Fizyk Richard Feynman powiedział kiedyś: „sami staramy się jak najszybciej udowodnić, że się mylimy”. Tylko w ten sposób naukowcy mogą zastąpić aktualnie przyjęte koncepcje lepszymi. Najlepsze teorie to takie, które podejmują ryzyko i przedstawiają konkretne przewidywania. „Nadstawiają karku”, jak mawiał Feynman. Z kolei nienaukowe teorie są bardzo elastyczne i dostosowują się do wszystkich faktów. Ciężko jest udowodnić, że są mylne i niczego nas nie uczą.

Kilka lat temu większość osób przyjęła finansową katastrofę z 2008 roku za ostateczny dowód na fundamentalne błędy w ekonomicznym myśleniu. Niektórzy teoretycy ekonomii lamentowali nawet nad porażką swojej dziedziny.

Po trzech dekadach hucznego celebrowania wspaniałej wydajności i stabilności nowoczesnych rynków wydawało się, że naukowcy mogą wreszcie zrzucić balast błędnych koncepcji i poszukać nowych. Tak się nie stało.

Paradygmat dominujący w makroekonomii szybko powstał na nogi, nasuwając pytanie, czy cokolwiek mogłoby naruszyć panujące przekonania. Duża część środowiska akademickiego kompletnie wyparła zaistniałe fakty, a niektórzy naukowcy stwierdzili, że kilka kosmetycznych poprawek skieruje sprawy z powrotem na odpowiedni tor.

Reklama

Oto jeden z ostatnich przykładów takiej próby: zespół ekonomistów oznajmił, że po latach wysiłku udało im się za pomocą przyjętych teorii wytłumaczyć następstwa kryzysu. Po odpowiedniej ilości majsterkowania w warsztacie udało im się przekuć jeden z ulubionych modeli ekonomistów – model dynamicznej stochastycznej równowagi ogólnej (dynamic stochastic general equilibrium) w taki sposób, że tłumaczyłby finansowy krach z 2008 roku i recesję, która po nim nastąpiła.

>>> Czytaj również: Paul Krugman spiera się z ekonomistami Harvardu o politykę oszczędności

Co stoi za tak desperackimi próbami racjonalizacji? W swojej nowej książce zatytułowanej Never Let a Serious Crisis Go to Waste: How Neoliberalism Survived the Financial Meltdown,” („Nie pozwól poważnemu kryzysowi pójść na marne: jak neoliberalizm przetrwał krach finansowy”), Philip Mirowski – historyk ekonomii – wskazuje zbieg wzajemnie wzmacniających się czynników. Przede wszystkim Mirowski uważa, że poważne zmiany w podejściu mogłyby zagrozić zawodowi ekonomisty. Autorytet ekonomistów wynika w dużej mierze z ich rzekomej wiedzy, jaka taktyka przyniesie ludziom dobrobyt. Te roszczenia opierają się często na twierdzeniach ekonomii matematycznej, znanych także jako twierdzenia ekonomii dobrobytu. Te z kolei polegają w dużej mierze na nieprawdopodobnych założeniach, np. że ludzie zachowują się w pełni racjonalnie i podejmują decyzje w pełni świadomi konsekwencji.

Gdyby ekonomiści korzystali z bardziej realistycznych założeń, ich twierdzenia by nie działały. Okazałoby się, że nie mają żadnych narzędzi, które pomogłyby społeczeństwu w budowaniu bogactwa. Wystarczy odejść na kilka kroków od matematycznej fantastyki, a teoria się rozpada i nie ma powodu wierzyć, że rynek jest najlepszą alternatywą. Autorytet ekonomisty poszedłby z dymem.

Według Mirowskiego kurczowe trzymanie się przekonania o doskonałości rynku służy licznym grupom interesu w biznesie i sektorze finansowym, którym mantra “rynek ma zawsze rację” pozwala zarabiać. Tym ludziom bardziej zależy na krótkoterminowych zyskach niż na poprawieniu nauki, polityki czy dobrobytu społecznego. Dlatego uparte twierdzenie, że w ekonomicznym myśleniu nie ma nic złego znalazło poparcie, zwłaszcza w organizacjach konserwatywnych i libertariańskich.

Wciąż jesteśmy bardzo daleko od ideału, w którym ekonomiści próbowaliby udowodnić, że się mylą. Jeśli nie będą mieli do tego motywacji, to wreszcie jeszcze większy kryzys i reakcja społeczeństwa udowodnią to za nich.

Mark Buchanan jest fizykiem teoretycznym, autorem książek i felietonistą Bloomberg.