Kiedy zapytano Polaków, jak oceniają swój stan zdrowia, okazało się, że w przypadku osób i rodzin zaliczanych do 20 proc. populacji z najwyższymi dochodami nie jest tak źle: 71 proc. uznało, że jest dobry. Ale tak samo odpowiedziało już tylko niespełna 53 proc. ankietowanych mieszczących się w 20 proc. z najmniejszymi dochodami. W porównaniu z resztą Europy czujemy się schorowani: średnio ok. 80 proc. Irlandczyków czy Szwedów uważa, że z ich zdrowiem jest wszystko w porządku. U nas mniej niż 58 proc. Analizę systemów ochrony zdrowia wszystkich państw UE przygotowała Komisja Europejska we współpracy z OECD.
Zła ocena naszego stanu zdrowia wiąże się ściśle z tym, jak oceniamy dostępność leczenia. Niezaspokojone potrzeby związane z opieką medyczną – czyli dostęp do lekarza, możliwość wykupienia leków etc. – ma co dziesiąta osoba z niskimi dochodami, a nawet 4 proc. Polaków, których sytuacja materialna jest luksusowa. Plasuje nas to na niechlubnym piątym miejscu w Unii. Gorzej swoją sytuację oceniają tylko w Estonii, Grecji, na Łotwie i w Rumunii. W Austrii, Holandii czy Słowenii tylko od 0,1 do pół procentu obywateli uważa, że nie mogą liczyć na dobrą opiekę medyczną.
Stan służby zdrowia ma istotny wpływ na nasz los. W 2015 r. oczekiwana długość życia w chwili urodzenia w Polsce wynosiła 77,5 roku. Choć był to wynik o 3,7 roku lepszy niż w 2000 r., wciąż pozostawał o trzy lata gorszy od średniej unijnej. O tym, kiedy przyjdzie się nam pożegnać z tym światem decyduje też status społeczno-ekonomiczny: Polacy mający wyższe wykształcenie żyją średnio prawie 10 lat dłużej od osób, które nie ukończyły szkoły na poziomie średnim.
Osoby biedniejsze i z niższym wykształceniem są bardziej narażone na choroby: zgodnie z danymi zgromadzonymi w ramach Europejskiego Ankietowego Badania Zdrowia (EHIS) niemal co czwarta osoba w Polsce cierpi na nadciśnienie, co 24. na astmę, a co 15. na cukrzycę. Częstość występowania tych przewlekłych chorób jest zróżnicowana w zależności od poziomu wykształcenia. U osób najsłabiej wyedukowanych prawdopodobieństwo wystąpienia astmy, nadciśnienia i cukrzycy jest dwukrotnie wyższe niż w przypadku absolwentów wyższych uczelni.
Reklama
Problemy w służbie zdrowia od lat mamy te same: kolejki, brak kompleksowego systemu opieki nad chorymi, drogie leki. Jednak w zestawieniu z danymi płynącymi z innych państw widać, jaka jest skala problemu i o ile może być lepiej. Jak tłumaczy Łukasz Sławomirski, ekspert z OECD – Polacy płacą z prywatnych pieniędzy za opiekę zdrowotną o wiele więcej niż obywatele innych państw. Niemal jedna czwarta wydatków na zdrowie pochodzi z kieszeni pacjenta. Średnio w Unii jest to 15 proc. Sławomirski podkreśla, że dla wielu naszych rodaków płacenie za leczenie jest rujnujące – tak jest w przypadku 8 proc. rodzin. To dużo w porównaniu z większością państw UE. Co to znaczy rujnujące? Według kryteriów przyjętych przez Komisję Europejską oznacza to, że koszty leczenia przekraczają 40 proc. całkowitych koniecznych wydatków gospodarstwa domowego.
Eksperci punktują największe wady naszego systemu ochrony zdrowia. W Polsce długo czeka się na pomoc. Chorzy są leczeni głównie w szpitalach. Często niepotrzebnie. – Polska charakteryzuje się stosunkowo wysokimi wskaźnikami hospitalizacji w przypadku chorób przewlekłych, takich jak astma, przewlekła obturacyjna choroba płuc, cukrzyca i zastoinowa niewydolność serca – wylicza Andrzej Ryś, dyrektor w dyrekcji generalnej ds. zdrowia i bezpieczeństwa żywności Komisji Europejskiej.
Winny jest nie tylko system, ale także sami Polacy. Nie dbamy o zdrowie. – Chociaż liczba palaczy spadła w ostatnim dziesięcioleciu, więcej niż co piąta dorosła osoba wciąż pali codziennie. Spożycie alkoholu znacznie wzrosło od 2000 r., a jedna na sześć dorosłych osób zgłasza regularne nadmierne spożycie alkoholu. Wskaźniki otyłości również wzrosły i znajdują się obecnie powyżej średniej UE – wylicza Andrzej Ryś.
Co jest najsilniejszą stroną polskiej ochrony zdrowia? – Lekarze – odpowiada Łukasz Sławomirski. Poziom wykształcenia, wiedza, pracowitość i umiejętności są bardzo cenione w krajach unijnych. Problem w tym, że jest ich za mało.