Niedawno w mediach pojawiły się spekulacje, że Julia Tymoszenko może zostanie wkrótce uwolniona z więzienia, w którym odsiaduje wyrok siedmiu lat za przestępstwo urzędnicze. Dla znacznej części zachodnich polityków jest to jeden z warunków podpisania umowy o stowarzyszeniu i wolnym handlu między Ukrainą a Unią Europejską, np. przy okazji listopadowego szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie. Wierzy pan w wypuszczenie byłej premier na wolność?
Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że ludzie z pewnych środowisk na Zachodzie nie doceniają wagi mechanizmu, który towarzyszył temu procesowi. Ja to znam od środka. Moim zdaniem, i jestem co do tego głęboko przekonany, problemu uwięzienia Tymoszenko obecna ukraińska władza z wielu powodów nie jest w stanie sama rozwiązać. Opozycja tym bardziej. Potrzebny byłby prawdziwy dialog między opozycją a rządem, a na to się nie zanosi, bo sprawy zaszły za daleko. Do tego potrzebny jest trzeci partner tego dialogu, ktoś w rodzaju mediatora; ktoś, kto sprawi, że pojawi się element zaufania i pewności, niezależny negocjator. Podpisanie umowy stowarzyszeniowej między Unią Europejską a Ukrainą to krok do uwolnienia Julii Tymoszenko.
Czy to znaczy, że uwolnienie Tymoszenko powinno być warunkiem podpisania tego dokumentu?
Teoretycznie tak, ale w tym wypadku instrumenty polityczne na nic się nie przydadzą, bo tego problemu na tym etapie nie da się rozwiązać za pomocą decyzji politycznych. Popatrzmy choćby na sprawę ministrów Heorhija Filipczuka czy Jurija Łucenki (byli szefowie resortów środowiska i spraw wewnętrznych w rządzie Tymoszenko zostali skazani za nieprawidłowe rozporządzanie środkami publicznymi po budzących ogromne wątpliwości procesach – red.). Na podstawie obowiązujących przepisów i sytuacji prezydent Janukowycz mógł ich ułaskawić (i uczynił to w kwietniu 2013 r. – red.). Sprawa Tymoszenko jest bardziej skomplikowana. Tu niezbędny jest dialog polityczny i instrument tej wagi, co umowa stowarzyszeniowa.
Reklama
Czyli tylko Unia Europejska może rozwiązać ten problem?
Dobrze mnie pani zrozumiała. Tu potrzebne jest wyznaczenie warunków wstępnych do podpisania umowy stowarzyszeniowej, co zresztą Unia robi, bo przecież Bruksela przedstawiła trzy warunki: reformy sądownictwa, zmiany w prawie wyborczym i zaprzestanie wybiórczego stosowania prawa. Komisja Europejska i inne instytucje europejskie mają obecnie liczne możliwości wpływu na rząd Ukrainy i jest to szansa, jaka więcej się zapewne nie pojawi.
A czy w porządku jest uzależnianie podpisania tak ważnej umowy od sprawy jednej osoby?
To nie jest zwykła osoba, ale była premier, i w grę wchodzą kwestie pryncypialne: demokracja, uczciwe zasady w życiu politycznym i wolność. Ukraina nie jest krajem stworzonym do bycia państwem reżimowym.
Mówi pan o podpisaniu umowy, ale czy sami Ukraińcy są zdecydowani na integrację z Zachodem? Są przecież podzieleni w tej sprawie...
Jak dobrze pamiętam ostatnie sondaże, to 72 proc. Ukraińców jest za integracją europejską. W samym parlamencie ukraińskim w tej sprawie mamy większość konstytucyjną (co najmniej 315 głosów). Większość społeczeństwa określiła swój wybór i jest nim Europa.
Opozycję parlamentarną tworzą trzy partie, poza Radą Najwyższą jest jeszcze kilka innych. Czy trwałe zjednoczenie ukraińskiej opozycji jest w ogóle możliwe?
Nie sądzę, by podziały w szeregach naszej opozycji były jakieś szczególnie wyjątkowe. W każdym kraju opozycja, jeśli składa się z więcej niż jednej partii, jest podzielona. Tak naprawdę w pewnych kwestiach istnieje zgoda, ale pozostaje pytanie, jak się zjednoczyć. Potrzebujemy pozytywnego programu. Celu, który by nas zjednoczył. Czymś takim powinna być dyskusja o przyszłości politycznej kraju, jego europejskiej perspektywie. Tym bardziej że co do tego prawie wszyscy są zgodni. Niestety, na razie niektórzy opozycjoniści zamiast tego wolą walczyć o władzę, zapominając chyba, po co się znaleźli w polityce.