjne – twierdzi Bieniecki. Dodaje, że Polacy wolą wykonywać tego rodzaju zajęcie na Zachodzie, na przykład w Hiszpanii, gdzie zarobki są kilkukrotnie większe. Ten sam problem mają też sadownicy, między innymi z okolic Grójca.

Furtka na Zachód

Najwięcej ofert pracy dla cudzoziemców zgłaszają rolnicy – w ubiegłym roku było ich 113,7 tys. Na drugim miejscu w tym rankingu znajduje się budownictwo. Z tej branży zgłoszono chęć zatrudnienia prawie 54 tys. pracowników ze Wschodu. Równocześnie wzrosło zainteresowanie nimi także wśród szefów firm produkcyjnych.

Do naszego kraju przyjeżdża około 60 proc. cudzoziemców zgłaszanych do urzędów pracy. Jest też pewna grupa cudzoziemców, którzy traktują polską wizę jako furtkę, dzięki której mogą wyjechać na Zachód, nie zatrzymując się w naszym kraju.