Ilham Alijew miał szczęście, bo jego intronizacja w 2003 r. zbiegła się ze znakomitą koniunkturą na rynkach ropy naftowej.

Kaspijskie „czarne złoto”, które ojciec Ilhama, Hejdar Alijew, patriarcha Azerbejdżanu (w latach 1969-82 rządził w Baku jako komunistyczny sekretarz, a w latach 1993-2003 jako prezydent niepodległego państwa) sprzedał pod koniec życia zachodnim nafciarzom, jak manna z nieba co roku zapełniało państwowy skarbiec.

Pieniądze przyszły w najlepszą porę, bo Ilham osadzony z woli ojca na prezydenckim fotelu potrzebował ich, by przekonać do siebie rodaków, którym nie spodobało się, że najwyższe stanowisko w państwie staje się urzędem dynastycznym. Wybory w 2003 r., w których Ilham został prezydentem kraju, zakończyły się rozruchami na ulicach Baku, a opozycja oskarżała urzędników Hejdara Alijewa o sfałszowanie elekcji. Aby zapanować nad sytuacją, władze użyły kija - policja brutalnie stłumiła rozruchy, rozpędziła opozycyjne demonstracje, a ich przywódcy trafili do więzień.

Potem przyszedł czas na marchewkę. Naftowy boom uczynił z Azerbejdżanu bogacza. Jesienią 2004 r. baryłka ropy naftowej kosztowała 50 dolarów, a latem 2008 r. prawie 150 dolarów. Petrodolarowa hossa sprawiła, że w latach 2003-7 Azerbejdżan co roku notował ponad 20-procentowy wzrost gospodarczy, niespotykany w żadnym innym państwie świata.

Reklama

>>> Czytaj też: Miedwiediew: zrobimy co konieczne, by ocalić pokój w Górskim Karabachu

Zalana naftowym bogactwem azerbejdżańska stolica przemieniła się w kaspijski Dubaj, w którym luksusowe drapacze chmur wyrosły na parcelach zajmowanych dotąd przez XIX-wieczne secesyjne kamienice, pamiętające naftowy boom sprzed stu lat.

Choć większa część naftowego zarobku została zawłaszczona przez elitę władzy, a Azerbejdżan regularnie zajmował czołowe miejsca na czarnych listach najbardziej skorumpowanych krajów świata, to nawet resztki z naftowych zysków pozwoliły władzom wydać ponad 30 mld dolarów na rozwój azerbejdżańskiej prowincji.

Zapewniło to Azerom pracę i płacę i po początkowym sprzeciwie wobec rządów Ilhama Alijewa zaczęli wychwalać go jako przywódcę, który zapewnił Azerbejdżanowi spokój i dobrobyt. W 2008 r. wygrał ponownie wybory, a rok później w referendum konstytucyjnym Azerowie zgodzili się na usunięcie zapisu ograniczającego prezydenckie kadencje do dwóch. W 2013 r. Ilham Alijew wygrał po raz trzeci.

Wdzięczny za poparcie rodaków, odpłacał im urządzanymi igrzyskami, które poza rozrywką miały służyć jako dowód wielkości ich prezydenta. W 2012 r. wydał fortunę, żeby zorganizować w Baku festiwal Eurowizji, a jeszcze więcej kosztowały go urządzone w 2015 r. pierwsze Igrzyska Europejskie (Alijew bezskutecznie starał się o organizację prawdziwej Olimpiady). Rzutkość azerskiego przywódcy pomogła też Baku zostać jednym z miast, w których w 2020 r. rozegrany zostanie finałowy turniej o mistrzostwo Europy w piłce nożnej.

Ale wzorując się na ojcu, Ilham nie zapominał i o kiju. Przez ostatnie dwa lata jego policjanci i sędziowie wtrącili do więzienia dziesiątki krytyków, zarzucających prezydentowi korupcję, prywatę i pogardę dla demokracji. Petrodolarowy majątek przydał Alijewowi tak wielkiej pewności siebie, że nic nie robił sobie z protestów Zachodu, wytykającego mu represje i sfałszowane wybory.

Wiosną Alijew kazał jednak uwolnić prawie 150 politycznych więźniów. „Zrobił to przed podróżą do USA, żeby uniknąć krytyki ze strony ze strony wyczulonych na kwestie praw człowieka Amerykanów – mówi PAP Wojciech Górecki, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, znawca Kaukazu i były dyplomata w Baku. - Znów zaczęło mu zależeć na Zachodzie, bo z powodu spadku cen ropy naftowej będzie może potrzebował jego pomocy”. W ciągu ledwie roku z grubo ponad stu dolarów baryłka ropy staniała do trzydziestu. Wraz z ropą spadła wartość azerbejdżańskiej waluty, manata. Rozpędzona gospodarka stanęła w miejscu, a rząd zaczął zaciskać pasa.

“W styczniu w wielu regionach kraju, na prowincji, a nie, jak dotąd, w stolicy, doszło do antyrządowych wystąpień. Demonstranci podnosili jednak kwestie ekonomiczne, a nie polityczne – mówi Górecki. – W Baku zapanował niepokój. Alijew kazał uwolnić więźniów politycznych, żeby zmniejszyć napięcie społeczne. Jego władza nie wydaje się zagrożona, ale i tak jest to najpoważniejszy kryzys podczas jego 13-letniej prezydentury”.

Kiedy ojciec wyznaczył go na następcę, o 54-letnim dziś Alijewie mówiono, że nie czuje się dobrze w polityce i brakuje mu ojcowskiej charyzmy. Od początku jego panowania jego najbliższymi współpracownikami (nie brakuje głosów, że to oni w istocie rządzą krajem) są towarzysze ojca: 81-letni premier Artur Rasi-zade (na urzędzie od 1996 r.) i 78-letni Ramiz Mechtijew, szef prezydenckiej kancelarii (od 1996 r.), uważany w Baku za szarą eminencję.

To oni nadzorowali przemianę Azerbejdżanu z satrapii komunistycznej w petrodolarową. „Obaj są już w zaawansowanym wieku i trudno spodziewać się, by ratunku z kryzysu szukali w odważnych reformach. Wyjścia z sytuacji będą raczej upatrywać w przeczekaniu trudnych czasów” - mówi Górecki.

>>> Czytaj też: Być albo nie być Rosji. Wszystko zależy od ceny surowców

Steinar Gil, były ambasador Norwegii w Baku, wątpi, by Alijew sam odważył się na reformy swojego państwa. „Specjalnością prezydenta były dotąd igrzyska” – z Norwegiem zgadza się Górecki.

Mimo kłopotów z petrodolarami, w czerwcu w XIII-wiecznej bakijskiej starówce, wpisanej przez UNESCO na listę Światowego Dziedzictwa, odbędą się samochodowe wyścigi Formuły 1. „W pewnym sensie rolę igrzysk spełniła też zeszłotygodniowa wojna z Ormianami w Górskim Karabachu – mówi Górecki. – W jej wyniku Azerowie odbili kilka wzgórz na rzeką Araks, a w Baku zapanowała euforia, jakby wygrali wielką wojnę”.