Oręziak: Skorzystają na nich tylko instytucje finansowe

Proponowane zmiany w OFE oraz dot. Pracowniczych Planów Kapitałowych boleśnie uderzą w finanse publiczne, przyszłych emerytów i obecnych pracowników, na których nałożą dodatkowe ciężary; skorzystają na nich wyłącznie banki i inne instytucje finansowe - mówi prof. Leokadia Oręziak, ekonomistka z SGH.

W lipcu 2016 roku wicepremier Mateusz Morawiecki zaprezentował Program Budowy Kapitału, który jest jednym z filarów Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Zakłada on przekształcenie OFE w fundusze inwestycyjne - 75 proc. aktywów ma trafić na Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego Polaków. Natomiast pozostałe 25 proc. - do Funduszu Rezerwy Demograficznej, zarządzanie którym ma przejąć PFR. Zgodnie z pierwotnym planem przekształcenie OFE miałoby nastąpić od stycznia 2018 roku.

Wcześniej szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys wskazał, że drugi bardzo ważny element planowanej reformy to upowszechnienie pracowniczych planów kapitałowych w celu oszczędzania na emeryturę. Pod koniec marca Borys poinformował, że gotowy jest komplet projektów ustaw dot. zmian w systemie OFE oraz pracowniczych planów kapitałowych. Wyraził nadzieję, że w kwietniu trafią one na ścieżkę legislacyjną.

Reklama

"Problemem jest to, że propozycje te nie są poddane uczciwej publicznej debacie. Jest jedynie propaganda realizowana przez zwolenników tych propozycji, podobnie jak było to w przypadku wprowadzania OFE w 1999 roku" - powiedziała PAP prof. Leokadia Oręziak.

"Propozycje te oceniam negatywnie. Nie stanowią one żadnego rozwiązania problemów istniejących w systemie emerytalnym, a stwarzają bardzo wiele nowych. Zwiększają ryzyko z punktu widzenia przyszłych emerytów, nakładają dodatkowe obowiązki na pracowników i na finanse publiczne. Zyskuje jedynie rynek finansowy - banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne, gracze giełdowi. Tak naprawdę tylko te podmioty będą beneficjentem proponowanych zmian" - wskazała ekspertka.

Zwróciła uwagę, że koncepcja zmian w systemie emerytalnym zakłada dwa rozwiązania - "oba oznaczające dalszą prywatyzację emerytur". Pierwsze dotyczy zmian w OFE, a drugie stworzenia "przymusowego" systemu tzw. Pracowniczych Planów Kapitałowych (PPK). W jej ocenie deklarowane przez autorów tych zmian zwiększanie poziomu oszczędności i inwestycji "to tylko hasła". "Faktycznie rozwiązania te boleśnie uderzą w finanse publiczne, przyszłych emerytów, ale także obecnych pracowników, którzy będą musieli ponosić nowe dodatkowe ciężary" - oceniła.

"Jeśli chodzi o zmiany w OFE, to planuje się zakończenie funkcjonowania przymusowego drugiego filara tak, żeby przestały do niego płynąć nowe składki. Jest to słuszne, gdyż od 1999 r. kolejne rządy muszą zaciągać pożyczki, by pokryć ubytek składki emerytalnej, która szła dotychczas do OFE, zamiast na wypłatę bieżących emerytur. Ponadto obecny plan jest taki, by 25 proc. całości aktywów OFE (wynoszących obecnie ponad 160 mld zł) przekazać na Fundusz Rezerwy Demograficznej, a 75 proc. na Indywidualne Konta Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE)" - wyjaśniła.

"Członków OFE nie planuje się pytać o zdanie, czy chcą, by dalej ich emeryturami grać na giełdzie. W 2014 r. aż 85 proc. członków OFE zdecydowało, że nie chce, by ich nowe składki emerytalne płynęły dalej do OFE i woli, by w całości trafiały one do ZUS. Jednakże w OFE zostały pozostawione wtedy środki zgromadzone przez te osoby ze składek wpłaconych uprzednio. Jeśli 75 proc. aktywów OFE trafi do IKZE, to dalej będą one przedmiotem gry na rynku finansowym i dalej będą narażone na ryzyko i wysokie koszty. "Warto zwrócić uwagę, że ludzie nie będą mogli dysponować pieniędzmi, które z OFE trafią na ich IKZE. Będzie można z nich skorzystać dopiero po osiągnięciu wieku emerytalnego" - mówiła.

"Pomysł skierowania 25 proc. środków z OFE do Funduszu Rezerwy Demograficznej jest słuszny. Środki te trafią na cele emerytalne. Natomiast zupełnie niedopuszczalne jest pozostawienie 75 proc. pieniędzy z OFE na rynku finansowym. Trafnym rozwiązaniem byłoby przekazanie całości środków, które znajdują się w OFE, do Funduszu Rezerwy Demograficznej, który to fundusz dalej powinien podlegać demokratycznej kontroli, w tym ze strony NIK. Przejęte aktywa Fundusz mógłby zbywać w dość długim czasie, by nie spowodować spadku ich wartości. Ubezpieczeni nie ponieśliby tu żadnych strat, bo równowartość tego transferu z OFE byłaby zapisana na ich kontach w ZUS" - tłumaczyła ekspertka.

Jak podkreśliła, jeśli jednak "państwo w sposób bezzwrotny przekaże z OFE ponad 120 mld zł na rynek finansowy, to trzeba będzie czymś sfinansować ten gigantyczny ubytek w finansach publicznych". "Do wyboru jest albo wzrost składek i podatków albo dalsze zadłużanie państwa" - przestrzegała.

Leokadia Oręziak tłumaczyła, że różnica między obecnym a przyszłym rozwiązaniem polega na tym, że teraz - w ramach tzw. suwaka bezpieczeństwa - na 10 lat przed przejściem na emeryturę stopniowo pieniądze przenoszone są z OFE do ZUS. "W tym roku to jest 5 mld zł. W przyszłym 5,5 mld zł. W 2025 r. byłoby to prawie 9 mld zł" - wyliczyła. „Nie oznacza to, że z powodu tego suwaka popieram dalsze istnienie OFE. Zasługują one na całkowitą likwidację. Zgromadzone w nich środki to są pieniądze publiczne. Jeśli środki te zostaną definitywnie przekazane na IKZE, zarządzane przez różne instytucje finansowe, to będzie oznaczało, że te pieniądze już nigdy nie wrócą do finansów publicznych. Będzie to więc prezent o wartości ok. 120 mld zł dla rynku finansowego, dla działających tam banków, firm ubezpieczeniowych, funduszy inwestycyjnych i powiązanych z nimi osób" - zaznaczyła.

Według niej instytucje finansowe, które będą tymi środkami zarządzać, uzyskają "do obracania według własnego uznania niewiarygodnie wysoką kwotę pochodzącą ze środków publicznych". "Te ponad 120 mld zł przestanie podlegać jakiejkolwiek demokratycznej kontroli. Pieniądze te będą narażone na dodatkowe ryzyko. Emerytura, która miałaby pochodzić z tego źródła, będzie niewaloryzowana, bo nikt nie waloryzuje na rynku finansowym. Pieniądze te będą narażone na ryzyko związane z kryzysami finansowymi, inflacją oraz licznymi możliwymi defraudacjami przez firmy zarządzające. Będą też pomniejszane nieustannie o opłaty pobierane przez te firmy. Wszystko to ostatecznie może znacznie zmniejszyć przyszłą emeryturę z tego źródła" - przekonywała.

"Warto przy tej okazji przypomnieć, że w 2009 roku prezydent Lech Kaczyński zawetował ustawę dotyczącą dożywotnich zakładów emerytalnych, która przewidywała rozwiązania podobne do obecnie proponowanych" - zaznaczyła Leokadia Oręziak.

Druga część propozycji - powiedziała Oręziak - to Pracownicze Plany Kapitałowe. Koncepcja ta zakłada, że pracownik wpłacałby na nie 2 proc. miesięcznego wynagrodzenia, a pracodawca kolejne 2 proc., z czego 0,5 pkt. proc. pochodziłoby z funduszu pracy.

"Warto zaznaczyć, że z mocy prawa wszyscy pracownicy przedsiębiorstw, poczynając od największych firm, mają być zapisywani do pracowniczych planów emerytalnych, a jeżeli ktoś chciałby z takiego planu się wycofać, to będzie mógł to zrobić jedynie na samym początku, w ciągu kilku tygodni, składając specjalną deklarację. Jeśli tego nie zrobi, np. z braku wiedzy, czasu, czy z obawy o utratę pracy, to przez następne kilkadziesiąt lat, aż do emerytury, z jego wynagrodzenia będzie potrącana składka na PPK" - wskazała.

Według niej, zakłada się, że aż 75 proc. pracowników nie zdoła wycofać się z PPK w odpowiednim terminie. "I to jest klucz całej tej propozycji. Jej twórcy liczą, że dzięki temu, w istocie niesprawiedliwemu rozwiązaniu, ponad 5 mln osób zostanie wciągniętych do tego systemu, a z pensji pracowniczych na rynek finansowy trafiać będzie ponad 15 mld zł rocznie" - uważa Oręziak.

"Banki i inne instytucje finansowe nie kryją entuzjazmu wobec tej propozycji niosącej im nowe, ogromne źródło zysków, bez ponoszenia jakiejkolwiek odpowiedzialności za to, jakie emerytury wypłacą w przyszłości milionom Polaków. Z punktu widzenia pracownika niemożliwość wycofania się z PPK w dowolnym czasie oznacza ostatecznie, że składka kierowana do tego systemu stanie się nowym podatkiem. Obniży konsumpcję pracownika i zwiększy koszty pracy. Pieniądze z tego podatku nie pójdą na emerytury, ani na ratowanie publicznych szpitali, tylko wzmocnią wąską grupę podmiotów i osób powiązanych z rynkiem finansowym" - zaznaczyła.

>>> Czytaj też: Polska złomowiskiem Europy. Trujemy się autami z importu

Bitner: To dobry program, jeżeli go dobrze zrealizować

To jest dobry program, jeżeli go dobrze zrealizować - tak o planowanej zmianie w OFE i trzecim filarze mówi PAP Maciej Bitner, główny ekonomista WiseEuropa. Przyszli emeryci na całej operacji powinni zyskać, pomoże ona też gospodarce; to pozytywna część dorobku tego rządu - uważa.

"Jeżeli przyszli emeryci będą oszczędzać więcej, to będą mieli większą emeryturę, nawet jeżeli te oszczędności nie będą zbyt mądrze inwestowane. To nie są zmiany, które mogą emerytom jakoś zaszkodzić. Dodatkowo będzie jeszcze quasi obowiązkowa składka w III filarze. Dobrze, że inicjatorzy tych zmian rozumieją, że to musi być tanie - wyznaczono limit kosztów za zarządzanie na poziomie 0,6 proc. To jest na pewno pozytywny element tej propozycji. Emeryci na tej całej operacji - zmianie w OFE i III filarze - powinni zyskać, choć niewiele, bo dodatkowa składka jest niska, a całość dotychczasowej składki będzie trafiać do ZUS. To pozytywna część dorobku tego rządu" - powiedział PAP Maciej Bitner, główny ekonomista WiseEuropa.

Jego zdaniem, zmiana w OFE nie jest trudna - żeby podzielić te środki na 25 proc., które mają trafić do FRD i 75 proc. - na IKZE, nie potrzeba wiele. "Więc to, czy rząd z tym zdąży do 2018 roku - jest tylko kwestią woli politycznej. Pytanie jednak, czy ona jest, bo mogą być tutaj wątpliwości" - wskazał.

Trudniejsze - w ocenie Bitnera - jest wprowadzenie trzeciego filaru w postaci pracowniczych programów emerytalnych. "Gdyby to miało ruszyć od 2018 roku, to jeszcze wiosną musiałby zostać zaprezentowany bardzo dopracowany pomysł i z entuzjazmem przez wszystkich przyjęty, co pewnie się nie zdarzy, bo w takich sprawach zawsze dochodzi do tarć i trzeba wypracowywać kompromisy" - zaznaczył Maciej Bitner.

Zapytany, czy nasza gospodarka raczej straci, czy zyska na tych propozycjach, odparł: "Jednym z celów Planu Morawieckiego jest podniesienie stopy inwestycji do 25 proc. PKB. To na pewno naszej gospodarce by się przysłużyło. Tego się nie da zrobić, nie podnosząc stopy oszczędności. Trzeci filar emerytalny ma właśnie prowadzić do zwiększenia stopy oszczędności. Jest to więc coś, co gospodarce pomoże, o ile się uda".

Na pytanie, kto natomiast może stracić na tych zmianach, Bitner odpowiedział, że w krótkim okresie będą stratni przedsiębiorcy, gdyż "będą musieli dołożyć pracownikom do pensji". "Jednak odbiją to sobie poprzez niepodwyższanie pensji. Na dłuższą metę zapłacą więc za to pracownicy, ale zapłacą za swoje korzyści, więc trudno powiedzieć, że będą stratni" - wskazał. I zaznaczył: "Jeżeli przyjmujemy argumenty, że trzeba ludzi jakoś skłonić do tego, by oszczędzali na emeryturę, to ten przymus nie jest stratą. To jest dobry program. Jeżeli go dobrze zrealizować, to to jest dobry pomysł".

Jak ocenił, "całkowity demontaż OFE i przekazanie środków do ZUS byłoby jeszcze gorsze".

"Rząd może chcieć realizować różne cele przy okazji tego projektu - co jest dla mnie głównym źródłem obaw. Priorytetem nie będzie bowiem to, aby rozwiązania były optymalne z punktu widzenia przyszłych emerytów, ale by realizowały do pewnego stopnia cele polityczne. Tak zresztą było też z OFE, które miały wspomagać polską giełdę, polski rząd - poprzez kupowanie obligacji. Akurat to ostatnie się emerytom przysłużyło, bo na obligacjach OFE więcej zarobiły niż na akcjach, ale już zamknięcie się na inwestowanie za granicą niekoniecznie" - zaznaczył Bitner.

"W przypadku OFE celów politycznych było za dużo i zaszkodziły one temu przedsięwzięciu, a w konsekwencji przyczyniły się do załamania tego systemu" - podkreślił.
Jak powiedział, "fundusze, które będą zarządzać indywidualnymi kontami zabezpieczenia emerytalnego, będą łudząco podobne do OFE - będą inwestować w akcje i obligacje, będą to OFE bis".

"Z jednej strony mamy więc mieć OFE bis, a z drugiej strony jeden państwowy fundusz zarządzany przez PFR - takie państwowe TFI, który ma być domyślnym wyborem" - wskazał.

"Ten państwowy fundusz będzie prawdopodobnie realizował także cele polityczne, a oprócz tego będą fundusze prywatne. Jeżeli nie będzie żadnych zachęt do wyboru państwowego TFI, to jestem pewien, że jak się ludzie dowiedzą, że państwowe TFI jest domyślne, to go nie wybiorą, 90 proc. wybierze prywatne, a pozostałe 10 proc. to będą raczej ludzie biedni, z których składek niewiele się uzbiera" - przekonywał Bitner.

Jak dodał, padały też zapowiedzi, że przez pierwsze dwa lata będzie funkcjonował tylko fundusz państwowy. "To jest zły pomysł, który zaowocowałby radykalnym obniżeniem udziału ludzi w trzecim filarze, bo większość ubezpieczonych nie zechce uczestniczyć w funduszu zarządzanym przez Ministerstwo Rozwoju" - podkreślił ekspert.

"Pytanie więc, gdzie te pieniądze będą trafiały? Moim zdaniem przydałaby się formuła bardziej odrębna, żeby te fundusze były trochę inaczej regulowane. OFE miały swój system regulacji, nie wszystkie z nich były dobre, ale było to jednak jakoś wydzielone i były to podmioty inwestujące długoterminowo, TFI są zupełnie innym inwestorem. Niedobrze więc by było, gdyby to były zwykle TFI, ale wciąż byłoby to lepsze, niż gdyby to wszystko trafiało do państwowego TFI - to jest clou tych szczegółów - jak będą wyglądały te fundusze i jak będzie wyglądała rola państwa. Od tego też zależy, co będą z tego mieli przyszli emeryci" - konkludował.
Zdaniem Macieja Bitnera "obecne propozycje rodzą bowiem obawy, że ich celem jest pozyskanie kapitału na kolejne wielkie państwowe przedsięwzięcia, takie jak udział PZU w +repolonizacji+ Pekao SA, przy wsparciu państwowych pieniędzy z PFR nadzorowanego przez Ministerstwo Rozwoju". W jego ocenie "to może być dopiero początek, mówi się o przejęciu mediów, innych przedsiębiorstw, ale też po prostu o państwowych inwestycjach w budownictwo, innowacje, start-upy".

Jak zauważył, idea narodowych championów jest bliska wielu osobom w szeregach rządowych. "Zaś narodowe championy - żeby powstać - potrzebują pieniędzy. Te pieniądze mogą zostać znalezione w funduszach trzeciofilarowych. To nie bardzo wypali, jeżeli rząd będzie się trzymać koncepcji dobrowolności udziału w trzecim filarze. Na narodowe championy nikt dobrowolnie nie wpłaci, a jeżeli autorom tej koncepcji się wydaje, że domyślne zapisywanie do programu zadziała, to się mylą. Jeżeli ten system w oczach ludzi będzie ryzykowny, a dodatkowo media będą o tym szeroko informować i kształtować opinię ludzi, to w efekcie wszyscy się z tego trzeciego filara wypiszą" - uważa ekspert.

"Im bardziej to jest robione pod emerytów, tym mniej pod osiągnięcie innych celów" - zaznaczył.

Na pytanie, czy to dobry pomysł, by PFR przejmował nadzór nad Funduszem Rezerwy Demograficznej, ekspert odpowiedział: "Fundusz Rezerwy Demograficznej, wbrew swojej nazwie, nie ma horyzontu demograficznego. Wcale nie ma tam tak dużo środków. Ten fundusz ma prawie same obligacje skarbowe, więc nie ma większego znaczenia, kto go nadzoruje. Gdyby MR go przejęło, to może chciałoby prowadzić bardziej aktywną politykę inwestycyjną. Choć ja uważam, że państwo w ogóle nie powinno się zajmować inwestowaniem, bo to nie jest jego rola, być może jest to jakiś konieczny kompromis do tego, by było więcej swobody w trzecim filarze. Ja bym wolał, żeby oni się bawili FRD niż nowymi funduszami inwestycyjnymi. Jeżeli to zaspokoi głód państwowego finansowania, a w zamian dostaniemy swobodę w trzecim filarze, to nie jest to najgorsze wyjście".

>>> Zobacz też: Globalizacja się skończyła? Najnowsze wskaźniki znów mówią co innego

Kędzierski: Plany zmian w systemie OFE są sensowne

Plany zmian w systemie OFE wydają się sensowne; dzięki nim pieniądze odprowadzane na emerytury zamiast leżeć na prywatnych kontach, powiększając bieżący dług państwa, mogą przy odpowiedniej polityce gospodarczej pracować na rzecz rozwoju kraju - mówi PAP ekonomista, dr Marcin Kędzierski.
"I pomóc zwiększyć PKB w długim okresie, od którego tak naprawdę zależeć będzie wysokość naszych emerytur" - wskazał, zastrzegając, że "należy jednak podkreślić, iż ocena ta opiera się na zapowiedziach, a nie na propozycjach legislacyjnych, których wciąż nie znamy".

"Przede wszystkim trzeba zadać sobie pytanie, czy wprowadzenie OFE w 1999 roku było właściwe czy nie. Ja tę reformę oceniam krytycznie i uważam, że każdy demontaż OFE jest dobry. Im szybciej, tym lepiej - szkoda, że tak długo to trwało" - powiedział Kędzierski, pracownik naukowy Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i szef Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.

Jak argumentował, "wysokość naszych emerytur de facto nie zależy od tego, czy one będą z ZUS czy z OFE, a zależy od długookresowego tempa wzrostu gospodarczego". "Jeżeli państwo musi się zadłużać, po to żeby finansować składki do funduszy emerytalnych, przez co podwyższa sobie koszt obsługi długu i ogranicza możliwości rozwojowe nie tylko w krótkim, ale też w dłuższym okresie, to wskutek tego emerytury w przyszłości będą niższe" - tłumaczył.

"Upraszczając, jeżeli ktoś mówi, że pieniądze na kontach w OFE były prawdziwe, a pieniądze w ZUS są wirtualne, to jest to nieprawda, dlatego, że i tu i tu pieniądze są wirtualne, a nasze emerytury za 20-30-40 lat będą zależały od ówczesnej sytuacji budżetu państwa i poziomu wzrostu gospodarczego" - dodał.

Ekspert zwrócił też uwagę, że fundamentalną zasadą systemu zabezpieczenia społecznego jest solidarność. "A więc mówienie o tym, że mamy indywidualne konta czy to w przypadku polityki emerytalnej, czy zdrowotnej jest dosyć złudne, ponieważ te systemy z założenia mają charakter solidarnościowy i one nie zakładają, że jeżeli przykładowo zapłacę w ciągu roku 2 tys. zł składki zdrowotnej, to skorzystam ze świadczeń opieki zdrowotnej wartych tyle samo. Może być tak, że tej składki nie wykorzystam, a może być tak, że zachoruję i wykorzystam składkę pięciu innych osób - na tym polegają systemy solidarnościowe" - wyjaśnił Kędzierski.

Jak powiedział, zmiana systemu polegająca na przekazaniu wszystkich środków z OFE do ZUS-u byłaby rozwiązaniem "bardziej przejrzystym". "Jednak jest pytanie, czy myślimy o oszczędnościach emerytalnych tylko jako o zabezpieczeniu naszego bytu za 30-40 lat, czy myślimy o tych środkach jako o zasobie, kapitale, który możemy wykorzystywać do inwestowania w krótko i średniookresowe cele rozwojowe państwa. Mnie jest bliższa ta druga opcja, połączenie zabezpieczenia bytu emerytów, a jednocześnie zabezpieczenia środków na finansowanie bieżącego rozwoju kraju. Z duchem tej reformy się więc zgadzam" - zadeklarował.

"Wicepremier Mateusz Morawiecki stara się stworzyć narzędzia do ściągnięcia inwestycji długookresowych, po to, by te środki wykorzystać jako kapitał dla finansowania różnych inwestycji prorozwojowych. A najlepszym źródłem finansowania takich długookresowych inwestycji są właśnie oszczędności mieszkaniowe albo emerytalne" - mówił.

W związku z tym - zauważył - fundamentalnym zagadnieniem jest to, kto będzie miał kontrolę nad IKZE. "Jeżeli będą one zarządzane przez państwo, ale poza ZUS-em, to można to traktować jako fundusz rozwojowy, czyli bank rozwoju. A jeżeli to będzie zarządzane przez podmioty prywatne, to wtedy państwo nie będzie miało na to żadnego wpływu i niczym nie będzie się to różniło od OFE, prawdopodobnie tylko tym, że będą niższe składki za zarządzanie" - zaznaczył Kędzierski.

"Jeżeli kontrolę tę będzie sprawował fundusz publiczny, który w krótkim okresie będzie finansował inwestycje prorozwojowe, to środki te nie będą leżeć na koncie, ale będą pracować na rzecz rozwoju kraju, a nie tak jak w przypadku OFE często na rzecz innych państw" - podkreślił. "Dzięki temu może nam się udać zmniejszyć zadłużenie zagraniczne. Tak jak to jest w przypadku Japonii, która ma bardzo wysoki dług, ale jest on wewnętrzny i nie stanowi tak dużego zagrożenia dla państwa" - dodał.

"Zarządzanie IKZE prościej byłoby zostawić państwu, oczywiście przy zachowaniu przejrzystych zasad nadzoru właścicielskiego. Mogą się oczywiście pojawić usprawiedliwione zarzuty, że państwo chce położyć rękę na wszystkich oszczędnościach emerytalnych Polaków – nie jest tajemnicą, że nie zawsze polityczne nominacje do spółek Skarbu Państwa czy też agend rządowych były motywowane rzeczywistymi kompetencjami. Wydaje się zatem, że rząd będzie się starał znaleźć rozwiązanie, które będzie uwzględniało te obawy" - wskazał.

I kontynuował: "IKZE mogą też być zarządzane przez prywatne instytucje, tylko pytanie, w jaki sposób te środki będą inwestowane, czy te instytucje będą zobligowane np. do inwestowania w polskie start-upy czy polskie obligacje, czy też będą mogły czynić dowolne inwestycje. Podsumowując – każdy sposób zarządzania tymi instrumentami ma swoje zalety i wady, i dlatego jego wybór powinien być ściśle uzależniony od celów, które stoją za reformą".

Pytany o zarzuty formułowane przez niektórych ekspertów, że te rozwiązania "wylobbowały sobie" instytucje finansowe, odpowiedział: "Nie mam na to dowodów, więc nie jestem w stanie tego w żaden sposób zweryfikować".

Ekspert zapytany, czy to dobry pomysł, by Fundusz Rezerwy Demograficznej przeszedł pod nadzór PFR, odpowiedział: "Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Polski Fundusz Rozwoju ma z ramienia MR koordynować realizację Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, to takie rozwiązanie ma sens. Pojawia się dylemat, jakie są relacje między PFR a MR, i czy nie powinno się podporządkować tego Funduszu wprost MR. Ale jeżeli weźmiemy pod uwagę, że PFR ma faktycznie odpowiadać za realizację strategii Morawieckiego, to jest zupełnie zrozumiałe, że wszystkie podmioty, które mają tak ogromny kapitał, w tym też Fundusz Rezerwy Demograficznej, powinny być podporządkowane właśnie PFR".

Na pytanie, na ile realne są szanse na wejście tej reformy w życie, odparł: "Trudno na to pytanie odpowiedzieć w sposób jednoznaczny – ostatnie tygodnie pokazały, że istnieją wewnętrzne spory w samym rządzie dotyczące kwestii gospodarczych. Jeśli w Radzie Ministrów pojawią się kontrowersje wokół tego projektu, wicepremier Morawiecki może mieć problem, aby go przeforsować w niezmienionym kształcie".

Generalnie - zdaniem Kędzierskiego - "optymalna byłaby całościowa reforma systemu emerytalnego, który w dzisiejszym kształcie się finansowo nie domyka". "Optymalne byłoby stworzenie takiego instrumentu, który z jednej strony pozwala ludziom na odkładanie dodatkowych składek, ale jednocześnie daje państwu szanse na to, by z tych składek finansować cele prorozwojowe. Jednym z rozwiązań, które warto brać pod uwagę, jest model tzw. emerytury obywatelskiej, w którym wszyscy obywatele otrzymują identyczne, podstawowe świadczenie emerytalne wypłacane wprost z budżetu państwa" - konkludował.

W lipcu 2016 roku wicepremier Mateusz Morawiecki zaprezentował Program Budowy Kapitału, który jest jednym z filarów Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Zakłada on przekształcenie OFE w fundusze inwestycyjne - 75 proc. aktywów ma trafić na IKZE Polaków. Natomiast pozostałe 25 proc. aktywów przejdzie do Funduszu Rezerwy Demograficznej, zarządzanie którym ma przejąć PFR.

Zimą w rozmowie z PAP Paweł Borys przypomniał, że pod koniec 2016 roku zakończono przegląd systemu emerytalnego. "Rząd przyjął wnioski z tego przeglądu (...) Cieszę się, że ostateczne rekomendacje są spójne z Programem Budowy Kapitału, czyli będzie realizowany scenariusz przekształcenia OFE poprzez przekazanie ponad 100 mld zł na indywidualne konta emerytalne uczestników OFE” - mówił.

Drugi bardzo ważny element planowanej reformy – podkreślał prezes PFR - to upowszechnienie pracowniczych planów kapitałowych w celu oszczędzania na emeryturę.
„Cały czas wierzę, że zgodnie z pierwotnym planem, w 2017 roku uda się przyjąć te ustawy i z początkiem 2018 roku wdrożyć zmiany w OFE w zakresie funduszu rezerwy demograficznej, a w 2018 roku zaczniemy tworzyć Pracownicze Plany Kapitałowe” - deklarował szef PFR.

Mech: likwidacja OFE nie będzie korzystna dla gospodarki, rynku kapitałowego i przyszłych emerytów

Całość planowanych zmian jest bardzo niekorzystna społecznie - dla gospodarki, rynku kapitałowego i przyszłych emerytów - mówi PAP Cezary Mech. Uważa, że najbardziej zainteresowane zmianą obecnego systemu, są instytucje finansowe, które będą głównym beneficjentem tych zmian.

"Planowane zmiany są efektem działania lobbingu trzech grup interesu, kosztem przyszłych emerytów. Pierwszą grupą, która jest najbardziej zainteresowana zmianą obecnego systemu, są instytucje finansowe, które będą głównym beneficjentem tych zmian" - powiedział PAP Cezary Mech, który w latach 1998-2002 był prezesem Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi, zaś w latach 2005-2006 wiceministrem finansów.

"Drugim beneficjentem jest UE, a także - w perspektywie krótkookresowej - Ministerstwo Finansów. A trzecim - pozornym - ci, którzy mają środki w OFE. Pozornym, ponieważ proponowany system prowadzi w bardzo złym kierunku, jeśli chodzi o zabezpieczenie interesów członków OFE, transparentność, jak też antykorupcyjność systemu finansowego i rynku kapitałowego" - wskazał. Jak tłumaczył, proponowana zmiana spowoduje przeniesienie środków z silnie regulowanego systemu OFE, w którym straty - jego zdaniem - były efektem braku aktywności KNF, do systemu zderegulowanego. "Po wprowadzeniu tych zmian nie będzie możliwości wycofania tych środków, a z drugiej strony, ci którzy nimi zarządzają, mogą realizować swoje cele, które nie są spójne z interesem członków OFE".

"Instytucje finansowe pozbawione nadzoru będą miały z przyszłych emerytów swoistych chłopów pańszczyźnianych do nich przywiązanych i będą mogły dowolnie zarządzać środkami, a my będziemy musieli te środki u nich trzymać" - wskazał.

W jego ocenie, "jeśli te środki przejdą z OFE do funduszy inwestycyjnych, które mają większą dowolność inwestowania niż OFE, to fundusze inwestycyjne będą mogły angażować środki w bardziej skomplikowane instrumenty i istnieje dodatkowe niebezpieczeństwo wytransferowywania środków i działania na niekorzyść członków OFE". "Inwestycje mogą przecież być nietrafione, mogą być spowodowane decyzjami politycznymi dot. tego, w co należy inwestować, mogą jedynie de iure uwzględniać interesy członków OFE" - argumentował ekspert.

Jego zdaniem propozycje zmian są też efektem nacisku Komisji Europejskiej, która nie uwzględnia inwestowania naszych składek w OFE jako redukujących zobowiązania państwa. "Przeciwnie, traktuje je jako wydatek państwa. To powoduje, że państwo ma preferencje w kierunku likwidacji OFE i załatwiania naszymi składkami aktualnej dziury budżetowej. A nie racjonalnego materialnego zabezpieczenia wypłat emerytalnych, co gwarantuje system OFE" - przekonywał Cezary Mech.
"KE traktuje zobowiązania systemu emerytalnego bardzo elastycznie. Likwidacja OFE spowoduje, że w razie jakiegoś kryzysu emerytury będzie można obciąć np. o 30 proc., tak jak w Grecji. Podczas gdy emerytury z OFE są wypłacane w całości. To bardzo niekorzystne rozwiązania dla przyszłych emerytów" - przestrzegał.

Jak podkreślił, "rozmontowanie obecnego systemu może prowadzić np. do systemu kanadyjskiego, w którym nie ma powiązania między odłożonymi składkami, a uzyskiwanymi emeryturami, które są pochodną możliwości opodatkowania społeczeństwa". "Wtedy przyszłe świadczenia emerytalne nie będą uwzględniały, ile kto zgromadził środków. W praktyce będzie to oznaczało coraz nisze świadczenia wraz z pogarszaniem się sytuacji demograficznej Polski. System kanadyjski oznaczałby, że wszyscy uczestnicy będą starali się uciec od składek, które utraciłyby walor oszczędności emerytalnych, stając się podatkiem zawyżającym koszty pracy. Z drugiej strony wpływowe grupy przyszłych emerytów będą dążyły do posiadania specjalnych przywilejów emerytalnych. Oczywiście kosztem reszty społeczeństwa. Takich jakie teraz mają sędziowie, prokuratorzy, służby mundurowe i górnicy" - zaznaczył.

Dodatkowo - w ocenie Cezarego Mecha - Komisja Europejska zdaje sobie sprawę z tego, że zmiany demograficzne w Polsce powodują, że relacja między liczbą pracujących a liczbą emerytów w najbliższych dziesięcioleciach pogorszy się aż trzy i półkrotnie. "To oznacza, że cały system finansowy pozbawiony aktywów i mający olbrzymie zobowiązania, będzie pod olbrzymią presją wypłacalności. Zdając sobie sprawę z tych zagrożeń, KE nie uwzględnia w ramach deficytu finansów publicznych narastającego długu w systemie emerytalnym, a w efekcie skok na OFE uznała za zmniejszenie problemu związanego z koniecznością wypłaty obiecanych świadczeń" - tłumaczył.

Jeśli chodzi o korzyści dla MF to, zdaniem eksperta, "teoretyczny interes rządu jest taki, by przejmować te środki łatając dziury budżetowe". "Planowane jest przekazanie 75 proc. z nich do instytucji finansowych, które będą mogły nimi dysponować na zasadzie +róbta co chceta+, a 25 proc. przejdzie do Funduszu Rezerwy Demograficznej. To taki kolejny skok na OFE, który da państwu 40 mld zł buforu. W praktyce oznacza to, że jeśli państwo nie będzie miało środków, to będzie mogło nie dopłacać do ZUS-u z budżetu przez jakiś okres, tylko na wypłatę bieżących emerytur będzie mogło korzystać ze środków z FRD. Wtedy można będzie pokazać UE, że ma się mniejszy deficyt, poniżej 3 proc. PKB" - wyjaśnił.

"Złudny interes tych, którzy mają środki w OFE polega natomiast na tym, że środki zgromadzone na IKZE będą mogli wycofać po 65. roku życia i przy okazji zapłacą tylko 10 proc. podatku. Podczas gdy w dotychczasowym systemie środki wpłacane na OFE i ZUS nie podlegały składkom i nie były opodatkowane. Natomiast wypłacane emerytury są opodatkowane podatkiem PIT, który dla ogromnej większości podatników wynosi 18 proc. Autorzy nowych rozwiązań zachęcają więc przyszłych emerytów tym, że nie będą płacić PIT-u, tylko ryczałtowy 10-proc. podatek" - kontynuował Cezary Mech.

"Dlaczego będzie to złudny zysk? Dlatego, że nieefektywność instytucji zarządzających IKZE może spowodować, że strata przyszłych emerytów będzie większa niż różnica między PIT-em a 10-proc. podatkiem. Jeśli środki będą źle zarządzane, to one nie przyniosą zysków i może się okazać, że nawet wyżej opodatkowana emerytura z OFE byłaby wyższa niż świadczenie z IKZE" - wskazał.

"Oczywiście całość planowanych zmian jest bardzo niekorzystna społecznie - dla gospodarki, rynku kapitałowego i przyszłych emerytów" - przekonywał.
Jak dodał, "ten cały transfer jest przesłonięty pomysłem wprowadzenia pracowniczych programów kapitałowych". "W praktyce oznacza to wprowadzenie dodatkowej obowiązkowej składki w wysokości 4 pkt. proc. Na pracownika przypadnie z tego 2 proc., na pracodawcę 1,5 proc., a 0,5 proc. na fundusz pracy. Te znaczące dodatkowe obciążenia mają zasilić rynek kapitałowy i instytucje tam funkcjonujące na skalę 12-18 mld zł rocznie, w tym 4-6 mld zł ma zasilić giełdę zwijającą się z powodu odpływu środków OFE" - tłumaczył.

"Mimo nałożenia nowych obciążeń, majątkowe zabezpieczenie świadczeń emerytalnych i tak spadnie dwukrotnie, gdyż pierwotna składka do OFE wynosiła 7,3 proc. Generalnie w wyniku lobbingu całość operacji ma spowodować zwiększenie składki wpływającej do ZUS, zaś instytucje finansowe mają być beneficjentami dodatkowych obciążeń, które, tak jak resztówka OFE, będą zarządzane w instytucjach praktycznie nienadzorowanych, co jest przewrotnie usprawiedliwiane przez PFR większą +możliwością wyboru strategii+” - mówił.

I kontynuował: "Moim zdaniem jest duże prawdopodobieństwo, że ta część reformy nie wejdzie w życie, ponieważ będzie wywoływała takie same protesty - tak ze strony pracowników, jak i pracodawców - jak jednolita danina, z wprowadzenia której ostatecznie rząd się wycofał".

W ocenie eksperta zamiast wprowadzania opisanego rozwiązania, należałoby szeroko rozpropagować obecnie funkcjonujące pracownicze programy emerytalne. "Poza tym pracodawcy i pracownicy powinni mieć możliwość dodatkowego składkowania w OFE. Należałoby raczej skorzystać z diagnozy jak i rekomendacji zawartych w raportach UNFE +Bezpieczeństwo dzięki konkurencji+, +Bezpieczeństwo dzięki zapobiegliwości+, +Bezpieczeństwo dzięki emeryturze+. Odbudować nadzór emerytalny, przywrócić odpowiedzialność zarządzających w postaci Minimalnej Stopy Zwrotu i wrócić do wynegocjowanego w traktacie akcesyjnym - osobiście uczestniczyłem w tych ustaleniach - odrębnego traktowania OFE. Po co wyważać otwarte drzwi i zamiast leczyć chorą rękę, ją amputować?" - pytał Mech.

Zapytany, czy przejęcie nadzoru nad Funduszem Rezerwy Demograficznej przez PFR to dobry pomysł, zaprzeczył. Jak podkreślił, "z dotychczasowych doświadczeń widać wyraźnie, że PFR może mieć różne nieefektywne pomysły wykorzystania tych środków, jak np. budowanie przekopu przez Mierzeję Wiślaną, czy tzw. polonizację różnych sektorów". "Więc niech PFR wypuszcza obligacje pod swoje pomysły, a zabezpieczenie emerytalne powinno być oceniane z punktu widzenia interesów przyszłych emerytów, powinno więc dążyć do tego, by mieć maksymalny zwrot, jak największe zyski, a nie powinno być obarczone ryzykiem ponoszenia skutków błędnych decyzji politycznych" - konkludował.