Jak na razie, liczba biznesowych liderów stojących na czele rządów państw jest jednak dość skromna, a to powinno być trzeźwiącą myślą dla milionera Juha Sipila, którego partia zwyciężyła ostatnie wybory w Finlandii.

Nie licząc tajskiego biznesmena i polityka Thaksina Shinawatra, Sipila jest pierwszym przedsiębiorcą z branży technologicznej, który stanął na czele jednej ze 100 największych gospodarek świata. W przeciwieństwie do Thaksina, który rozpoczynał karierę jako policjant, Sipila jest z wykształcenia inżynierem. Majątku dorobił się na spółce Solitra – producencie elementów sieci mobilnych, która została sprzedana Amerykanom w 1997 roku. Potem pomnażał fortunę sprzedając udziały w swojej drugiej spółce JOT Automation, która zajmowała się testowaniem sprzętu bezprzewodowego i ograniczaniem pracy ludzkiej przy elektronicznych procesach produkcji.

Finowie mają dużo szacunku do technologii i ludzi, którzy ją tworzą. Ich kraj jeszcze do 2010 roku był uznawany za globalne centrum technologiczne. Stracił ten status, gdy Nokia poniosła porażkę nie nadążając za smartfonową rewolucją. Sipila, który swoją przygodę z polityką rozpoczął w 2011 roku, zapowiada teraz, że w swoich rządach zamierza wykorzystać biznesowe doświadczenie.

Reklama

“Mam duże doświadczenie w tym, jak zarządzać firmami, by przeprowadzać w nich wielkie zmiany. Myślę, że tu zasada jest taka sama – musisz mieć wizję i cele oraz skoncentrować się na kilku określonych kwestiach” – mówił niedawno w wywiadzie dla Yle News.

Jest w tym sporo prawdy. Ktoś, kto budował biznesy i nimi zarządzał, negocjował trudne kontrakty handlowe, tworzył budżety i biznes plany, powinien potrafić zarządzać też państwem. Szczególnie takim, które z pewnością potrzebuje wielkiej zmiany – głównie z powodów związanych z właśnie z biznesem. Po upadku Nokii, Finlandia odkryła, że jej gospodarka jest w bardzo słabej kondycji. Jest zbyt zależna od kurczącego się przemysłu papierniczego i zbyt mocno powiązana z Rosją. Sipila i jego Patria Centrum chcą się skoncentrować na zrównoważeniu budżetu i poprawie warunków podatkowych dla biznesu.

Wyobrażenia i oczekiwania wyborców w stosunku do obietnic nowego premiera nie muszą być jednak trafne.

Dla przykładu, w Stanach Zjednoczonych silni liderzy biznesu nie odnosili sukcesów na stanowisku głowy państwa – weźmy pod uwagę przypadki chociażby Herberta Hoovera, Jimmy’ego Cartera czy George’a H.W. Busha. „Biznesmeni – nawet wielcy biznesmeni – nie mają zwykle umiejętności i specjalistycznej wiedzy na temat tego, jak ożywić gospodarkę” – pisał w 2012 roku Paul Krugman, gdy przedsiębiorca Mitt Romney zaczynał swój wyścig o fotel prezydencki. Romney’owi się nie udało. Tak samo jak wielu innym biznesmenom, którzy jeszcze przed nim obiecywali rządzić Ameryką tak, jak korporacją. Czy ktoś pamięta Rossa Perota i Hermana Caina?

W niektórych krajach opinia Krugmana okazała się jednak nieprawdziwa: biznesmeni, którzy stają się politykami, wiedzą jak przyspieszyć wzrost gospodarczy. Zwykle są jednak raczej co najwyżej średniej klasy przywódcami państw.

W 2010 roku w Chile prezydentem został miliarder Sebastian Pinera. Sumiennie sprzedał on swoje liczne aktywa (największym był pakiet mniejszościowy w narodowych liniach lotniczych). Probiznesowemu Pinerze udało się doprowadzić do dynamicznego wzrostu gospodarczego.

Społeczne poparcie dla Pinery było jednak najniższe od czasu ustąpienia Augusta Pinocheta. Największym problemem Pinery było to, że nie był potrafił zapanować nad protestami. Kiedy Chilijczycy wychodzili na ulice sprzeciwiając się podwyżkom cen paliw czy komercjalizacji uniwersytetów, Pinera odpowiadał wysyłaniem policji z pałkami, armatkami wodnymi i gazem łzawiącym.

Z kolei miliarder Thaksin, w przeciwieństwie do Pinery, cieszył się ogromną popularnością i z miażdżącą przewagą zwyciężył powtórne wybory. To właśnie jemu przypisuje się odrodzenie gospodarki Tajlandii po azjatyckim kryzysie finansowym z lat 90. Powstało nawet pojęcie Thaksinomika - odnosi się do wprowadzenia potężnych programów wsparcia dla małych firm, które zaowocowały spektakularnym wzrostem gospodarczym.

Podobnie jednak jak Pinera, Thaksin dość rygorystycznie rozprawiał się z protestami społecznymi i tak naprawdę nigdy nie przestał myśleć tak jak biznesmen. Gdy sprzedawał swoje udziały w spółkach, nie zapłacił podatku. W 2006 roku został obalony przez przewrót wojskowy i oskarżony o korupcję. Jego opór w stosunku do oddania władzy kosztował potem Tajlandię lata politycznych walk i krwawych starć ulicznych.

W ubiegłym roku miliarder i właściciel cukierniczego imperium – Petro Poroszenko – został prezydentem Ukrainy. Jest jeszcze za wcześnie, by oceniać jego gospodarcze dokonania, ale będą one zapewne lepsze, niż jego poprzedników. Ukraina startuje z niskiego poziomu, ma wsparcie silnego społeczeństwa obywatelskiego i międzynarodowych ekspertów. Poroszenko wykazuje jednak typowe cechy biznesmenów, którzy weszli do polityki: jest impulsywny, nie toleruje odmiennych poglądów i – jak wielu członków swojego zespołu, którzy wywodzą się z sektora prywatnego – nie potrafi osiągać politycznych konsensusów. Z tego względu koalicja rządząca na Ukrainie jest targana przez wewnętrzne podziały. Poza tym, Poroszenko nie pozbył się jeszcze udziałów w swojej firmie – wciąż otwiera nowe sklepy ze słodyczami w Kijowie, a to nie sprzyja jego wskaźnikom poparcia (teraz wynoszą one 20 proc.).

Być może komuś takiemu jak Sipila uda się zerwać ze stereotypami. Nie jest miliarderem, a firmy, które tworzył nie są imperiami. Może być więc nieco mniej skłonny do autorytarnego stylu przywództwa niż Pinera, Thaksin czy Poroszenko. Co więcej, egalitarna, kompromisowa fińska kultura nie sprzyja bezwzględnym rządom i braku cierpliwości na najwyższych poziomach władzy. Nie toleruje też konfliktów interesów. Inżynieryjne wykształcenie powinno wspierać racjonalność w rządzeniu, a sukcesy w zawieraniu kontraktów w dość mało ekscytującym sektorze technologicznym to cenne doświadczenie w roli lidera kraju zaangażowanego w skomplikowany, oparty na negocjacjach system podejmowania decyzji w UE.

Mimo wszystko, prowadzenie firmy jest czymś zupełnie innym niż rządzenie państwem – z zakorzenioną biurokracją, zdradliwymi prądami, ciągłą potrzebą zawierania kompromisów i budowania konsensusu, nawet jeśli prowadzi to do utraty koncentracji na wytyczonych celach i opóźnień w ich realizowaniu. Najłatwiejsza droga, jaką może pójść biznesowy lider to złamanie barier, doprowadzenie do gwałtownego wzrostu gospodarczego, a potem odejście wierzgając nogami i krzycząc. Sipila ma szansę dać nowy przykład. Jeśli uda mu się wyprowadzić fińską gospodarkę z tarapatów, bez okazywania zniecierpliwienia lub nadmiernej zarozumiałości, stanie się książkowym wzorem dla innych biznesmenów rozważających wejście do polityki, by uratować swoje państwa.