Po sesji sezon publikacji raportów przez większość amerykańskich spółek zwyczajowo rozpoczynała Alcoa, ale cena jej akcji już przed publikacją raportu spadała o siedem procent. Teoretycznie powodem była rekomendacja „sprzedaj” wystawiona przez Deutsche Bank, ale skala spadku wynikała tylko i wyłącznie ze strachu przed wynikami spółki. Spadały zresztą ceny wszystkich spółek surowcowych, bo przecena surowców nadal trwała (szczegóły poniżej).

Traciły również, i to szczególnie mocno, akcje w sektorze finansowym. Nie pomogło to, że Morgan Stanley i Citigroup łączą swoje biura maklerskie, a Citi dostanie od Morgan Stanley 3 mld dolarów. Wręcz odwrotnie - to kursowi Citibanku zaszkodziło. Mówiono, że to jest desperacki ruch. Poza tym Barack Obama poprosił jeszcze rządzącego (do 19.01) prezydenta Busha o zwrócenie się do Kongresu o udostępnienie 350 miliardów dolarów, czyli drugiej połowy środków z programu TARP. Taki pośpiech chyba najbardziej graczy wystraszył. Każdy musiał sobie zadać pytanie: co takiego się dzieje w sektorze finansowym, skoro nie można poczekać tydzień na inaugurację Baracka Obamy? Tym razem działania prezydenta-elekta przysłużyły się niedźwiedziom.

Widać było, że optymizm definitywnie wyparował. Na godzinę przed końcem sesji indeksy spadały już po 2,5 procent, a S&P 500 wyłamywał się z dwumiesięcznego kanału trendu wzrostowego. Wygląda to wszystko bardzo niedobrze, ale (paradoksalnie) to może lepiej, że tak wygląda? Ostatnio olbrzymia większość analityków (łącznie ze mną) mówiła o wzrostach, a to zmieni ich nastroje na pesymistyczne. To właśnie potrzebne jest do wykreowania fali zwyżki. Spadki indeksów wymazały już (S&P 500) cały, rozpoczęty 30 grudnia, noworoczny wzrost indeksów. Takie zachowanie rynku jest oczywiście głęboko rozczarowujące, ale to nie znaczy, że indeksy rozpoczną nową falę spadków. Nie chce mi się wierzyć, żebyśmy nie zobaczyli gry pod skutki planów pomocowych rządu USA. Musimy jednak wpierw przebrnąć przez sezon raportów kwartalnych spółek.

W poniedziałek GPW od początku sesji pokazywała swoją słabość. Neutralne zachowanie innych rynków europejskich nie pomagało bykom. WIG20 rozpoczął sesję blisko poziomu piątkowego zamknięcia, ale bardzo szybko ruszył na południe. Już po godzinie wylądował na poziomie niższym o jeden procent i tam wszedł w długotrwały marazm. Nieźle zachowywała się TPSA (agencja ratingowa Fitch nie przewiduje obniżenia ratingu spółki mimo zapowiadanej separacji funkcjonalnej spółki). Dzielne trzymał się też BRE - pomagały pogłoski o możliwym wystawieniu banku na sprzedaż przez Commerzbank.

Reklama

Na plus należy odnotować niewielki wpływ gwałtownej przeceny surowców na akcje segmentu surowcowego (ceny spadały, ale nie było widać paniki). Również przed rozpoczęciem sesji w USA, kiedy to indeksy europejskie spadały już całkiem wyraźnie, przez długi czas nie widać też było zwiększenia presji podaży. Dopiero na 30 minut przed rozpoczęciem sesji w USA indeksy mocniej się osunęły i tam już zostały. Najważniejsze w tej sesji było jednak to, że gwałtownie spadł obrót, co znacznie redukuje jej znaczenie prognostyczne. Jednak w wyniku tego spadku bliżej jest nam już do dolnego boku trójkąta (około 1.700 pkt.) niż do górnego (1.900 pkt.), co rodzi obawy o wygenerowanie sygnału sprzedaży.