Kluczowy kraj Środkowego Wschodu zafundował sobie nowe otwarcie. Premierem Pakistanu – atomowego mocarstwa, a zarazem jednego z najbiedniejszych państw świata – będzie niegdysiejszy mistrz krykieta Imran Khan.
WIslamabadzie wielka wyprzedaż: od przeszło 80 limuzyn po byki na steki. – Po aukcji nadliczbowych samochodów pod młotek pójdą cztery niepotrzebne helikoptery, które znajdują się w dyspozycji rządu. Plus, teraz słuchajcie uważnie, osiem byków, które Nawaz trzymał w rezydencji premiera na swoje gastronomiczne potrzeby – tweetował Naeem ul Haq, doradca nowego szefa rządu do spraw politycznych. – Więc wszyscy potencjalni kupcy: przygotowujcie się! – dorzucał.
W ten sposób Imran Khan rozpoczął symboliczne porządki po swoim poprzedniku. Nawaz Sharif słynął bowiem z wystawnego stylu życia. Jest to też przygrywka do państwa „jak za Mahometa”, które nowy premier obiecywał w kampanii. To państwo w telegraficznym skrócie to powrót do tradycji, 10 mln miejsc pracy dla ledwie wiążących koniec z końcem rodaków, 5 mln mieszkań dla rodzin, które dziś muszą zadowolić się prowizorycznym dachem nad głową, a wreszcie – odbudowa fatalnego wizerunku Pakistanu na świecie przeświadczonym, że kraj ten jest azjatyckim jądrem ciemności, niewiele lepszym od poszatkowanego konfliktami Afganistanu.
Ta lista pobożnych życzeń liczy sobie co najmniej kilkadziesiąt pozycji. Wśród nich są reformy systemu oświaty i systemu sądownictwa, który ma skrócić czas rozpatrywania spraw do maksimum roku i dać priorytet sprawom dotyczącym wdów i rozwódek. Młodzi mają dostać nieoprocentowane kredyty, w miastach zasadzone zostaną „miliardy” drzew, powstaną co najmniej cztery nowe kurorty turystyczne. Przedsiębiorcy dostaną słynne jedno okienko, a lokalne wspólnoty – więcej władzy w swoich sprawach.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP
Reklama