Kryzys finansowy doprowadził do tego, że wiele osób zaczęło kwestionować zasadność kapitalizmu. Po dziesięciu latach wnioski nie są przychylne. Rozwiązanie podsuwa przykład Norwegii.

W sondażu przeprowadzonym przez YouGov, trzy czwarte Niemców, dwie trzecie Brytyjczyków i ponad połowa Amerykanów uważa, że w kapitalistycznej gospodarce „biedni stają się coraz biedniejsi, a bogaci się bogacą”.

Według ekonomisty Zaca Tate'a, poczucie niesprawiedliwości to nie tylko reakcja na ratowanie banków, lata zaciskania pasa i skandale korporacyjne. Problem jest fundamentalny. W bogatym świecie rośnie świadomość, że większość korzyści płynących z technologii i globalizacji napływają do osób posiadających kapitał inwestycyjny i dobrze wykształconych, podczas gdy koszty ponoszą niewykwalifikowani pracownicy, lokalni producenci i ludzie, którzy mają niewielką własność i oszczędności. Kluczowy jednak nie jest sam kapitalizm, a polityka, która rozszerzyła rolę wolnego rynku poza granice rozsądku. Podważyła ona zasadniczą relację między pracą a kapitałem i zepchnęła tych z niewielkim majątkiem w prekariat, czyli niepewne życie zawodowe.

Surowe formy kapitalizmu nie są zrównoważone, jeśli zbyt wiele osób nie ma kapitału. Przywrócenie wiary w system wymaga naprawy i ponownego przemyślenia, jak kapitalizm tworzy i dystrybuuje wartość.

Koszty liberalizacji rynku

Reklama

Upadek systemu z Bretton Woods w 1973 r. i zniesienie barier handlowych w latach 90. ustanowiły nowoczesną konstrukcję wolnorynkowej globalizacji. Jednocześnie polityka wewnętrzna, szczególnie w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, pogłębiła wpływ rynku na życie społeczne. Istniały ograniczenia dotyczące działalności związków zawodowych, deregulacji na rynku produktów i pracy oraz ograniczenia roli państwa.

Decydenci polityczni wierzyli, że korzyści i koszty polityki wolnego rynku będą dzielone po równo. Było to błędne przekonanie – nie brano pod uwagę, że wiele osób posiada niewiele więcej niż swoje umiejętności i czas, a wolny rynek nie gwarantuje, że zostaną one wykorzystane. Niedawne badanie Darona Acemoglu i Pascuala Restrepo wykazało, że jeden robot w USA zastąpił około sześciu robotników w latach 1993-2007. Jednak zmiany były znacznie większe w przypadku osób bez wykształcenia wyższego, nisko opłacanych pracowników tzw. niebieskich kołnierzyków. Wielu z tych, którzy stracili stanowisko, całkowicie odeszło z rynku pracy. Niektórzy głosowali na Donalda Trumpa.

W kwestii wolnego handlu, Shusanik Hakobyan i John McLaren zauważają, że pracownicy fizyczni najbardziej narażeni na konsekwencje NAFTA – umowy o wolnym handlu między USA, Kanadą i Meksykiem. Ich zarobki w latach 1990-2000 wzrosły o 17 punktów procentowych mniej niż tych, którzy nie należą do kategorii niebieskich kołnierzyków. W tym samym dziesięcioleciu całkowite zyski z indeksu giełdowego S&P 500 wzrosły o ponad 250%.

>>> Czytaj też: Gospodarka to nie średniowieczna scholastyka. Oto cztery fałszywe dogmaty

Gdyby pracownicy fizyczni byli znaczącymi posiadaczami akcji firmy, byliby ubezpieczeni przed ryzykiem utraty pracy i mieliby środki na sfinansowanie kosztów przekwalifikowania. Ale nie tylko ci najbiedniejsi nie mieli kapitału – również popadli w długi. Jak podaje Rezerwa Federalna, mediana majątku netto w 2016 roku dla najbiedniejszego kwartału była ujemna na poziomie -14 000 dolarów. Loteria wolnego rynku nie daje najbiedniejszym szans na poprawę swojej sytuacji. Nierówności pogłębiają się, a poziom życia wielu osób jest coraz niższy. W rezultacie kapitalizm wolnorynkowy traci aprobatę.

W tej sytuacji żądania sprawiedliwości skupiają się wokół dwóch idei. Albo musi nastąpić znaczna redystrybucja bogactwa, aby wszyscy mieli sprawiedliwy udział w gospodarce; albo decydenci muszą ponownie wprowadzić zabezpieczenia przeciwko siłom rynkowym dla tych, którzy nie mają ubezpieczenia w formie kapitału do zainwestowania. Thomas Piketty, w swojej bestsellerowej książce „Kapitał”, rozwija pierwsze rozwiązanie; Dani Rodrik, w „Straight Talk on Trade”, promuje drugą.

Jest też trzecie stanowisko, które patrzy w przyszłość i odpowiada na pragnienie czegoś nowego. Twierdzi, że kapitalizm sam musi zostać przeprojektowany. Prywatne przedsiębiorstwa i polityka publiczna muszą być dostosowane do tworzenia wartości publicznej, a to wymaga zmiany w sposobie myślenia o ekonomii.

To teza Mariany Mazzucato, która w zeszłym miesiącu zainaugurowała Instytut Innowacji i Celu Publicznego na University College London. Mazzucato twierdzi, że obecna myśl ekonomiczna nie ma nic wspólnego z tym, jak systemy kapitalistyczne faktycznie wytwarzają wartość. Podczas gdy ekonomia jest czymś więcej niż idealnym wolnym rynkiem, jej podstawowe modele wciąż formalizują ideę, że bogactwo jest produkowane niemal wyłącznie przez konkurencyjne firmy prywatne. Zachęciło to decydentów politycznych do rozwijania polityki wolnorynkowej, która pomija znaczenie innych instytucji. Zrozumienie kapitalizmu wymaga jednak zrozumienia, że gospodarki są osadzone w instytucjach społecznych i politycznych. Obejmuje badanie rozwijających się sieci między podmiotami gospodarczymi i identyfikację historycznych zależności.

>>> Czytaj też: Patriotyzm gospodarczy to nie tylko kupowanie polskich jabłek

To wieloaspektowe podejście wyjaśnia, dlaczego np. w Niemczech automatyzacja zwiększyła bezpieczeństwo zatrudnienia, a globalizacja zwiększyła zatrudnienie. Pakty prawne między radami pracowników i pracodawcami od roku 1920, w myśl praktyki Mitbestimmung, motywują strategie biznesowe, które czynią maszyny kompatybilnymi z pracownikami, a nie ich substytutami.

W 2016 roku, wraz z Michaelem Jacobsem, Mazzucato opublikowała „Rethinking Capitalism”, zbiór artykułów wybitnych myślicieli, którzy rzucają wyzwanie konwencjonalnemu myśleniu w zakresie różnych tematów – od polityki fiskalnej do nierówności. Wiele obecnych teorii ekonomicznych jest nie tylko niewystarczających, ale prowadzi do złej polityki, która często ma szkodliwe skutki. Mazzucato twierdzi, że państwo ma tu do odegrania kluczową rolę. Państwo ma zdolność finansową i organizacyjną do tworzenia oraz kształtowania nowych rynków. Uczestnicząc w procesie innowacji w firmach i instytutach badawczych, może również wpływać zarówno na tempo, jak i kierunek rozwoju technologicznego.

W latach 60. rząd USA uruchomił przemysł technologii informacyjno-komunikacyjnej, finansując badania, które doprowadziły do powstania najbardziej podstawowych technologii – Internetu i GPS. US Small Business Administration dostarczyła ryzykowny, ale niezbędny kapitał na wczesnym etapie firmom Apple, Compaq i Intel. Firmy FAANG (Facebook, Amazon, Apple, Netflix i Google) dominujące w dzisiejszej gospodarce są dziećmi tych decyzji.

Patrząc na Norwegię

Jak sugerują Dmitri Zenghelis i Carlotta Perez w „Rethinking Capitalism”, jeśli mamy jakąkolwiek nadzieję na osiągnięcie globalnych celów emisji i zapewnienie zrównoważonego wzrostu, który sprzyja włączeniu społecznemu, potrzebujemy czegoś więcej niż czystej energii. Musimy zmniejszyć gęstość materialną całej gospodarki. Oznacza to tworzenie nowych modeli biznesowych, które koncentrują się na trwałych produktach i konserwacji. W konsumpcji oznacza to promowanie wynajmu nad posiadaniem i poszerzanie gospodarki dzielenia się.

Dodatkowe korzyści dla nowych i istniejących przedsiębiorstw byłyby duże, jednak rynek nie jest w stanie samodzielnie zarządzać zmianami. Koszt zastąpienia infrastruktury produkcji masowej i preferencja dla krótkoterminowych zysków nie zachęcają do zmiany status quo. Rządy muszą zatem podjąć inicjatywę, pomagając firmom w pokryciu kosztów związanych z wymianą systemów produkcyjnych i przemyśleć, jak budujemy miasta, jak przemieszczamy towary i ludzi. Działy biznesowe muszą stworzyć ekosystemy do współpracy i rozszerzyć rolę państwowych banków inwestycyjnych.

Wspieranie zielonych technologii i przedsiębiorstw jest już w centrum zainteresowania departamentów państwowych, takich jak ARPA-E w Stanach Zjednoczonych i niemiecki KfW, państwowy bank inwestycyjny. W 2010 r. Tesla otrzymał pożyczkę w wysokości 465 mln dolarów od amerykańskiego Departamentu Energii w celu opracowania modelu Tesla S; w 2013 r. firma spłacił ją w całości, 10 lat wcześniej od zakładanego terminu spłaty. W okresie od 2012 do 2016 r. KfW zainwestowała 80 mld euro w projekty dotyczące efektywności energetycznej i 23 mld euro w odnawialne źródła energii. Ma to wielkie znaczenie w przypadku ryzykownych, kapitałochłonnych technologii, które są nieatrakcyjne dla prywatnych inwestorów, takich jak morska energia wiatrowa.

Korzyści finansowe z „zielonego wzrostu” mogą budować dobrobyt publiczny. Państwo może ustanowić publiczne fundusze majątkowe, które zarządzają tantiemami ze sponsorowanych technologii. Aby przekonać się, jak skuteczne może być takie podejście, należy zwrócić uwagę na Norwegię, której państwowy fundusz majątkowy wzrósł niedawno o ponad bilion dolarów, czyli o 190 000 dolarów na każdego obywatela. Zapewniając własność państwową nad norweskimi rezerwami ropy w 1960 roku, premier Norwegii, Einar Gerhardsen, podjął najważniejszą decyzję, która doprowadziła do tego, że jego kraj stał się jednym z najbogatszych, najszczęśliwszych i najbardziej stabilnych państw na świecie. Pokazuje, że kapitalizm może działać – jeśli ludzie mają kapitał.

Przejście do globalnej gospodarki opartej na „zielonym wzroście” obiecuje szereg dodatkowych korzyści. Nie tylko wznowi wzrost w rozwiniętych gospodarkach, tworząc miejsca pracy dla osób wykluczonych przez technologię. Otworzyłoby to także drzwi do trwałego dobrobytu globalnego Południa. Co roku z powodu zanieczyszczenia umiera ok. 9 milionów ludzi – liczba ta spadłaby. Napięcia geopolityczne, które istnieją z powodu nierównomiernego rozmieszczenia paliw kopalnych, mogłyby się zmniejszyć. Osłabi się migracja na Północ. Najpoważniejszy problem kapitalizmu – antropogeniczne globalne ocieplenie – zostanie rozwiązany.

Wraz z reżimem podatkowym, który zredukuje nadmierne nierówności i zrewidowaniem granic rynków globalnych, „zielony wzrost” może sprawić, że ludzie znów opowiedzą się za systemem kapitalistycznym. Oto podstawy nowej umowy.

>>> Czytaj też: Rządzą nami bogaci. Ale ma to niewiele wspólnego z kapitalizmem