Dorośli Polacy kształcą się i doszkalają zdecydowanie rzadziej niż obywatele pozostałych państw Unii Europejskiej. Sytuacji nie zmieniły nawet ogromne środki, jakie otrzymujemy na ten cel z Unii Europejskiej.

W ubiegłym roku tylko 4,5 proc. (nieco ponad 1 mln) Polaków w wieku 25–64 lata uczestniczyło w kształceniu ustawicznym – brało udział w dokształcaniu zorganizowanym przez zakład pracy, w kursie podjętym z własnej inicjatywy albo w wyniku działań urzędu pracy. Albo zwiększało kwalifikacje poprzez podjęcie np. studiów podyplomowych – wynika z danych GUS i Eurostatu.

>>> Czytaj też: Dyplom zrobiony, praca nie czeka. To efekt boomu edukacyjnego

Wypadamy pod tym względem słabo na tle innych krajów Unii Europejskiej, gdzie w kształceniu i szkoleniach uczestniczy średnio dwa razy więcej (9 proc.) niż u nas dorosłych osób. Te proporcje nie zmieniają się od lat, mimo że oprócz własnych pieniędzy przeznaczamy na ten cel duże kwoty z UE w ramach funduszy strukturalnych. Tylko w ramach programu Kapitał Ludzki na kształcenie ustawiczne przewidziano ponad 1,1 mld euro w kończącej się właśnie perspektywie budżetowej. Co ciekawe, w 2007 r., czyli roku, w którym zaczęto wydawać pieniądze z obecnego budżetu UE, osób po 25. roku życia kształciło się więcej niż dziś, czyli w ostatnim roku obowiązywania budżetu UE.

Reklama

Paradoksalnie wraz z większą ilością pieniędzy z Unii Europejskiej zmniejszyła się prawdopodobnie liczba przedsiębiorców, którzy są gotowi przeznaczać własne środki na kształcenie pracowników. W ten sposób kasa z Brukseli zadziałała odwrotnie do zakładanych celów. – Czasem pracodawcy nie są nawet zainteresowani środkami z UE, bo aby z nich skorzystać, trzeba napisać projekt i stosować się do reguł narzuconych przez Wspólnotę – twierdzi prof. Urszula Sztanderska z Uniwersytetu Warszawskiego. Ale to nie wszystko. Przedsiębiorcy, szczególnie z sektora małych i średnich firm, nie wysyłają na ogół pracowników na szkolenia i nie finansują ich ze względu na sytuację na rynku pracy – uważa prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego. Dodaje, że obawiają się, iż po kursie pracownik może się przenieść do innej firmy. Do takiej, która zaoferuje mu lepsze warunki. Niekoniecznie finansowe.

– Przy dużym bezrobociu pracodawcy wyłuskują pracowników z wysokimi kwalifikacjami, nie muszą więc ponosić kosztów na podwyższenie ich kwalifikacji – wyjaśnia prof. Kryńska. – Na jedną ofertę pracy nawet na niezbyt wysokie stanowisko zgłasza się często po kilkaset osób – dodaje prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. Podkreśla, że o niechętnym stosunku naszych pracodawców do kształcenia pracowników najlepiej świadczą liczby. W Finlandii pracodawcy pokrywają średnio 58 proc. kosztów kształcenia młodych pracowników, w Irlandii – 50 proc., w Danii – 48 proc., a w Polsce tylko 7 proc.

Są też inne powody niechęci pracodawców. – Technologie w polskich firmach często nie są zbyt zaawansowane. W związku z tym jeden pracownik może przyuczyć drugiego do wykonywania określonych prac bez zbędnych wydatków – tłumaczy prof. Sztanderska. Co więcej, podnoszenie kwalifikacji z własnych środków przekracza często możliwości wielu osób. W Polsce brakuje też zachęt podatkowych dla pracodawców, którzy chcieliby wyłożyć własne pieniądze na kształcenie.

>>> Czytaj też:Rybiński: Szkoły kształcą przyszłych pracowników, a powinny przedsiębiorców

ikona lupy />
Osoby dorosłe uczestniczące w kształceniu i szkoleniu / DGP