Dogmat to pojęcie kojarzące się z teologią. Prawda wiary, z którą dyskutować nie należy. Tylko trzeba w nią uwierzyć, a w zamian dostanie się spokój ducha i przekonanie, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Czysty układ. Ale co w sytuacji, gdy dogmaty zaczynają rządzić w innych dziedzinach naszego życia? Na przykład z pozoru trzeźwej i opartej na twardych faktach gospodarce?
Dogmat pierwszy
Zapytajcie kogokolwiek, jakie powinny być podatki. Zaręczam, że odpowie, iż niskie. Jeśli nie bardzo niskie. Na obronę swojego stanowiska będzie miał jeden podstawowy argument: niskie podatki to dobra wiadomość nie tylko dla stanu naszego własnego konta, lecz także dla rozwoju gospodarczego. Bo dzięki temu będzie większy wzrost i więcej miejsc pracy. Czy to właśnie nie tak tłumaczone były reformy podatkowe III RP? Od tej (zablokowanej) Leszka Balcerowicza, przez ostre zredukowanie CIT w czasach Leszka Millera, po likwidację trzeciego progu PIT zafundowane przez rząd Jarosława Kaczyńskiego.
Z przekonaniem, że niskie podatki to najlepszy motor wzrostu gospodarczego, jest jednak jeden podstawowy problem. Nie ma niestety żadnego dowodu, że taka relacja wynikania tutaj zachodzi. Kilka miesięcy temu znalezienia takiego dowodu podjęli się William Gale z Instytutu Brookingsa i Andrew Samwick z Dartmouth College. Ekonomiści prześledzili zmiany stawek PIT, CIT i podatku od zysków kapitałowych na przestrzeni ostatnich 100 lat w USA. Ale znaleźli się w takiej sytuacji, jak Kubuś Puchatek, który „im bardziej zaglądał to domu Prosiaczka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było”. Gale i Samwick dowodu, że im podatki niższe, tym wzrost bardziej dynamiczny, nie znaleźli. Tak samo Thomas Hungerford, który w 2012 r. na potrzeby amerykańskiego Kongresu badał wpływ zmian najwyższych stawek PIT na dynamikę PKB (USA podobnie jak Polska zdecydowały się na obniżenie podatków osobistych dla najlepiej zarabiających w połowie ubiegłej dekady).
Oba te badania pokazują, że możemy pokazać okresy, w których stawki podatkowe były wysokie, a mimo to wzrost gospodarczy utrzymywał się na wysokim poziomie. Nierzadko wyższym niż wtedy, gdy podatki obniżano. Oczywiście krytyczny czytelnik zwróci pewnie uwagę na to, że na tempo wzrostu może wpływać milion innych czynników niż podatki. I co do tego pełna zgoda. Ale przecież o to właśnie chodzi. Idzie bowiem o przełamanie dogmatu, że niskie podatki to ZAWSZE dobra wiadomość dla gospodarki. Czasem tak, a czasem nie. Ale na takie myślenie w dogmacie miejsca już nie ma.
Jeśli taka argumentacja komuś nie wystarczy, spójrzmy na sprawę od strony teoretycznej. Owszem, można bardzo łatwo pokazać mechanizmy, w których obniżki podatków ożywiają gospodarkę. Bo sprawiają, że praca bardziej się opłaca – fiskus zabiera mniej od każdej zarobionej złotówki, funta czy dolara. A to, co zostanie w kieszeni, można na przykład zainwestować. Kto w tym miejscu skończy ten eksperyment myślowy, na zawsze pozostanie we władaniu dogmatu. A jeśli chce się od niego uwolnić, to powinien pójść dalej. Bo jak to zwykle w gospodarce bywa – ten sam mechanizm uruchamia trybiki pchające w kierunku dokładnie przeciwnym. Pojawia się efekt dochodowy, który (zwłaszcza lepiej sytuowanych i takich z zaspokojonymi potrzebami konsumpcyjnymi) może zniechęcać do produktywnej działalności ekonomicznej. Bo przecież swoje już zarobiliśmy, więc możemy pracować mniej.
A już strach pomyśleć, co się stanie, jeśli zapuścimy się w gąszcz międzynarodowych badań poświęconych wpływowi opodatkowania na wzrost gospodarczy. Co roku renomowane ośrodki badawcze wypuszczają takich prac kilkadziesiąt. Czy płynie z nich niepodważalny wniosek potwierdzający dogmat o pozytywnym wpływie niższych obciążeń fiskalnych na dynamikę dochodu narodowego? Nie, nie płynie. Wyjątkowo celnie podsumował to jeden z najważniejszych amerykańskich speców od podatków – Joel Slemrod z Uniwersytetu Michigan, który uważa, że pytanie o relację podatków i wzrostu PKB jest po prostu źle postawione. „Kluczowa jest nie wysokość podatków, lecz to, jak rząd te pieniądze wykorzysta. To od tego zależy tempo wzrostu. A nie od samej wysokości stawki. To jest prawdziwa tajemnica różnic w poziomie wzrostu pomiędzy różnymi krajami świata”.
>>> Czytaj też: Ekonomia to nauka nieścisła, czyli jak światopogląd przysłania twarde dane
Dogmat drugi
Spora część z nas żyje w przekonaniu, że dług publiczny to rzecz wstydliwa. Bo nie można żyć ponad stan, bo trzeba będzie zapłacić wysokie odsetki. I tak dalej. W Polsce strach przed wysokim zadłużeniem doprowadził nawet do wpisania dopuszczalnej granicy zadłużenia publicznego do konstytucji. Za co w czasie kryzysu chwalili nas równie zafiksowani na punkcie równowagi budżetowej Niemcy, którzy sobie też w czasie obecnego kryzysu podobny mechanizm do ustawy zasadniczej wmontowali. Z takiego punktu widzenia wszystko jest bardzo proste. Długi są złe i trzeba je wyplenić. Kto szybciej to zrobi, ten lepszy. Czas start. Nadal macie długi? Widocznie staracie się za słabo!
Wodzenie na pokuszenie wyznawców zadłużeniowego dogmatu najlepiej zacząć od bardzo prostego pytania. I po co to wszystko? Po co tak gorliwie te długi spłacać? Dlaczego zadłużenie na poziomie 40 proc. PKB jest powszechnie uważane za dopuszczalne i bezpieczne, a 80 proc. (albo nie daj Boże 100 proc.) to już tragedia?
W odpowiedzi usłyszymy zapewne, że wysoki dług publiczny odbija się negatywnie na wzroście gospodarczym zadłużonego kraju. W takim twierdzeniu pobrzmiewa echo uniwersalnego podejścia do tematu zadłużenia. Charakteryzował on m.in. słynne prace Carmen Reinhart i Kennetha Rogoffa z lat 2009–2010, w których duet renomowanych ekonomistów twierdził wprost: gdy poziom długu przekracza 90 proc. PKB, dynamika gospodarcza słabnie w sposób gwałtowny. Dlatego walka z zadłużeniem powinna być priorytetem wszystkich rządów. Właściwie niezależnie od szerokości geograficznej.
Z takim dictum polemizować można przy wsparciu badań zaprezentowanych niedawno przez brytyjskiego ekonomistę z Uniwersytetu w Nottingham Markusa Eberhardta. On mówi mniej więcej tak: wyobraźmy sobie plac zabaw, na którym kłębią się tabuny dzieci oraz ich opiekunowie. Każde dziecko biega w sobie tylko znanym kierunku, każdy rodzic jakoś tam na to reaguje. Ale każdy po swojemu. Jeden będzie więc biegał za maluchem krok w krok. Drugi przysiądzie zaś sobie na ławce z kubkiem kawy i gazetą, tylko co jakiś czas sprawdzając, czy berbeć nie robi sobie lub innym krzywdy. Teraz wyobraźmy sobie, że ten plac zabaw to gospodarka. A obserwujący sytuację to ekonomiści. Dokładnie i regularnie odmierzający, jak na przestrzeni czasu układają się odległości pomiędzy dziećmi a ich rodzicami. A potem zapisują to sobie w komputerach i próbują na tej podstawie wyznaczyć pewne fundamentalne zależności.
Teraz widać, że zwolennicy podejścia dogmatycznego postulują coś niemożliwego do spełnienia. Chcą zapisania jednej żelaznej reguły, że na placu zabaw dobry rodzic znajduje się nie dalej niż 3,2 cm od juniora. Niezależnie od tego, czy dziecko ma lat 4, czy może 9. Aby jeszcze bardziej podkreślić jasność wywodu, Eberhardt wybrał cztery kraje znajdujące się na podobnym poziomie rozwoju gospodarczego: USA, Wielką Brytanię, Szwecję i Japonię. Czyli – trzymając się przykładu z placem zabaw – grupę dzieci w mniej więcej tym samym wieku. A następnie próbował na wszelkie sposoby szukać, czy może tu relacja wzrostu PKB i zadłużenia układa się podobnie. Niczego nie znalazł. Absolutnie niczego. Bo nawet tutaj jeden rodzic biegał za swoim dzieckiem, a inny znów nie bał się spuszczać go od czasu do czasu z oka. Dowodzi to zdaniem Eberhardta jednego: nie ma absolutnie żadnej żelaznej reguły dotyczącej relacji długu publicznego oraz wzrostu. Dla jednego dług będzie tragedią. Dla innego znów wielką szansą. I tyle.
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że opinia publiczna bardzo źle reaguje na tego typu wiadomości. I dlatego politycy oraz media wolą długiem straszyć albo z nim walczyć. A w najlepszym wypadku nie mówić o nim wcale. Bo po co walczyć z dogmatem. Jeszcze się przypadkiem skończy na stosie.
>>> Czytaj też: Ekonomia – jeszcze nauka czy już religia?
Dogmat trzeci
Praca musi być elastyczna. Inaczej nie będzie jej wcale. To dogmat, który zadomowił się u nas szczególnie mocno. I wypływa na wierzch, ilekroć jest mowa o ewentualnym podniesieniu płacy minimalnej albo nawet bardzo skromnym poprawieniu pozycji pracownika na zderegulowanym polskim rynku pracy.
Dogmat o płacy minimalnej podać w wątpliwość nietrudno. Zrobili to już ponad 20 lat temu ekonomiści David Card i Alan B. Krueger. 1 kwietnia 1992 r. płaca minimalna w stanie New Jersey wzrosła z 4,25 dol. do 5,05 dol. za godzinę, w tym samym czasie w sąsiedniej Pensylwanii minimalna stawka pozostała na niezmienionym poziomie 4,25 dol. Ekonomiści uznali, że to fantastyczne warunki do przetestowania powszechnego (zwłaszcza wśród lobby pracodawców) przekonania, że jak pensje pójdą w górę, to zatrudnienie spadnie i przeniesie się do sąsiedniego stanu, gdzie można płacić mniej. Na obiekt badawczy wybrano 410 barów fast food, a więc tych miejsc, gdzie praca jest co do zasady najbardziej elastyczna i na których wpływ płacy minimalnej odbija się najmocniej. Wbrew oczekiwaniom okazało się, że wielkiej ucieczki pracodawców nie było.
Odwrotnie. Zatrudnienie w New Jersey wzrosło. A w Pensylwanii spadło.
Prawdopodobnie z powodu pojawienia się efektu popytowego. To znaczy poprawiła się sytuacja materialna najsłabiej sytuowanych mieszkańców, którzy mogli teraz trochę więcej wydawać, co odczuły również same restauracje. Praca Kruegera i Carda do dziś uchodzi za znamienny dowód, że gospodarka działa w sposób bardziej skomplikowany, niż wieszczyli to zwolennicy dogmatu o potrzebie elastyczności. A jednego z jej autorów doprowadziła nawet do roli głównego doradcy ekonomicznego Baracka Obamy (Krueger był nim w latach 2011–2013).
Na bardzo podobnej zasadzie argumentować można w odwiecznym sporze o rolę związków zawodowych w systemie gospodarczym. Dogmatyczni zwolennicy rynkowych rozwiązań przekonują, że im lepiej zorganizowany ruch pracowniczy, tym gorzej dla gospodarki, m.in. dlatego, że presja płacowa może sprawić, że firmom zabraknie środków na inwestycje. Jednocześnie można jednak pokazać, że w krajach o słabych związkach i bardzo elastycznym rynku pracy (takim jak Polska) z inwestycjami też jest problem. A dochodzi do niego jeszcze bariera popytu. Można wreszcie przywołać wiele krajów o wysokim poziomie uzwiązkowienia, sztywnym rynku pracy i wysokim poziomie płac, które potrafią utrzymać w ryzach bezrobocie i zapewnić swoim gospodarkom przyzwoitą dynamikę.
Coraz więcej ekonomistów dowodzi nawet, że relatywnie silna pozycja pracownika była nie tyle skutkiem rozwoju gospodarczego najbogatszych krajów Zachodu, ile tego rozwoju przyczyną. Pokazali to niedawno Nico Voigtlaender (Uniwersytet Kalifornijski) i Hans-Joachim Voth (Uniwersytet w Zurychu). Ich zdaniem początek temu procesowi dały epidemie dżumy, które zdziesiątkowały ludność Europy Zachodniej w XIV w. Ich wynikiem był szok demograficzny oraz to, że praca przestała być tania.
Brak rąk do pracy sprawił, że chłopom, a później robotnikom trzeba było płacić więcej. To pociągnęło za sobą jeszcze ciekawsze zjawisko. W tej sytuacji powstała naturalna presja na tworzenie się innowacji. Jedną z nich było wciąganie kobiet na rynek pracy. Aby to mogło nastąpić, musiał się jednak zmienić charakter gospodarki rolnej. I faktycznie – w XIV w. czy XV w. kraje Zachodu odeszły od wymagającej, ciężkiej fizycznej uprawy roli w kierunku hodowli zwierząt, bo w tej drugiej udział kobiet był możliwy na większą skalę. Te zmiany przyniosły dalsze interesujące skutki. Kobiety w Europie Zachodniej stały się podmiotem. I kroczek po kroczku się emancypowały, na przykład opóźniając małżeństwo. Widać to w statystykach opartych na średniowiecznych angielskich księgach parafialnych, które przytaczają Voth i Voigtlaender. Efekt jest taki, że po dżumie w Europie Zachodniej populacja już nigdy nie odbiła i zawsze pozostawała na poziomie nieco niższym niż w krajach Europy Wschodniej albo Południowej. W ten sposób Zachodowi udało się uciec z pułapki maltuzjańskiej (wzrost produktywności i ilości dochodów skutkuje zwiększeniem populacji, nie prowadzi jednak do wzrostu standardów życiowych – aut.), a płace mogły pozostać na relatywnie wysokim poziomie – wyższym niż w krajach, w których rąk do pracy nie brakowało.
To przygotowało grunt pod kolejną innowację. Bo skoro zachodni kapitał nie może się oprzeć na taniej (lub tak jak w szlacheckiej Polsce darmowej) pracy, to musiał szukać innych czynników budujących konkurencyjność. I tak – z potrzeby – zrodziła się mechanizacja zachodnich gospodarek. A to już jest świt rewolucji przemysłowej XVIII w. Tak czy inaczej zaczęło się od relatywnie mocnej pozycji pracownika. A nie odwrotnie.
Dogmat czwarty
Prywatne zawsze lepsze od publicznego. To lekcja płynąca z gorzkich doświadczeń realnego socjalizmu. Czyżby? Zacznijmy od tego, że w większości przypadków te dwa typy własności trudno ze sobą nawet porównywać. Publiczne szkolnictwo, transport czy szpitale mają bowiem do wykonania inne zadania niż ich prywatne odpowiedniki. Polski Bus może elastycznie dopasowywać się do popytu, jednym ruchem likwidując nierentowne połączenia, PKP lub samorządowa komunikacja miejska robić tego nie powinny (choć robią), bo racją ich istnienia jest zapewnienie mobilności mieszkańcom również tych „mniej komercyjnych” zakątków kraju.
Dlatego firmy państwowe świadczące usługi publiczne z zasady będą mniej dochodowe (lub wręcz deficytowe). To właśnie cena, jaką ponosi wspólnota polityczna za to, że chce takie usługi świadczyć. Dlatego stawianie obok siebie instytucji prywatnych i publicznych jest jak wyścig, w którym jeden z uczestników ma unieść na plecach sąsiada, wuja i sędziwych rodziców, a drugi z biegaczy jest tego ciężaru pozbawiony, więc nawet jeśli wpadnie na metę pierwszy, to niewiele nam to powie o faktycznej kondycji obu atletów.
Dużo sensownej jest porównywać firmę będącą klasyczną prywatną własnością z alternatywnymi modelami takimi jak spółdzielczość lub własność pracownicza. I tu nie brak już dowodów, że dogmat o absolutnej wyższości tej pierwszej jest po prostu nieprawdziwy. Jeszcze w latach 90. Saul Estrin z London School of Economics i Derek C. Jones z Hamilton College jako jedni z pierwszych pokazali neoliberalnemu mainstreamowi, że długookresowe wyniki francuskich spółdzielni produkcyjnych nie pokazały żadnych różnic pomiędzy ich kondycją ekonomiczną (sprawność, skłonność do inwestycji) a prywatną konkurencją. Do podobnych wniosków doszedł w jednej ze swoich najnowszych prac socjolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza Jacek Tittenbrun. Wskazał w niej, że dla efektywności gospodarczej zakładu decydujące jest otoczenie konkurencyjne, w którym on działa, a nie forma własności. W środowisku wysoko konkurencyjnym mogą równie dobrze funkcjonować firmy o bardzo różnych formach własności. Grupowa, pracownicza, publiczna. Niekoniecznie prywatna. W podobnym kierunku idą prace Richarda B. Freemana z Uniwersytetu Harvarda. W tym jego najnowsza (rok 2013) głośna książka „The Citizen’s Share: Putting Ownership Back Into Democracy” (Udział obywatela. Jak przywrócić własność demokracji).
To tylko kilka przykładów świeżego spojrzenia na współczesne dogmaty ekonomiczne, co jest najlepszym dowodem, że gospodarka to nie średniowieczna scholastyka. To żywa dziedzina, w której poszukiwanie optymalnych rozwiązań nie ustanie nigdy. Umiejmy się tym cieszyć, zamiast zamykać się na wieki wieków w sztywnym dogmacie.
>>> Polecamy: Ekonomia skomplikowała się tak bardzo, że nie rozumieją jej ekonomiści
Tragedia(2014-12-30 15:59) Zgłoś naruszenie 949628
To są największe bzdury jakie ostatnio czytałem. A czytam , niestety, sporo...
Pokaż odpowiedzi (5)Odpowiedzinti(2018-08-04 11:04) Zgłoś naruszenie 170
W komentarzach zalew wyzwisk, ale nikt nie napisze żadnej uzasadnionej odpowiedzi, bo prawdopodobnie kija czytaliście z dziedziny ekonomii
zeb(2017-12-05 20:59) Zgłoś naruszenie 86
nic dodać,nic ująć
Maksi(2017-11-26 12:33) Zgłoś naruszenie 2819
Jak fakty są niewygodne nazwijmy je bzdurami.
Krzysztof Majewski(2017-07-01 13:15) Zgłoś naruszenie 177
Nie. Największe bzdury to tekst Wosia "Polak polakowi liberałem". Rozpoznaję tekst Wosia po przeczytaniu 2-3 zdań XD
Rektor(2017-06-16 14:04) Zgłoś naruszenie 2214
Niestety? Przykro mi, że czytanie dużej ilości tekstów może być dla kogoś powodem do ubolewania. Inna sprawa, że jeśli czyta się dużo, powinno się wiedzieć, że przez przecinkiem nie dajemy spacji.
Ubawiony(2014-12-28 15:15) Zgłoś naruszenie 86073
Przyznam jedno - to jest absolutny majstersztyk z dziedziny ekonomiczno-lewicowego bełkotu! Autor w tak piękny sposób lawiruje między prawdą, a kłamstwem, pomija niewygodne fakty i przedstawia tylko potwierdzające jego tezę dowody, że człowiek absolutnie nieobeznany z tematem mógłby w to uwierzyć. Całe szczęście ja jeszcze potrafię myśleć, więc tekst ten ma dla mnie tylko bezcenne walory humorystyczno-fantastyczne.
Pokaż odpowiedzi (4)OdpowiedzAutorowi proponuję nawiązanie współpracy z "Młodymi, wykształconymi i z wielkich ośrodków". Razem mogliby naprawdę daleko dojść :)
matura to bzdura(2019-06-05 00:00) Zgłoś naruszenie 20
a z czego ubawiony jest ubawiony z ulomnosci swego rozumu z ktorego jest niepomiernie zadowolony? pierwszy dogmat jest zaprzeczeniem oczywistosci zawsze jest najistotniejsze na co pojda podatki a nie ich wysokosc w usa byly i podatki 100% dla wielkich dochodow i nikt nie plakal ze sa za wysokie
Drzazga 101(2017-11-04 13:07) Zgłoś naruszenie 1717
O Matko, tak to bywa, że różne matoły, nie kumęjęce czegoś - zaczynają się obśmiewać. Wedle mnie autor ciekawie podszedł do tych czterech dogmatów, fungujęcych w ekonomii. Hej !-
zenon(2017-07-10 12:10) Zgłoś naruszenie 113
Tylko że wcześniej musieliby przejść szkolenie z obsługi długopisu za które wszyscy zapłacimy w ramach jakiegoś unijnego programu, więc może lepiej nie
nn(2017-07-10 12:02) Zgłoś naruszenie 33
Tylko że wcześniej musieliby razem przejść szkolenie z obsługi długopisu.
znow wos na forsal..(2016-12-18 12:31) Zgłoś naruszenie 60564
czy ten portal jest poważny? jak można publikować prowokatora Wosia ? Przecież każdy z poczuciem rzeczywistości widzi że to albo trol albo idiota
Pokaż odpowiedzi (1)OdpowiedzJózek Arbuzek(2018-01-26 11:21) Zgłoś naruszenie 11
Laureata Wosia, laureata a nie prowokatora...
Hwrmsk(2015-07-24 10:55) Zgłoś naruszenie 36211
Nie do końca to są tylko dogmaty. Szczególnie jeśli chodzi o dług publiczny. Problemem przy większym zadłużeniu są rosnące ODSETKI, które mogą przygnieść swoim ciężarem niejeden rząd. Koszty obsługi zadłużenia stanowią ogromną część wydatków państwa. Kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie jeśli się nie mylę. Im większe zadłużenie tym bardziej kraj traci suwerenność na rzecz międzynarodówki lichwiarskiej. Długi się fajnie roluje gdy jest kilkuprocentowy wzrost gospodarczy, ale wystarczą jakieś zawirowania, recesja i budżet ma przerąbane.
Pokaż odpowiedzi (2)OdpowiedzJanekKrak(2019-02-12 10:28) Zgłoś naruszenie 31
Zadłużenie jest zawsze problematyczne, nawet krajowe, bo, żeby spłacić odsetki, rząd musi wyciągnąć kasę od tych co dostali odsetki i tych co ich nie dostaną. Pożyczając od nielicznych musi gnębić większość. A to jest niemoralne i w dalszej perspektywie prowadzi do opresyjnego państwa albo do bankructwa. W ostateczności cały naród zostaje sprzedany lichwiarzom którzy przez forsowanie korzystnych dla siebie ustaw, pasożytują na pracy ludzi.
ZłyDotyk(2016-09-28 10:06) Zgłoś naruszenie 1842
Właśnie o tym jest ten artykuł - o dogmatach wynikających z elementarnych braków w wiedzy ekonomicznej. O ile zadłużenie jest wewnętrzne, krajowe, o tyle nie ma problemu, bo odsetki to są po prostu inne wydatki publiczne. Państwo płaci odsetki od obligacji, a one trafiają do posiadaczy obligacji, którzy wypłacają dywidendy, emerytury. Gorzej, gdy jest to zadłużenie zagraniczne, bo wtedy odsetki obciążają bilans płatniczy.
Gringo(2016-12-21 21:26) Zgłoś naruszenie 34629
Panie Woś, jeśli chce się pan nauczyć ekonomii niech pan tyle nie czyta. Niech pan założy jakiś drobny biznes i niech go pan pociągnie ze 2 lata. Nauczy się pan więcej niż ze 100 książek z których połowa przeczy drugiej połowie.
Pokaż odpowiedzi (3)Odpowiedzss(2019-09-20 12:35) Zgłoś naruszenie 00
miesza, no i dobrze, bo każda firma ma otoczenie mikro- i makroekonomiczne. Jakby podatki nie dotyczyły tych mikro-, to sobie miejcie dogmaty jakie chcecie, ale w PL Dogmat nr. 1 : rząd nie wydaje pieniędzy lepiej niż obywatele. DLATEGO właśnie nie warto płacić podatków. Przykład z tym długiem publicznym: rząd bierze miliard długu sprzedając obligacje jakiemuś funduszowi z Niemiec czy USA, kupuje za to rządowe samoloty i limuzyny, może z dwa pociagi. Obywatele dług spłacają, bo są odsetki, jest rata, ale te limuzyny nie zarabiają. Więc lepiej kredytu w imieniu obywateli nie brać. Kurde nie wiem co by musiał WOŚ napisać, żeby mnie przekonać, że to nieprawda, to co napisałem wyżej.
koko(2018-04-05 21:15) Zgłoś naruszenie 32
Bardzo dobra analogia. Czy mikro, czy makroekonomia zasady są podobne, wiele analogi można odnieść nawet do finansów osobistych.
K. (2018-03-24 13:05) Zgłoś naruszenie 42
W tym momencie to mieszasz mikroekonomię z makroekonomią...
mikro(2014-12-28 21:17) Zgłoś naruszenie 34087
A zatem według Pana Wosia, idealna gospodarka to taka, która:
Pokaż odpowiedzi (5)Odpowiedz1. Jest zadłużona po uszy
2. Ustawa w sposób bardzo sztywny reguluje stosunki pracy a płaca minimalna jest wysoka
3. Podatki są wysokie
4. Własność państwowa dominuje nad własnością prywatną.
Gratuluję. Portalowi o wdzięcznej nazwie "forsa" takiego pseudo znawcy spod znaku Marksa-Engelsa
Jantasak(2018-08-30 14:51) Zgłoś naruszenie 23
Trzeba czytać ze zrozumieniem, do końca artykułu. Niemożność ujęcia zjawisk w "optymalny sposób" wynika z nieoznaczoności i chaosu, co nas determinuje. Cudem jest wykonywanie form w mózgu, postępowanie miarodajne, dlatego należy być dumnym, gdy uda się nam coś uchwycić "sensownie". Pan Woś próbuje.
pragmatyk(2018-08-17 23:03) Zgłoś naruszenie 00
1. USA 2,3,4- Norwegia ;-) pozdro
K. (2018-03-24 13:10) Zgłoś naruszenie 93
1. Woś nie pisał o stopniu zadłużenia kraju. Napisał o tym, że dług nie oznacza końca i można jakoś w tych realiach się odnaleźć. Kraje zachodnie potrafią, Grecja nie potrafiła. 2. To jest przesadzony wniosek jeśli chodzi o regulację stosunku pracy. I nie ma mowy o tym jak wysoka ma być płaca minimalna. Zauważył tylko, że ludzie jadą tam, gdzie zarobią więcej i pensja minimalna odpowiednio wykorzystana może być atutem. 3. Nie napisano nic o wysokości podatków jakie mają być, tylko o tym, że zmniejszanie podatków wbrew pozorom nie wpływa aż tak na rozwój gospodarki, bo są inne czynniki. Otoczenie przedsiębiorstwa, jakość siły roboczej... można wymieniać. 4. Nie było nic o dominacji własności państwowej nad prywatną tylko o tym, że obie własności mogą egzystować koło siebie i w zależności od charakteru działalności, czasem własność publiczna jest bardziej korzystna (np. komunikacja miejska) niż prywatna. Typowo ignoranckie, "akapowe" myślenie.
Adam Hajduk(2016-06-25 03:43) Zgłoś naruszenie 93
A jakie to "antydogmatyczne"... hehehe
piko(2016-01-28 16:53) Zgłoś naruszenie 2523
A na pewno czytałeś ze zrozumieniem? Artykuł pokazuje przykłady, wzkazujące że istniejące dosyć powszechnie przekonania o ekonomii nie zawsze znajdują uzasadnienie w rzeczywistości. Ale nie widze tu żadnego wskzanai jak powinna wygladć gospodarka. Ale może to ja nie zrozumiałem ;)
Sarmata_PL(2014-12-28 19:28) Zgłoś naruszenie 29512
"Pamiętaj przychodzie żyć z rozchodem w zgodzie."
Pokaż odpowiedzi (2)OdpowiedzMa pan problem z tworzeniem analogii. Ta dzieci-dług była kiepska. Nie lepiej sprowadzić tą samą sytuację do mniejszej skali? A zatem: ile może zadłużać się człowiek bez żadnych konsekwencji? Czy nie musi on kiedyś oddać pieniędzy, które zaciągnął w ramach kredytu?
Bardzo mi się podobał przykład pana [ja!] z byciem na prochach.
Poza ty, o czym jeszcze będzie pan pisał? Może o tym, że oszczędności są szkodliwe?
Skoro państwowe firmy, tak jak prywatne, pozbywają się nierentownych działań to dlaczego nie można ich porównać? Można, a wynik jest taki, że państwo ssie pałę.
PKP?
NFZ?
ZUS?
Czego by się państwo nie tknęło to sypie się państwu w rękach.
PKP to hucpa i łapówkarstwo sprawa z Pendolino, które wszędzie indziej podejrzane było o łapówkarstwo, u nas ubiło interes bez problemów. W dodatku sprzęt ten to zwykły szajs (wiem co mówię - jechałem, a raczej stałem 20 minut w lesie).
NFZ działa tak, że mają więcej limuzyn niż szpitale karetek.
ZUS jest bankrutem i to złodziejskim bankrutem.
matura to bzdura(2019-06-05 00:25) Zgłoś naruszenie 00
bo republika tak ma czyli brak kontroli nad urzedasami i zadne formy wlasnosci na to nie pomoga socjalizm jakos to trzyma w republice w kupie w przeciwienstwie do wolnoamerykanki
Niestety(2019-05-24 11:25) Zgłoś naruszenie 00
Bo w Polsce od zawsze państwowe rozkradano, przed 89 r zazwyczaj ludzie zwykli, po 89 r kolesie z polityki. W takim kraju jak Polska nie ma takiej możliwości, żeby państwowe działało dobrze, w odróżnieniu od wielu rozwiniętych krajów . Brak uczciwych polityków oraz urzędników, afera goni aferę.
Paweł(2016-03-29 20:18) Zgłoś naruszenie 29020
Ręce opadają jak się czyta ten artykuł. Krowy mleka nie dają bo lokomotywy jeżdżą. Proponuje zapoznać się z opracowaniami Austriackiej Szkoły Ekonomii i tam najszybciej znajdzie Pan odpowiedzi dotyczące zależności związanych z podatkami i ich brakiem. Proszę również włączyć logiczne myślenie, całość sprowadzić do gospodarstwa domowego. Prywatne nie znaczy korporacyjne. Prywatne to prywatne, Kowalskiego, rodziny Rothschild etc. Nie mylić pojęć, nie ulegać praniu mózgu. Przede wszystkim niech Pan już nie pisze więcej tych bzdur bo to obniża wizerunek tego portalu. Serdecznie pozdrawiam.
Odpowiedzselihel(2014-12-28 19:23) Zgłoś naruszenie 27521
Zamiast teoretyzować i przytaczać opinie/badania innych teoretyków proponuje zająć się realnym biznesem, a wtedy, nagle, wszystko stanie się oczywiste i nikt takich głupot nie będzie wypisywał... Biznes w mediach w naszym kraju zaczyna już przypominać politykę - nikt nie ma doświadczenia, ale każdy uważa się za eksperta.
OdpowiedzPozdrowki(2014-12-29 15:39) Zgłoś naruszenie 27242
Na przyszłość będę najpierw patrzył kto jest autorem. Naprawdę szkoda czasu na czytanie takiego bełkotu. Nawet Pan nie widzi jak wąski przykład wybrano np. w punkcie 3? Przecież powodzenie fast fooda zależy od lokalizacji. Z powodu zmiany stawki nikt nie przeniesie baru do sąsiedniego Stanu. Trzeba być debilem, żeby wpływ stawki minimalnej badać na czymś takim. I jeszcze ten wniosek, że być może "poprawiła się sytuacja materialna najsłabiej sytuowanych mieszkańców, którzy mogli teraz trochę więcej wydawać, co odczuły również same restauracje". Rety, to nie żadne restauracje, tylko śmieciowe żarcie dla najbiedniejszych. Jeżeli w nich wzrósł popyt to najprostszy wniosek jest taki, ze ogólna sytuacja materialna w Stanie uległa pogorszeniu i dlatego to żrą. Wyciąganie ogólnych wniosków na podstawie jednego typu produktu jest tak słabe, że nawet pan Woś powinien zauważyć, że coś tu nie gra.
Pokaż odpowiedzi (2)OdpowiedzAeh(2018-03-24 13:20) Zgłoś naruszenie 24
Ale Woś nie pisał o przenoszeniu baru, tylko o przenoszeniu pracowników. Fast-food to niekoniecznie foodtruck z 1-2 osobami pracującymi i bary prowadzone przez 1 osobę. Zaś argumentacja stylem żywienia się ludzi jest równie śmieszne. Woś nie pisał o wzroście przychodów z prowadzenia biznesu fast-foodowego. O wzroście liczby sprzedanych dań. Pisał tylko - i aż - o wzroście liczby pracowników i wzroście płac. Nie musi to oznaczać od razu, że otwarto kolejne bary. Może to oznaczać, że zapełniono wolne wakaty w istniejących już biznesach.
zenek(2016-11-06 17:11) Zgłoś naruszenie 533
mały Kazio neguje badania ekonomistów bo sam wie lepiej :) przeciez zatrudnienie wzrosła tam gdzie wyzsza praca, wiec do do rzeczy ma Twój argument z przenosinami? powinno zostac w najgorszym razie na tym samym poziomie, skoro jednak zatrudnienie wzrosła tam gdzie płace wyzsze to jest dowód że pozytywny efekt większego popytu ma większe znaczenie niż negatywny efekt większych kosztów
MŁODY PATRIOTA(2015-01-24 17:19) Zgłoś naruszenie 26423
Dogmat to masz w głowie, tam gdzie ta wielka luka autorze tego śmiesznego artykułu.
Odpowiedzzmiana stawek podatkowych nie wpływa na rozwój gospodarki ? Polecam poczytac o L.Erhardzie
a te argumenty o dzieciach z piaskownicy... czytając to miałem wrażenie, ze właśnie takie dziecko to pisało.
Bez pozdrowien i bez uszanowania dla ZDRAJCY POLSKI - bo takim jesteś w moich oczach robiąc ludziom wode z mózgu z rękawa wyjętymi badaniami
Ziombel(2014-12-30 10:03) Zgłoś naruszenie 26315
1. PKB to tylko niewiele znaczący wskaźnik. Jak rząd weźmie pożyczkę to PKB wzrośnie, ale obywatele przez to zbiednieją. Oprócz podatków duże znaczenie mają regulacje i stosunek urzędników do przedsiębiorcy(czy rozstrzygają sprawy na korzyść ludzi czy państwa). Po obniżeniu CIT przez SLD mieliśmy znaczne ożywienie gospodarcze więc podając ten przykład sam Pan obala własną tezę że niższe podatki to zło. Dzięki niskim podatkom ludzie mają więcej pieniędzy, więc mogą kupować potrzebne sobie dobra. Dzięki temu rozwijają się te sektory gospodarki, które są potrzebne, a nie te wyznaczone przez państwo.
Pokaż odpowiedzi (4)Odpowiedz2. Dług jest zły, ponieważ zmniejsza konsumpcję w przyszłości. Zadłużanie się oznacza przeniesienie konsumpcji z przyszłości do teraźniejszości. To keynesowskie pobudzanie gospodarki szkodzi rynkowi, bo zmniejsza konsumpcję w przyszłości. Przecież dług cały czas trzeba spłacać wraz z odsetkami. Obecnie płacimy ok. 50mld rocznie. Za te 50mld odsetek można by zlikwidować PIT i CIT bez żadnej straty dla budżetu państwa.
3. Rynek w Polsce jest rozregulowany? Jeśli mamy taki ultraliberalizm, to dlaczego Polska według rankingu wolności gospodarczej jest na 50 miejscu a socjalistyczna Szwecja na 20? Większość krajów zachodnich jest na wyższej pozycji niż Polska. Socjalizm to nie tylko wysokość podatków ale także regulacje, stosunek do prawa własności, polityka fiskalna itp.
4. Tego już nawet nie chce mi się komentować. Skoro państwowe jest równe lub lepsze od prywatnego, to czemu państwowa własność nie zdominowała większości gospodarki? Dlaczego państwowe kopalnie przynoszą olbrzymie straty a prywatna jakoś się trzyma pomimo dużych podatków i regulacji?
matura to bzdura(2019-06-05 00:33) Zgłoś naruszenie 01
punkt czwart? prosta odpowiedz bo ludzie maja rece grabiace do siebie taka pozostalosc ewolucyjna po zwierzecych przodkach widac ze twoje iq nie potrafi wyjsc poza poziom zwierzat z tabliczka mnozenia tez masz problemy?
matura to bzdura(2019-06-05 00:33) Zgłoś naruszenie 00
punkt czwart? prosta odpowiedz bo ludzie maja rece grabiace do siebie taka pozostalosc ewolucyjna po zwierzecych przodkach widac ze twoje iq nie potrafi wyjsc poza poziom zwierzat z tabliczka mnozenia tez masz problemy?
do: K(2019-05-20 13:46) Zgłoś naruszenie 00
Dokładnie wiesz jak się w takim kraju jak Polska skończy się symbioza prywatnego z publicznym - aferami oraz nadużyciami na dużą skalę. Jako dowód może posłużyć sytuacja w służbie zdrowia.
K. (2018-03-24 13:15) Zgłoś naruszenie 23
Ad 4 - bo działalność publiczna nie pasuje do każdego charakteru działania. Działania publiczne powinny być takimi, które jakoś wspomagają działanie prywatne. Czyli na przykładzie kopalni - nie utrzymywanie kopalni, zostawić ją w rękach prywatnych, ale niech państwo zajmie się zapewnianiem dojazdu mieszkańcom do kopalni. Najlepiej w systemie partnerstwa publiczno-prywatnego.
uri(2014-12-29 00:05) Zgłoś naruszenie 23640
Jeszcze nie czytałem ale po tytule poznałem że to Woś. Nie poprawiło mu się widocznie.
OdpowiedzObs3rwator(2016-08-03 18:48) Zgłoś naruszenie 21712
znowu ta wosiologia :( ja pierniczę, skąd tacy się biorą?
Odpowiedzqadro(2014-12-28 23:49) Zgłoś naruszenie 1885
Odnośnie dlugu: Problem nie polega na tym, że dług zwalnia wzrost gospodarczy, tylko ze ten wzrost jest przeznaczany na obsługę długu i obywatele nic z niego nie maja. Prog 60% pkb to takie zadłużenie przy którym odsetki pożera 3% PKB (zakładając oprocentowanie 5%), czyli większość wzrostu w kraju ktorego gospodarka rosnie np. 3.5% rocznie idzie na odsetki. Czyli 40% vs 80% robi różnicę. .
OdpowiedzHeheszek(2018-05-07 23:01) Zgłoś naruszenie 1718
OFICJALNIE ZGŁASZAM SWOJĄ KANDYDATURĘ DO REDAKCJI FORSALU W MIEJSCE REDAKTORA WOSIA! Podwórkowe obalenie bzdur red. Wosia: 1. Dogmat pierwszy Przykład pierwszy: Szwecja w drugiej połowie XX wieku wprowadziła gigantyczne obciążenia podatkowe, (doprowadzając do szału nawet Astrid Lindgren, która kiedys miała zapłacić za zysk ze swoich książek o Pippi bodaj 105% podatku...), corporate tax przekraczał 60%, pod koniec lat 80 wszystko się zawaliło, dzisiaj corporate tax w Szwecji to 21% i Szwecja jest jedną z najszybciej rozwijających sie gospodarek w Europie. Przykład drugi: współczesne Stany i współczesna Francja, obciążenia podatkowe, dynamika PKB, poziom bezrobocia, szczególnie wśród młodych, innowacyjność. Hihihi :) Przykład trzeci: Rozwój Hong Kongu w czasach początkowej dominacji Brytyjczyków - skrajnie prorynkowe reformy i cud gospodarczy. :) Dogmat drugi: Przykład 1: Panie Woś, słyszał Pan może o "Straconej Dekadzie" w japońskiej historii gospodarczej? Gigantyczne zadłużenie sprawia, że Japonia praktycznie nie rozwija się od teraz już nawet nie dekady, ale dwóch. Przykład 2. Argentyna, Grecja, powojenne obciążenia Niemiec? Dogmat trzeci, adnotacja: Jeśli ktoś nie rozumie nie roli kosztów w pracy i wpływu np. na cykl koniunkturalny, napływ inwestycji, to ja nie mam siły, polecam po prostu zacząć od Mankiwa, fajne podręczniki do mikroekonomii dla poziomu zero, potem może Varian, Begg, tylko sugeruje dawkować, bo się Pan zadławi, ale skupię się na związkach zawodowych, bo mamy piękny przykład na naszych oczach: związki niszczące Air France-KLM, ciagłe konflikty i roszczenia załogi doprowadziły firmę na skraj przepaści, przez siedem lat zamykała rok ze strata, od dwóch lat zaczynał działać program naprawczy, spłacono 2 mld euro z 4,5 mld euro długów i była szansa na odbudowę marki, ale... związki sparaliżowałę pracę firmy i są już w tym roku 300 mln euro w plecy. Zresztą francuskie prawo pracy i gigantyczne bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych ludzi, jakie implikuje jest przykładem samo w sobie. Dogmat czwarty: Przykład pierwszy: Wszystko :D Przykład drugi: Polkomtel - przez lata spółka państwowa i deficytowa, przepełniona urzędnikami z państwowego nadania. Kolejne lata na minusie i nagle przychodzi pan Solorz-Żak i spółka przynosi tak wysokie zyski, że stać go na spłatę kredytu za którą ją kupił. Zresztą Polska jako kraj jest jednym wielkim przykładem. Wydaliśmy od początku lat 90 kilkaset miliardów dolarów na dotowanie węglą, a efekt jest taki, że efektywność polskich kopalń jest 4-5 razy mniejsza niż zakładów np. w Australii.
Odpowiedzrr(2017-12-30 17:39) Zgłoś naruszenie 1717
Świetnie się wpisał w dzisiejsze założenia rządu. Gospodarka ma być zadłużona / zamiast zmniejszać dług wydaje się więcej niż się uzyskało/. Sztywne stosunki pracy i wysoka płaca minimalna. Rosnące podatki. Własność państwowa ma odzyskiwać stracone obszary. Tylko to już mieliśmy i pokutowaliśmy 9 letnim bankructwem.
Odpowiedzmorgen stern(2017-09-26 09:40) Zgłoś naruszenie 17011
Droga redakcjo, bardzo proszę podawać autora tekstu zaraz pod tytułem, żebym nie musiał marnować czasu na czytanie bredni i scrollowanie na dół artykułu żeby potwierdzić Wosia.
OdpowiedzAtena(2017-05-04 16:09) Zgłoś naruszenie 1697
Jestem profesorem ekonomii - zapraszam Pana Wosia na egzamin z podstaw ekonomii. Z może lepiej zaprosić go na lekcję logicznego myślenia? A może lepiej nie mieć do czynienia z takim "myślicielem"?
OdpowiedzSTB(2017-07-12 21:45) Zgłoś naruszenie 1695
A już myślałem że lewacka ekonomia polityczna umarła. NIESTETY NIE!! Mamy tu koryfeusza tej pseudo-nauki bełkoczącego swoje zaklęcia przeczące zdrowemu rozsądkowi, że np. urzędnicy wiedzą lepiej jak wydawać moje pieniądze często przeciw mojemu interesowi. Np. za łapówki zakupią hurtem dla wszystkich szczepionki czy inne leki a głupi cieszy się że kupuje lek za 5 zł lek za który urzędnik zapłacił 200 zł nie zdaje sobie sprawy z tego, że po pierwsze ten lek na wolnym rynku kosztowałby nie 200 a 100 zł a on sam mógłby sobie nań łatwo pozwolić gdyby nie był okradany przez urzędników. Panie Woś takie wykłady mógłby pan być może głosić na Uniwersytecie Patryka Lumumby w Moskwie 50 lat temu ale teraz nawet tam wylali by Pana na zbity pysk po jednym takim wykładzie.
Odpowiedz