– Jeszcze osiem lat temu, gdy przekonywałem, by zlokalizować europejską siedzibę eBaya w Belinie, nie potrafiłem zbić tylko jednego argumentu. Nikt nie wierzył, że to miasto jest w stanie przyciągnąć największe talenty. Kto porzuci San Francisco czy Londyn, by mieszkać w Berlinie? – pytali mnie partnerzy biznesowi. Dziś młodzi ludzie, absolwenci najlepszych amerykańskich czy europejskich uczelni, wybierają właśnie stolicę Niemiec. Miasto stało się modne – mówi nam Stefan Gross-Selbeck, szef berlińskiego zespołu BCG Digital Ventures, wcześniej związany m.in. z niemieckim oddziałem eBaya.

Z Gross-Selbeckiem rozmawiamy w czasie konferencji NOAH2016, gdzie sukcesem pochwalili się Polacy z DocPlanner, właściciele serwisu ZnanyLekarz, którzy pozyskali niedawno największe dofinansowanie w historii polskich start-upów – 20 mln dol. Jak dowiedział się DGP, firma zdecydowała się na rozwiązanie rzadko spotykane w Polsce. Udziały w DocPlannerze dostaną jego pracownicy. – Podobną drogą poszli pracownicy Google’a, którzy są akcjonariuszami firmy i posiadają ok. 5 proc. akcji spółki, a kolejne 5 proc. jest zarezerwowane dla nich na przyszłość. My już dawno powiedzieliśmy sobie, że nie ma u nas pracowników, a każdy jest przedsiębiorcą, który pracuje na siebie, a przez to na firmę. Żeby wzmocnić to poczucie i nagrodzić pracę, którą każdego dnia wkładają, staną się udziałowcami – tłumaczy nam Peter Bialo z DocPlanner.

Nasi rozmówcy doceniają starania polskiego rządu, który zamierza wspierać innowacyjne biznesy. Do start-upów ma trafić prawie 1,7 mld zł z funduszy unijnych. Jutro wicepremier Mateusz Morawiecki zaprezentuje w Krakowie szczegóły programu Start in Poland. – W Polsce nie ma jednego centrum startupowego, jak chociażby na Węgrzech, gdzie wszystko dzieje się w Budapeszcie. Jest scena w Warszawie, w Krakowie, w Trójmieście, trochę w Poznaniu i we Wrocławiu – wylicza Maciej Laskus, który po sukcesie własnej agencji interaktywnej przeniósł się z Polski do Berlina i sam organizuje imprezy dla startupowców.

>>> Czytaj też: Wsparcie dla mikroprzedsiębiorców. Rząd obniży CIT dla małych firm do 15 proc.?

Reklama

Niedawno wielką imprezę European Start-Up Days organizowały Katowice, własne wydarzenia ma też Wrocław i Kraków. Ze względu na stołeczność, centralność rynku finansowego i koncentrację specjalistów zawsze będzie jednak górować miasto stołeczne. Ale i wierzchołki Doliny Krzemowej są od siebie oddalone tak, jak Warszawa od Krakowa, a nikt nie rozpatruje Richmond i Los Gatos jako odrębnych ekosystemów.

Inne atuty Polski i Warszawy branża wylicza jednym tchem. Są to subsydia europejskie, których nie ma w Berlinie, i infrastruktura. – Niemcy budowali laboratoria w latach 90., nasze są 20 lat młodsze i w dużej mierze nieobsadzone – mówi Sadowski. Naszym atutem są też niższe koszty pracy i wynajmu powierzchni biurowej. Plusem Warszawy jest jeden z najwyższych w regionie poziomów znajomości języka angielskiego. Dla Ukraińca czy Mołdawianki przyjazd do Warszawy będzie łatwiejszy i tańszy. Poza tym jesteśmy im bliżsi kulturowo. W Warszawie łatwiej im się wybić.

Ale mowa też o poważnych barierach, które uprzykrzają życie startupowcom. – W USA przedsiębiorca może być dyletantem od strony formalnoprawnej, w tej kwestii państwo poprowadzi go za rączkę, bez niespodzianek. A u nas wymaga się, by każdy startupowiec był biegłym księgowym – mówi Sadowski. Nie bez znaczenia jest też gęstniejąca atmosfera wokół imigrantów. Wedle słynnego socjologa, by przyciągać klasę kreatywną, miasto musi zapewniać trzy T: talent, technologię i tolerancję względem inności, porażek, śmiałych eksperymentów.

– Wizerunek, jaki buduje każdy kraj, wraca do niego jako kapitał. Śniady wynalazca w dużych miastach nie wzbudza niechęci, tylko życzliwe zainteresowanie. Niechęć odczuwalna na ulicach czy w barach zrujnuje próby przyciągnięcia talentów i odstraszy rodzimych pionierów innowacji – mówi Sadowski. O budowaniu hubów dla Europy Środkowej i Wschodniej nie może być też mowy bez ułatwień wizowych. Międzynarodowe zespoły powinny mieć też otwartą drogę do funduszy w Polsce.

Obecnie wśród warunków, które musi spełnić start-up, by dostać finansowanie, jest polski pierwiastek. – To zrozumiałe, że firma powinna mieć siedzibę w Polsce, ale akcjonariat, czyli pomysłodawcy, może być międzynarodowy. A to, czy twórcą jest Mołdawianin, Ukrainiec czy Czeszka, ma drugorzędne znaczenie. Chyba że jako wizytówka: zobaczcie, ci geniusze wybrali nas! – mówi Sadowski. Jego fundacja nakłoniła do budowania innowacyjnych biznesów nad Wisłą, m.in. łotewsko-rosyjski start-up Vortex Oil, który opracował wydajną metodę wydobycia ropy naftowej przy mniejszym zużyciu wody, czy Cyber Fog, rumuńsko-polskie przedsięwzięcie z dziedziny cyberbezpieczeństwa.

>>> Czytaj też: 100 zmian dla polskich firm. Oto, jak Morawiecki chce ułatwić życie przedsiębiorcom