Pracownicy o tym wiedzą i szczególnie nie dyskutują. A już na pewno nie składają pozwów zbiorowych. Inaczej do sprawy podchodzi szeroko pojęta budżetówka. Sędziom zamrożono wynagrodzenia w 2012 r. Nastąpiła lawina skarg i wniosków do sądów, że to narusza konsytuację i zagraża niezawisłości sędziowskiej. Sprawa trafiła do Trybunału Konstytucyjnego, który zainteresowanych odesłał z kwitkiem. Ci jednak walczą dalej, ale już przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, jakby w ogóle nie dostrzegając, że wynagrodzenie to tylko jeden element ich i tak uprzywilejowanej pozycji w porównaniu z innymi pracownikami. Podobne myślenie przyświeca służbom mundurowym. Teraz one grożą pozwami zbiorowymi, jeżeli rząd nie zacznie waloryzować ich wynagrodzeń. Tylko że zapominają, że i ich pozycja jest szczególna. Mają wiele przywilejów, o których reszta szaraków może tylko marzyć. Tylko że to kwestia pewnego rodzaju umowy społecznej: nie każdy chce lub nadaje się na policjanta czy strażnika więziennego. Dlatego w zamian za ciężką służbę dostają dodatkowe uprawnienia. Pensja nie jest głównym kryterium, dla którego chętnych do tych służb nie brakuje. Chociażby do policji. Tam jest tłum kandydatów. I to mimo odebrania tej grupie zawodowej części przywilejów emerytalnych. Tylko w ubiegłym roku w policji chciało służyć 43 tys. osób. Skąd więc takie zainteresowanie? Stabilność zatrudnienia, której niestety nie posiada cała rzesza zwykłych pracowników. Oni godzą się z warunkami dyktowanymi przez rynek. Wybrani nie muszą.