Dookoła obecnej władzy wielu jest ludzi mających w CV międzynarodowe uniwersytety i udaną karierę w wielkich korporacjach i firmach konsultingowych. W ciągu ostatnich czterech lat zaczęli pracować w administracji publicznej czy w rządowych agencjach. Zrobili tak, choć dla części z nich oznaczało to finansową stratę połączoną ze zwiększoną odpowiedzialnością.
Opozycja zdaje się nie dostrzegać istnienia tej grupy. Co najwyżej zbywa ją wzruszeniem ramion i słowami o karierowiczach bez kompetencji. To uproszczenie, które jest jedną z przyczyn tego, że obecna opozycja będzie miała problem z trwałym odzyskaniem władzy. Warto z ludźmi pracującymi dla PiS rozmawiać i próbować zrozumieć ich motywacje, spojrzenie na świat.
Głównym motywem konsolidującym nowe elity PiS jest wizja odgórnie narzucanej modernizacji kraju. W tym wymiarze ci młodzi ludzi szukają tego, czym dla pokolenia, które weszło w dorosłość w latach 70. i kształtowało III RP, była pogoń za wyobrażanym Zachodem. Ludzie, którzy byli intelektualnym fundamentem opozycji w latach 80. i budowali polską państwowość w latach 90., marzyli o tym, żeby Polska nadrobiła cywilizacyjny dystans do Zachodu. Sięgali więc do intelektualnych wzorów z późnych lat 70. i stosowali liberalną receptę rozwojową – która na wielu polach się sprawdzała.
Nowa elita PiS również marzy o modernizacji Polski. O wyrwaniu się z pól peryferyjnego modelu gospodarczego i ucieczce z pułapki średniego rozwoju. Jak wielu zachodnich ekonomistów i socjologów uważa, że państwo w gospodarce powinno być bardziej aktywne. Z mechanizmów funkcjonujących na świecie wybiera te wzorce, które pasują do wizji modernizacji narzucanej od góry i mitologizuje ich skuteczność. Stąd fascynacja japońskim i koreańskim cudem gospodarczym z olbrzymią rolą administracji. Stąd fascynacja narzucaną współpracą przedsiębiorców według modelu niemieckiego czy wielkimi projektami infrastrukturalnymi. Stąd też fascynacja II Rzeczpospolitą.
Reklama
W myśleniu tej grupy często brak refleksji nad czarnymi stronami idealizowanych wzorców – koreańskimi czebolami, japońską stagnacją, niemiecką sztywnością czy korupcją i brutalnością przedwojennej Polski.
Wizja wielkich projektów i cywilizacyjnego skoku jest niezwykle atrakcyjna i co więcej – wpisuje się w polityczną myśl PiS, która zasadza się na haśle przełamania „imposybilizmu”. W tym sensie polityka obecnej ekipy odnośnie do państwa zakłada, że skoro nie można połączyć sprawności i siły instytucji z ich niezależnością, to należy tę niezależność złamać, a współpracę narzucić.
Takie myślenie jest bardzo głęboko wpisane w polską tradycję polityczną. W wizję historii, w której rozlazła demokracja szlachecka przegrała ze sprawnymi państwami oświeconego absolutyzmu. W tej wizji bohaterami są ci, którzy tę anarchię możnych chcieli naprawić narzuconymi z góry ściągnięciem cugli i przełamaniem imposybilizmu. Zatopieni w polskiej historii zwolennicy narzucanej autorytarnie modernizacji zapominają, że dzieje Europy to również opowieść o porażce absolutystycznej Hiszpanii i Francji ze sprawnymi instytucjami Anglii i Niderlandów.
Fundamentalnym problemem opozycji jest jednak to, że w przeciwieństwie do roku 2005 czy 2007 nie ma do zaproponowania opowieści o modernizacji Polski. Nie ma własnej wewnętrznie spójnej wizji, za którą można by podążać. Widać, że ona zaczyna się rodzić – w narracji o sprawnych instytucjach publicznych, w sprawach ekologicznych, zdrowotnych i równościowych. Okazuje się jednak, że cztery lata to było za mało, żeby ta wizja stała się dostatecznie spójna i porywająca. To jednak może się zmienić, bo ferment i refleksje po stronie opozycji widać mimo fatalnej kampanii wyborczej.
Jednocześnie zaś wizja autorytarnie narzuconej modernizacji może zacząć się coraz bardziej wypalać – jeżeli nie będzie przynosiła konkretnych rezultatów. A o te może być bardzo trudno w sytuacji, w której główny wysiłek państwa włożony jest w proste mechanizmy społecznej redystrybucji, a nie inwestycyjne projekty rozwojowe. ©℗