Z raportu „Kapitał zagraniczny: czy jesteśmy gospodarką poddostawcy?” Fundacji Kaleckiego wynika, że Polska jest krajem relatywnie silnie uzależnionym od zagranicznego kapitału. Nasuwa się kluczowe pytanie: to dobrze czy źle i czy kapitał ma narodowość?

Amerykański Facebook otwiera swoje centra kształcenia w zakresie kompetencji cyfrowych w Hiszpanii i Włoszech. Dyrektorem generalnym Google jest Indyjczyk Sundar Pichai. Google centrum badawcze zajmujące się sztuczną inteligencją ulokowało w Chinach. Kojarzona z Czechami Skoda już od dawna jest własnością niemieckiej Grupy Volkswagen. Jednak to tylko jedna strona medalu. Tylko około jedna trzecia produkcji międzynarodowych firm z siedzibą w USA powstaje poza ich granicami. W Japonii wskaźnik ten wynosi poniżej 10 proc. Sprawa narodowości kapitału wymaga więc głębszej analizy.

Gdzie bije serce koncernów?

Najważniejsze stanowiska w globalnych koncernach zajmują w większości obywatele z kraju pochodzenia firmy. Nie zmienia tego nawet fakt, że zarządzanie na odległość w przypadku, gdy firma pozyskująca nie wysyła dyrektorów do firmy nabytej, może zmniejszyć jej efektywność. Natomiast oddelegowanie kadry zarządzającej do obcego kraju jest drogie. Zwłaszcza, gdy odległość pomiędzy oboma oddziałami jest duża. Nie wspominając już o trudnościach z kulturową aklimatyzacją menedżerów.

Jak silne jest zjawisko obsadzania zarządów obywatelami kraju pochodzenia firmy? Zdaniem prezesa Toyota Motor Polad Jacka Pawlaka jest to oczywiste. Przytacza on dane, według których 97,7 proc. prezesów największych firm w USA to Amerykanie. Niewiele niższe odsetki występują na zachodzie Europy: 91 proc. prezesów włoskich firm to Włosi, a 85 proc. francuskich to Francuzi. Jak wyjaśnić tak dużą dominację „lokalsów”? Z pewnością kluczowe znaczenie mają tutaj kwestie kulturowe (język, normy kulturowe obowiązujące w danym kraju) oraz sieci wzajemnych powiązań i znajomości.

Reklama

Jednak im niżej zejdziemy w hierarchii zarządzania, tym znajdziemy większy odsetek zagranicznych menedżerów. Jest on też bardzo zróżnicowany w poszczególnych krajach. Generalnie największa mobilność specjalistów występuję w obrębie OECD. Zdaniem prof. Katarzyny Żukrowskiej z warszawskiej SGH stosunkowo najwyższy odsetek obcokrajowców w zarządach firm występuje w Kanadzie, USA i Wielkiej Brytanii, znacznie niższy jest w Niemczech i we Francji, natomiast zdecydowanie najbardziej „zamknięta” jest pod tym względem Japonia. – Odsetek zagranicznych dyrektorów jest zróżnicowany w zależności od branży i kraju. Zdecydowanie powyżej przeciętnej jest w firmach, które dużo inwestują zagranicą. Tak jest m. in. w sieciach restauracji McDonalds, Pizza Hut oraz KFC, hotelarskich sieciach takich jak Novotel, Accordhotels czy Interwal oraz firmach doradczych, konsultingowych czy reklamowych – mówi Żukrowska.

Trwa ładowanie wpisu

Strategiczne zarządzanie to jednak tylko jeden z dwóch najważniejszych aspektów nowoczesnego biznesu. Drugim jest prowadzenie zaawansowanych działań z zakresu badań i rozwoju (R&D). W najbardziej rozwiniętych gałęziach przemysłu mają one kluczowe znaczenie w procesie uzyskiwania przez firmy konkurencyjnej przewagi. Większość kluczowych badań jest prowadzona w kraju pochodzenia firm – pisze w książce „23 rzeczy, których nie powiedzą ci o kapitalizmie” południowokoreański ekonomista Ha-Joon Chang. Nawet jeśli tak nie jest i przenoszą one ten typ działalności za granicę, to jak zauważa Chang, krajem docelowym są prawie zawsze inne kraje rozwinięte. Używa się w tym kontekście określenia „patriotyzm regionalny”, który obejmuje kraje Europy Zachodniej, USA oraz Japonię. Coraz częściej badania prowadzone są w krajach rozwijających się (Chiny, Indie), ale są to R&D na niższym poziomie zaawansowania.

Jednak innego zdania jest Żukrowska, która podkreśla, że dzisiaj coraz powszechniejsze jest prowadzenie badań poza swoim rykiem macierzystym. - Wykorzystuje się do tego zagraniczne laboratoria, często zlokalizowane w parkach technologicznych. Takie rozwiązania dają duże obniżki kosztów (personel badający kosztuje mniej niż w kraju macierzystym, często stosowane są tu ulgi podatkowe, tańszy może być zakup ziemi, itp.) – mówi. Wysokie koszty badań i ich zaawansowany poziom sprawiają, że państwa, ich uniwersytety i ośrodki badawcze ze sobą współpracują.

Znakomitym przykładem ukazującym znaczenie współpracy w zakresie prowadzenia badań jest rywalizacja Chin i USA o prymat w Internecie, produkcji zbrojeniowej czy technologii kosmicznej. - Na ogół równe (zbliżone) potencjały badawcze powodują, że odkrycia uzyskiwane są mniej więcej w tym samym czasie w kilku ośrodkach. Organizacja pracy, procedura patentowa, środki na opatentowanie mają w tym przypadku większe znaczenie niż sam wynalazek. Kto pierwszy go opatentuje, ten będzie z tego czerpał korzyści w formie tantiem. Jest to również jeden z powodów decydujących o współpracy. Rozkładają się koszty, a potencjały badawcze rosną – wyjaśnia Żukrowska. Polskim przykładem międzynarodowej współpracy tego typu jest działalność badawcza prowadzona w Krakowskim Parku Technologicznym.

Izolacja danego kraju od międzynarodowego środowiska badawczego prowadzi często do zatrzymania jego rozwoju. Tak stało się w przypadku rosyjskiego przemysłu wydobywczego. Rosja nie ma dostępu do specjalistycznych wierteł głębinowych i technologii towarzyszących ich wykorzystaniu. Znają się one w rękach OECD. Brak dostępu do nich ogranicza u naszych wschodnich sąsiadów wydobycie ropy, gazu i innych minerałów.

Nie brakuje też jednak znaczących przykładów transnarodowości firm we wspomnianym zakresie. – Amerykański Facebook otwiera swoje centra kształcenia kompetencji cyfrowych m.in. w Hiszpanii, czy we Włoszech. Jedno z jego kluczowych centrów badawczych znajduje się w Paryżu. Google posiada oddziały na całym świecie, a centrum badawcze zajmujące się sztuczną inteligencją ulokowało w Chinach – mówi Jakub Bińkowski ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Ekspert podkreśla, że te zależności występują nie tylko na poziomie operacyjnym. - Sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, gdy przyjrzymy się powiązaniom kapitałowym. Niemiecki koncern Daimler, posiadający w portfolio m.in. markę Mercedes, czy Maybach, ma 100 proc. udziałów we Freightliner Trucks, czyli amerykańskiej firmie motoryzacyjnej. Kojarzona z Czechami Skoda już od dawna jest własnością niemieckiej Grupy Volkswagen. Wydawać by się mogło, że pojęcie narodowości kapitału, czy przedsiębiorstwa, faktycznie zostało w zglobalizowanej gospodarce nieco rozmyte - opisuje.

>>> Polecamy: Polska to raj podatkowy dla bogatych. Fiskus bardziej obciąża kasjerów niż dyrektorów

Nestle to tylko wyjątek

Neoliberałowie podkreślają często, że duża część produkcji międzynarodowych firm powstaje w ich zagranicznych oddziałach, bowiem firmy prowadzą optymalizację kosztową i będą tworzyły miejsca pracy tam, gdzie im się to opłaca. Na pewno chętnie odwołują się do przykładu szwajcarskiego Nestle, które w kraju pochodzenia produkuje poniżej 5 proc. wszystkich towarów. W Europie powstaje ok. 30 proc. produkcji tego globalnego potentata. To jednak tylko jeden z wyjątków potwierdzających regułę. Garść statystyk dotyczących geografii produkcji dostarcza Chang we wspomnianej książce „23 rzeczy…”. Tylko około jedna trzecia produkcji międzynarodowych firm z siedzibą w USA powstaje poza ich granicami. W Japonii wskaźnik ten wynosi poniżej 10 proc. W Europie co prawda dosyć szybko rośnie, jest to jednak naturalne zjawisko, biorąc pod uwagę, że zdecydowana większość produkcji powstaje w ramach UE. Nie ulega wątpliwości, że firmy przenoszą produkcję za granicę, jednak jest to ciągle niewielka część ich działalności.

Nawet jeśli ponadnarodowe koncerny przenoszą swoją działalność za granicę, to powstałe tam filie są w największym stopniu zagrożone okrojeniem lub likwidacją, gdy firma znajdzie się w kryzysie. Udowodniła to globalna zapaść finansowa z 2008 roku. Instytut Jagielloński przytoczył w tym kontekście w swoim raporcie „Kapitał ma narodowość. Polscy gracze przechodzą do ofensywy” przykład globalnego ubezpieczyciela American Insurance Group (AIG ), który pokazuje, jak szybko w warunkach globalnego kryzysu zatyka się kurek transgranicznego przepływu kapitału. Parasolem ochronnym został wtedy objęty tylko amerykański rynek ubezpieczeniowy i spółka matka. Na podobne wsparcie nie mogą za to liczyć rozsiane po całym świecie spółki-córki, nawet jeżeli wykazują dużą rentowność.

Mówiąc o kierowaniu części działalności firm do innych krajów, nie zwraca się często uwagi na to, że trudno jest przenieść zagranicę ich główny potencjał. Firmy, które osiągają międzynarodową renomę i pozycję, muszą najpierw zbudować w kraju pochodzenia odpowiedni potencjał technologiczny i organizacyjny, który da im przewagę w rywalizacji na zagranicznych rynkach. Siła współczesnych firm opiera się głównie na posiadanych specjalistach, dopracowywanej latami strukturze organizacyjnej oraz sieci biznesowych powiązań (dostawcy, kontrahenci, powiązania z rządami).

Oczywiste jest, że żadnego z tych aspektów prowadzenia biznesu nie da się w prosty sposób „przetransplantować” za granicę. Nie dziwi więc, że najczęściej przenoszone są tam zakłady produkcyjne. Łatwo bowiem przewieźć maszyny, ale jak to zrobić z poddostawcami czy specjalistami? Sposób na rozwiązanie tego problemu znalazły w latach 80. poprzedniego wieku japońskie koncerny motoryzacyjne, które „nakłaniały” swoich krajowych poddostawców do zakładania filii w krajach Azji Płd.-Wsch., gdzie same zakładały działalność. Nie należy też zapominać, że koncerny funkcjonują w określonym środowisku instytucjonalnym – kulturze biznesu czy systemie prawnym. Może się okazać, że to co było siłą firmy w rodzimym kraju, za granicą okaże się obciążeniem.

Większość potężnych międzynarodowych korporacji zawdzięcza swój rozwój w dużej mierze bezpośredniemu lub pośredniemu wsparciu ze strony rządów. Dotyczy to przede wszystkim wczesnego stadium ich rozwoju. Może to być pomoc w postaci subsydiów na określone rodzaje działalności, np. inwestycje w sprzęt czy rozwój kompetencji pracowników. Często ponadnarodowe firmy są wręcz wykupywane za publiczne pieniądze. W największych tego typu transakcjach wzięły udział Toyota (w 1949 roku), Volkswagen (1974) oraz General Motors (2009). Firmy mogą też pośrednio korzystać ze wsparcia rządów, na przykład ich polityki celnej.

Chociaż największe koncerny mają coraz bardziej międzynarodowy charakter, to jednak najbardziej przysługują się krajom swojego pochodzenia. - Apple szacuje swój wkład w amerykańską gospodarkę w ciągu pięciu lat na 350 miliardów dolarów. Sprzedaż ich flagowych produktów zasila amerykańskie PKB, mimo że są one niejednokrotnie składane w Chinach, z części sprowadzanych z Tajwanu – mówi Bińkowski.

Jeżeli do tego wszystkiego dodamy, że zarządy i rady nadzorcze firm są zdominowane przez obywateli z kraju pochodzenia firmy, którzy często kierują się w swojej pracy konwencjonalnie rozumianym patriotyzmem, to maluje nam się obraz „patriotyzmu gospodarczego”, którego znaczenia nie powinniśmy ignorować.

Patriotyzm gospodarczy to nie tylko postawa firm, ale też obywateli. Z danych Niemieckiego Związku Producentów Samochodów wynika, że w ubiegłym roku udział niemieckich firm motoryzacyjnych (i należących do nich marek) w tamtejszym rynku wyniósł aż 72 proc. Oznacza to, że w samych Niemczech zakupiono 2,3 mln z 3,2 mln sprzedanych łącznie przez niemieckie spółki samochodów osobowych. Podobnym patriotyzmem wykazują się np. Francuzi. Widać więc, że firmy mogą liczyć w swoich rodzimych krajach na silne wsparcie.

>>> Czytaj także: Uberyzacja pracy to pułapka? Może wywołać falę prekaryzacji

Niebezpieczny kapitał

Jeśli kapitał ma narodowość, to czy duża koncentracja kapitału zagranicznego nad Wisłą może zagrażać polskiej gospodarce? Z raportu „Kapitał ma narodowość. Polscy gracze przechodzą do ofensywy” Instytutu Jagiellońskiego wynika, że tylko 50 proc. polskiego sektora przemysłowego znajduje się w rękach naszych podmiotów. Zagranica kontroluje też 65 proc. polskiego sektora bankowego. Natomiast udział naszego kapitału w rynku ubezpieczeniowym to tylko 30 proc.

Innym wskaźnikiem dobrze obrazującym stopień zależności narodowej gospodarki od zagranicznego kapitału jest Produkt Narodowy Brutto (PNB), który w odróżnieniu od PKB uwzględnia tylko narodowe czynniki produkcji. Stosunek obu miar wskazuje, który kapitał, narodowy czy obcy, wiedzie prym w danym kraju. Z raportu „Kapitał zagraniczny: czy jesteśmy gospodarką poddostawcy?” Fundacji Kaleckiego wynika, że w wysoko rozwiniętych krajach PNB jest wyższy od PKB. Natomiast w Polsce i krajach byłego bloku ZSRR jest odwrotnie, a zyski generowane przez kapitał zagraniczny są w dużej mierze transferowane do kraju macierzystego. Niezwykle wysokim PNB charakteryzują się Niemcy. Wskazuje to na ich zagraniczną ekspansję i to, że czerpią z niej wysokie zyski. Berlin ma też dużą nadwyżkę handlową, co pozwala niemieckim firmom zarabiać i gromadzić kapitał, który jest następnie inwestowany zagranicą (przejęcia, kredyty).

Jeśli spojrzymy z tej perspektywy na polską gospodarkę, to okazuje się słaba. Ciekawie opisał ten problem prof. Jerzy Żyżyński w wywiadzie dla „Nowej Konfederacji”: „Wzrost gospodarczy jest pewną iluzją. Oficjalnie wynosi 3 proc. z kawałkiem, a w rzeczywistości jest ujemny. Mamy stagnację, jeśli nie recesję. Problem w tym, kto eksportuje. Jeżeli eksportują producenci krajowi, to znaczy, że ich zarobek staje się naszym bogactwem. Naszym wspólnym majątkiem. Oni ten swój zarobek wydają w kraju, wypłacają dywidendy. Jeśli eksportują firmy zagraniczne, to zysk z tego eksportu nie pozostaje w Polsce. Nawet jeżeli mamy więc niewielkie dodatnie saldo wymiany towarów, to powstaje pytanie: na czyją korzyść?”

Czy istnieją konkretne sektory czy firmy mające szczególe znaczenie w kontekście bezpieczeństwa państwa, które powinny pozostać w jego rękach? - Nie wszystkie sektory gospodarki mają faktycznie aż tak strategiczne znaczenie, by traktować je w sposób szczególny. Wydaje się, że można postrzegać w taki sposób choćby przemysł zbrojeniowy, energetykę, łączność, czy też koleje – mówi Bińkowski. Dodaje jednak, że uznanie tych branż za szczególnie istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju nie oznacza, że nie powinny uczestniczyć w nich prywatne podmioty.

Duże wątpliwości ma co do tego Żukrowska: „Od wielu lat trudno jest mówić o branżach i firmach o dużym znaczeniu dla bezpieczeństwa kraju. Możemy powiedzieć jakie warunki zagwarantują mu bezpieczeństwo, co narzuca pewne strategiczne rozwiązania. Nie możemy jednak wskazać dziedzin lub konkretnych przedsiębiorstw, które powinny być w jakiś specjalny sposób chronione”. Bezpieczeństwo gospodarcze zapewnia jej zdaniem odpowiednio szybki rozwój i wzrost PKB, który pozwala na zaopatrzenie rodzimego rynku w wodę, źródła energii, oraz inwestycje w ochronę środowiska, odpowiedni poziom edukacji, służbę zdrowia oraz infrastrukturę. Ekspert podkreśla, że współcześnie coraz trudniej jest zdefiniować interes narodowy, szczególnie w zakresie prowadzenia polityki gospodarczej.

>>> Polecamy: To nie są kraje dla millenialsów. Młodzi na Zachodzie są biedniejsi niż ich ojcowie

Dobre i złe inwestycje

W dyskursie gospodarczym jak mantrę powtarza się stwierdzenie, że pozyskiwanie kapitału (zagranicznego) ma zawsze korzystny wpływ na otrzymujące go firmy. Ocena tego zjawiska nie jest jednak jednoznaczna. Przyjrzyjmy się bezpośrednim inwestycjom zagranicznym (BIZ). Dzielą się one na inwestycje w istniejącą już infrastrukturę (brownfield investment) oraz inwestycje w tworzenie infrastruktury produkcyjnej (greenfield investment). Od lat 90. to pierwsze z nich stanowią zdecydowanie ponad połowę BIZ na świecie, a ich udział rośnie. W szczytowym okresie boomu na międzynarodowe fuzje i przejęcia (około 2000 roku) stanowiły nawet 80 proc. Oznacza to, że większość bezpośrednich inwestycji polega po prostu na przejęciu kontroli nad istniejącymi przedsiębiorstwami, a nie tworzeniu infrastruktury czy nowych miejsc pracy (pomijając transfer know how i technologii, które mogą wzmocnić przejmowane firmy).

W Polsce zachodził jednak odwrotny proces. W pierwszej dekadzie po zmianie ustroju zdecydowanie przeważały nad Wisłą inwestycje typu brownfield, co wynikało z dużego popytu na kapitał pieniężny. Jednak obecnie, gdy znaczna część gospodarki jest już sprywatyzowana, przeważają transakcje drugiego typu. - Cezurą była tu prywatyzacja TPSA. Sfery do sprywatyzowania to jeszcze energetyka, drogi, kolej, porty, infrastruktura. To dziedziny mogące w warunkach prywatyzacji rozwiązać problem deficytu budżetowego. Jednak decyzja w tym zakresie wymaga inteligentnego działania – mówi Żukrowska.

Nawet w przypadku inwestycji w tworzenie infrastruktury produkcyjnej kraj przyjmujący zagraniczny kapitał powinien wziąć pod uwagę, jakie długoterminowe skutki dla całej gospodarki będzie miała inwestycja w dany sektor (firmę). Czy inwestująca w danym kraju firma będzie produkowała zaawansowany technologicznie sprzęt, czy foliowe woreczki? Jak produkcja ta wpłynie na technologiczny i innowacyjny potencjał kraju w długiej perspektywie? W przypadku krajów rozwijających się istotna jest też państwowa ochrona przemysłów raczkujących i umożliwienie rodzimym firmom wzrostu i rozwoju. Nie są one bowiem często w stanie konkurować z zagranicznymi, a mogą w przyszłości prowadzić działalność na bardziej zaawansowanym poziomie. O ile wielkie korporacje otwierają często za granicą montownie, o tyle rodzime firmy mają ambicje wykraczające poza prostą produkcję.

Ważniejsze od pochodzenia kapitału są intencje przejmującego. Czy działa on w tej samej branży co przejmowany podmiot? Czy będzie zainteresowany rozwojem firmy, którą przejmuje? Czy posiada odpowiednie zaplecze kompetencyjne, technologiczne i środki, żeby rozwijać daną działalność? Wiele przejęć w ostatniej dekadzie miało na celu szybką restrukturyzację firmy (trwającą od 3 do 5 lat), przywrócenie jej rentowności i sprzedaż. Na czym polega taka ekspresowa restrukturyzacja? Jak nietrudno się domyślić na cięciu kosztów, wyzysku pracowników i unikaniu długoterminowych inwestycji, a nie podniesieniu produktywności.

Jaki wpływ na polską gospodarkę miały BIZ? Ciekawe światło na ten problem rzuca raport Polityki Insight „Wpływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych na polską gospodarkę w ostatnim ćwierćwieczu”. Całkowita wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce to 712 mld zł. Generalny wniosek z raportu jest taki, że to generalnie „dobre” inwestycje. Okazuje się bowiem, że zagraniczne firmy w Polsce więcej zysków reinwestują (30,4 mld zł w 2015 roku), niż wypłacają w postaci dywidend (28,9 mld zł), co wskazuje na ich długoterminowe zaangażowanie. Najbardziej hojne były pod tym względem niemieckie firmy (reinwestowały 6,2 mld zł), a także te pochodzące z Beneluksu (5,7 mld zł) oraz Francji (2,5 mld zł).

Zaangażowanie zagranicznego kapitału kilkukrotnie zwiększyło także produktywność polskich firm. Przedsiębiorstwa, które przechodziły w ręce zagranicznych właścicieli, zwiększały co roku wartość dodaną w tempie o 2,2 pkt proc. wyższym niż pozostałe. Na BIZ zyskiwały także inne podmioty z zasilanych kapitałem branż, kontrahenci, dostawcy i klienci. Najwięcej na napływie zagranicznego kapitału zyskały polskie firmy usługowe oraz ta część przemysłu, która reinwestowała znaczną część przychodów w tworzenie innowacji.

Ile zyskuje na BIZ polska gospodarka jako całość? Twórcy raportu oszacowali, że dzięki aktywności zagranicznych firm i udziale ich kapitału PKB Polski w 2015 roku było wyższe niż w scenariuszu bez uwzględnienia BIZ o 15,6 proc. Inwestycje te podniosły także płace (o 8,9 proc.), zatrudnienie (o 8,5 proc.) oraz obniżyły nierówności dochodowe o 5 proc. Dochody podatkowe zwiększały się dzięki nim średnio o 2,7 proc. rocznie.

>>> Czytaj również: Ambitni, wykształceni i upokorzeni. Rynek pracownika w Polsce to mit?