Wszystko pewne jak w banku, zysk gwarantowany, trzeba się szybko decydować, bo szansa ucieknie. Czyli krótka historia okazji, o której inwestorzy nigdy nie powinni się dowiedzieć.
Mechanizm zawsze jest taki sam. Ty masz trochę pieniędzy, a oni cudowny sposób na ich pomnożenie. Na trzymaniu oszczędności w banku, wiadomo, zarobić się nie da, bo lokaty są bardzo marnie oprocentowane. Łatwo dać się więc złapać na produkt, o którego istnieniu my, zwykli ciułacze, nie powinniśmy nawet wiedzieć. Tak jest z obligacjami korporacyjnymi.
Na pierwszy rzut oka to łakomy kąsek, ale trzeba wiedzieć, z czym się go je i które kawałki pasują do poziomu ryzyka, na jaki możemy sobie pozwolić. Tyle teoria, bo jeśli kupujemy instrument finansowy emitowany przez oszusta albo przez oszusta nam wciskany, obronić się trudno. Zwłaszcza że oszuści są świetnie wyszkoleni, a ich determinacja wzmocniona wysoką prowizją od sprzedaży. W niczym nie przypominają domokrążcy oferującego nam odkurzacz, nie mają też smutnego głosu z call center, który chce nam przedstawić nowe usługi bankowe.
Pytanie, czy kupujący obligacje spółki windykacyjnej GetBack zostali oszukani, jest wciąż otwarte i na odpowiedź przyjdzie poczekać jeszcze długo.
Reklama

Dzwonię do pani/pana

„Szukam poszkodowanych z Olsztyna”, „Kupiłam obligacje za namową pana z oddziału przy ul. Domaniewskiej 39 w Warszawie”, „Szukam osób chętnych zgłosić do Prokuratury Rejonowej w Gdyni zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez pracowników sprzedających obligacje GetBacku”. Podobnych wpisów na forach internetowych i na portalach społecznościowych można znaleźć setki. Obligatariusze już wiedzą, że król jest nagi, a szanse odzyskania wszystkich pieniędzy, jakie włożyli w feralne papiery wrocławskiego windykatora, są nikłe.
Przez wiele miesięcy jednak GetBack ubierany był w najlepsze szaty, a jego obligacje wpychane na masową skalę klientom. W całej tej historii słowem kluczem jest tzw. misselling, czyli nieuczciwa i nieetyczna sprzedaż. W przypadku windykatora chodzi o obligacje, którymi na masową skalę finansował swoją działalność. Zebraliśmy historie osób, które od miesiąca zastanawiają się, czy papiery GetBacku są jeszcze coś warte. Z ich opowieści wyłania się obraz dobrze zorganizowanej machiny, która jest w stanie sprzedać wszystko i każdemu. Nawet ludziom, którzy nigdy nie powinni wiedzieć, co to obligacja korporacyjna, a wkładali w nie dziesiątki tysięcy złotych z dopiero co wygasłej lokaty bankowej. Nie warto rzucać oskarżeń i ferować dzisiaj wyroków wobec konkretnych osób czy instytucji. Obligacje sprzedawały zarówno instytucje finansowe kontrolowane przez Skarb Państwa, jak i prywatne. Kapitał krajowy czy zagraniczny? Też bez większego znaczenia, bo handel był realizowany na szeroką skalę. O ofercie można było usłyszeć w banku, domu maklerskim czy od doradcy inwestycyjnego. Ich winę musi potwierdzić sąd. Warto jednak pokazać, jak wyglądał mechanizm wkręcania ludzi w instrument finansowy, który nie powinien trafiać pod strzechy, a być zarezerwowany dla inwestora indywidualnego, który rozumie prawa rynku i akceptuje ryzyko, jakie ze sobą niesie obligacja korporacyjna.
– Pan by nie zainwestował pieniędzy na 5,5 proc. z opcją wcześniejszego wykupu, gdy w banku oprocentowanie lokaty przekracza ledwie 2 proc.? – pytaniem na pytanie odpowiada pani Izabela. Nie chce podać nazwiska, bo córka może się dowiedzieć. Pani Izabela jest już na emeryturze, jej pieniądze miały pójść na wkład własny do zakupu mieszkania dla córki i jej męża. Zainwestowała w GetBack niecałe 50 tys. zł, bo właśnie dwie lokaty jej się kończyły. – Pewnie bym je przedłużyła, ale miły pan doradca zapewnił mnie przez telefon, że jako stała klientka mam prawo skorzystać z dedykowanej oferty obligacji. Pewny, gwarantowany zysk, bezpiecznie jak w banku, firma z polskim kapitałem, która rzuca wyzwanie konkurencji i rozwija się na całym świecie. Poza tym zawsze mogę zażądać wcześniejszego wykupu obligacji, jeśli będę potrzebowała pieniędzy – odpowiada historię kuszenia. Zaznacza, że jej doradca nie musiał być nawet specjalnie natarczywy, bo od razu się zgodziła.
O tym, że obligacje korporacyjne to nie lokata w banku i jakie wiąże się z nimi ryzyko, dowiedziała się kilka tygodni temu, gdy w internecie pojawiły się pierwsze informacje o potężnych kłopotach GetBacku i o tym, że taki problem jak ona z odzyskaniem pieniędzy może mieć ponad 9 tys. osób. – Czuję się oszukana. Oszukał mnie bank, któremu od lat ufałam. Teraz muszę jeszcze znaleźć pieniądze na prawnika i niestety nie zrobię córce prezentu na pierwszą rocznicę ślubu – mówi. Pani Izabela jest już członkiem grupy poszkodowanych obligatariuszy, jaka powstała na Facebooku. Liczy dzisiaj ponad 1,8 tys. osób. Nie wszyscy to posiadacze obligacji GetBacku, ale zdecydowana większość na pewno.
Zrzeszają się w stowarzyszenie, bo tak łatwiej walczyć o odzyskanie pieniędzy i ustalić, jak wyglądało modus operandi pośredników, którzy wciskali im obligacje. To ważne, bo w staraniach o odzyskanie pieniędzy będą potrzebowali udokumentowanych przykładów missellingu. SMS-y, e-maile, dokumenty, każdy świstek papieru mogą być dowodami, a te podstawą do przyznania odszkodowania za wprowadzenie w błąd.
Organizować poszkodowanych zaczął Artiom Bujan. Chodzi na spotkania i stara się wymusić na instytucjach publicznych działanie. Był już wszędzie – od Komisji Nadzoru Finansowego, przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów po prokuraturę. Wymusił nawet rozmowę zarządu GetBacku z reprezentacją obligatariuszy. Przed spotkaniem opowiadał, że sam ulokował w obligacjach tej firmy kilkaset tysięcy złotych, oszczędności rodzinne. Ma więc o co walczyć.
– Dlaczego kupiliśmy obligacje GetBacku? Bo pracownik banku zapewniał nas, że to bezpieczne – opowiadał portalowi Money.pl. – I dlatego teraz zamierzamy walczyć z bankiem o odzyskanie tych pieniędzy. Bankowcy nas wprowadzili w błąd, banki powinny oddać. Rozmowy miały miejsce w centrum Warszawy, w oddziale banku, a nie w jakiejś podejrzanej firmie. Od lat rodzina prowadziła tu lokaty i konta. To wystarczyło, by nabrać zaufania. A na dodatek usłyszeliśmy, że to „tak samo bezpieczne jak lokata”, że „firma jest za duża, żeby upaść”, że „pan prezes jest jednym z najbogatszych Polaków, więc nie dopuści do problemów”. Kilka razy słyszeliśmy, że „nie ma możliwości, by coś złego się stało”. Jednak się stało. Więc pracownik banku nas po prostu okłamał.
Oczywiście wiele osób powie: widziały gały, co brały. A co jednak, jeśli nie widziały? Wiele z historii obligatariuszy potwierdził rzecznik finansowy Aleksandra Wiktorow, która wystosowała w tej sprawie pisma do szefów UOKiK i KNF. Informuje w nich o zgłaszanych przez klientów nieprawidłowościach w oferowaniu obligacji GetBacku za pośrednictwem Idea Banku lub oddziału tego banku, działającego pod nazwą Lion’s Bank. „Z informacji przekazywanych przez osoby zgłaszające się do Rzecznika Finansowego wynika, że proces sprzedaży obligacji był inicjowany ze strony banku (także telefonicznie). Obligacje miały być przez przedstawicieli banku oferowane jako bezpieczna inwestycja z gwarancją zysku w określonej wysokości, bezpieczna alternatywa dla lokaty bankowej, mająca na celu zrealizowanie dywersyfikacji portfela oszczędności, a nawet jako inwestycja pewniejsza od lokaty. Inwestowanym środkom miało być zapewnione bezpieczeństwo oraz pełna płynność. Spółka miała być przedstawiana potencjalnym nabywcom obligacji jako wiodąca firma na rynku wierzytelności rangi Kruk” – czytamy w obu pismach rzecznika finansowego.
Wiktorow wskazuje na jeszcze jeden mechanizm, który miał się doskonale sprawdzić – presję czasu. „Z niektórych skarg wynika, że zapisany elektronicznie dokument »Propozycja nabycia obligacji«, przekazywany drogą mailową przez Polski Dom Maklerski, przesyłany bywał potencjalnym nabywcom obligacji na dzień przed upływem terminu na uiszczenie zapłaty za nabycie obligacji, wobec czego osoby skarżące podnoszą, że działały pod presją czasu, a zatem mogły nie mieć możliwości podjęcia w pełni świadomej i przemyślanej decyzji” – wynika z wiadomości przesłanej do UOKiK i KNF.
Instytucje te zresztą badają już sprawę pośredników w sprzedaży. Szef KNF Marek Chrzanowski sprawdza, kto i ile obligacji sprzedał oraz jak wyglądały procesy sprzedażowe. Osobom, które czują się poszkodowane przez sprzedawców papierów, zaleca bezpośredni kontakt z prokuraturą. W sprawę metod stosowanych przy sprzedaży zaangażował się także UOKiK. Znów rozesłane zostały specjalne pisma do pośredników w celu ustalenia, jak reklamowane były papiery.
– Nie czuję się oszukany przez dom maklerski. Inwestuję w akcje, mam certyfikaty Towarzystw Funduszy Inwestycyjnych, niedawno zacząłem się interesować rynkiem obligacji korporacyjnych. Znam ryzyko, akceptuję je, zarabiam i ponoszę też straty. Jeśli mam do kogoś żal, to do emitenta, czyli GetBacku. Nie rozumiem, jak spółka mogła w pół roku z gwiazdy polskiej giełdy stać się bankrutem i nikt nie był w stanie tego procesu dostrzec – mówi nam Robert, który ulokował w emisji prywatnej obligacji kilkanaście tysięcy złotych.
– Słyszę i czytam o ludziach, którzy kupili papiery GetBacku za kilkaset tysięcy, że władowali w nie oszczędności życia. Żal mi ich, ale z drugiej strony, nawet jeśli spółka nie wpadłaby w problemy, to robiąc takie rzeczy, prędzej czy później nadzialiby się na piramidę finansową czy innych nieuczciwych pośredników. W wielu przypadkach nie zawiódł brak elementarnej wiedzy o ekonomii, lecz zdrowego rozsądku – dodaje.

Reklama dźwignią handlu

Pomocne w uśpieniu czujności i powstrzymaniu logicznego rozumowania były w wielu przypadkach wyrafinowane techniki sprzedażowe.
– Jeśli klient spotyka się ze świetnie przygotowanym pośrednikiem, zmotywowanym do działania premią za wyrobienie sprzedaży, szkolonym przez coachów na światowym poziomie, to jego szanse są niewielkie. My inwestujemy w kanały sprzedażowe zarówno internetowe, jak i bezpośrednie. Gdy rynek jest konkurencyjny, to reputacja TFI czy domu maklerskiego nie wystarczy, trzeba mieć sprawnych sprzedawców – mówi nam dyrektor ds. sprzedaży w jednym z małych funduszy inwestycyjnych. Gdy pokazuję mu e-maile i SMS-y, jakie trafiały do ludzi, to dziwi się, że tak wielu pośredników zdecydowało się pozostawić ślad ewidentnego missellingu przy oferowaniu obligacji. – Bank nie powinien sprzedawać swoim klientom długu korporacyjnego tylko oferować lokaty. To produkty szyte dla tych, którzy są klientami TFI i domów maklerskich – podkreśla.
Mieć dowody na wprowadzanie klientów w błąd, a udowodnić taki proceder w sądzie to jednak dwie różne sprawy. Dostaliśmy list od jednego z obligatariuszy, który pokazuje, że został przy okazji zakupu obligacji potraktowany, jak sam to ujął, „po królewsku”. „Ofertę przedstawiono mi telefoniczne, następnie szybko dostałem z banku wiadomość e-mail ze szczegółami. Pojawiały się w niej sformułowania: »gwarantowane 6-proc. oprocentowanie« i »pewny zysk«. Szybko umówiono mi spotkanie w oddziale banku, gdzie czekały już na mnie dokumenty tylko do podpisu. Dostałem zapewnienie, że umowa jest standardowa, odsetki będą wypłacane co kwartał. Pośrednik poinformował mnie, że oferta jest limitowana i skierowana tylko do wybranej grupy klientów banku. Ja zostałem wybrany, bo obligacje pasują do profilu ryzyka, jaki stworzył dla mnie bank. Ten profil, jak się dowiedziałem, to osoba, która nie akceptuje zbyt dużego ryzyka i lokuje środki w bezpiecznych instrumentach finansowych”.
Nasi rozmówcy zwracają także uwagę na jeszcze jeden ważny element łowienia ich na obligacje windykatora. Spółka miała dobrą prasę, a kopie gazetowych artykułów bywały dołączane do wiadomości e-mail, żeby potencjalnych nabywca mógł sobie przeczytać, co „branżowe, a więc fachowe media i analitycy, sądzą o spółce, która podbija polski rynek windykacji i coraz śmielej rusza za granicę”. Jeden z takich artykułów przysłał nam obligatariusz GetBacku. Tylko że artykuł, choć opublikowany został w dzienniku ekonomicznym, wcale nie jest owocem pracy dziennikarzy, co zresztą zostało wprost zaznaczone słowami „materiał partnera”. Zwracam na to uwagę mojemu rozmówcy. – Skąd mam wiedzieć, co to jest materiał partnera? Reklama to reklama, a tutaj mam tekst, który niczym się nie różni od innych artykułów. Są zdjęcia, jakieś wypowiedzi, wszystko super – odpowiada pan Grzegorz, który zerwał lokatę i dzięki uprzejmości banku nie stracił na tym nawet odsetek, bo wszystkie pieniądze z niej od razu przelał na zakup obligacji windykatora. Z „artykułu” mógł się dowiedzieć, że GetBack to „windykacyjna rakieta z Polski”, spółka jest „innowacyjna”, „rewolucjonizuje rynek”, ma „nowe pomysły i uznanie branży”. „GetBack pędzi jak rakieta. Ciągle pojawiają się nowe zadania do realizacji” – opowiada jeden z pracowników, który jest anonimowo cytowany w reklamie, bo wspominany tekst był po prostu zamówiony i opłacony przez spółkę.
O ile ogłoszenia w mediach coraz częściej udają artykuły przygotowane przez dziennikarzy i łatwo dać się nabrać, o tyle wielu inwestujących w obligacje GetBacku nie nabrało nawet podejrzeń. Bo wystarczyło wpisać w internetowej wyszukiwarce nazwę firmy i pojawiały się pozytywne rekomendacje, pogłębione analizy i porównania do firm o znacznie dłuższej i bardziej ugruntowanej pozycji na rynku.

Chciwość jest dobra

GetBack kupił wszystkich. Jeszcze kilka tygodni temu był najszybciej rosnącą firmą w branży windykacyjnej, dostawał prestiżowe nagrody.
– Nie łudzę się, że odzyskam zbyt dużo. Poczytałem już w internecie, jak wygląda ta cała restrukturyzacja spółek, i żal mam do państwa, że takie rzeczy można robić w biały dzień i wszyscy są zaskoczeni w tym samym momencie. Porównanie do Amber Gold samo się nasuwa, tam też ludzie zostali oszukani – mówi pan Łukasz.
Pytam, czy jednak u osób kupujących obligacje nie przeważyła chciwość. Skoro na lokacie bankowej można zarobić 2–3 proc., a niektóre obligacje były oprocentowane na 8 proc. i więcej, to lampka ostrzegawcza – że inwestycja jest ryzykowna – powinna się zapalić. – Wszędzie jest ryzyko. Grunt, żebym był o nim poinformowany wcześniej, a nie miał przekonanie, że ktoś oferuje mi lokatę bankową, tylko że teraz moje pieniądze będą w obligacjach, w przypadku których w każdej chwili mogę zażądać wcześniejszego wykupu. Lokatę też mogę zerwać w każdej chwili – tłumaczy mój rozmówca.
W sprawie GetBacku generalizować nie można. Chociaż KNF zawiadomił prokuraturę, że ma uzasadnione podejrzenia, iż zarząd spółki mógł dopuścić się wyrządzenia jej szkody majątkowej wielkich rozmiarów, a w sprawozdaniach finansowych i komunikatach giełdowych podawane były nieprawdziwe informacje, to musi to potwierdzić sąd.
Nie wszystkie domy maklerskie, banki czy TFI prowadziły również misselling przy sprzedaży obligacji. Po prostu wiele osób zdecydowało się kupić instrument, którego nie rozumiały, od spółki, której nie znały. Wysokie oprocentowanie było wystarczającą przynętą, żeby nie stawiać dodatkowych pytań.
Czy mogli się ustrzec przed taką inwestycją, skoro w obligacje windykatora zainwestowały też uznane marki z rynku funduszy inwestycyjnych i dzisiaj muszą spisywać je na straty albo liczyć się z tym, że odzyskają tylko jakąś część kapitału? Moim zdaniem, nie.
Poszkodowani łączą siły, zrzeszają się i grupowo występują do kancelarii prawnych. Proces dochodzenia sprawiedliwości będzie długi i kosztowny, bo pełnomocników trzeba opłacić, a efekty sądowej batalii mocno niepewne. Walka będzie się odbywała pewnie na wielu frontach. Na forach internetowych i w mediach społecznościowych cały czas buzuje, padają najcięższe oskarżenia pod adresem instytucji finansowych i organów państwa. Pojawia się coraz więcej desperacji, frustracji i teorii spiskowych.
Po aferze Amber Gold powstają kolejne piramidy finansowe i zawsze tak będzie. GetBack piramidą finansową nie był. Spółka jest notowana na giełdzie, a nie w szarej strefie gospodarki, w której oszuści łapią naiwnych. Firmy będą zawsze bankrutowały albo popadały w kłopoty, a ludzie źle inwestowali swoje pieniądze i je tracili. Na rynku kapitałowym zawsze będzie ryzyko inwestycyjne i ryzyko związane z tym, że trafi się na nieuczciwych. Trudno zakładać, że to będzie ostateczna lekcja, którą świat finansów dał ludziom. – Cztery najniebezpieczniejsze słowa w świecie inwestowania to: tym razem jest inaczej – mawiał sir John Templeton, amerykański finansista i filantrop. Gdy zadzwonią do was z banku z zapewnieniem, że jest świetna okazja, i, że tym razem będzie inaczej niż z GetBackiem, to warto się dwa razy zastanowić, czy gra jest warta świeczki, a chciwość zawsze dobra.
Nazwiska wszystkich osób występujących w tekście są znane redakcji. Nie podajemy też nazw instytucji, które sprzedawały obligacje, ponieważ celem było pokazanie mechanizmu wciągania ludzi w inwestycje, które nie są dla nich stworzone.

>>> Czytaj też: GetBack kupił wszystkich. Dlaczego w kilka tygodni upadł?