Niewiele nas tak porusza jak aborcja. Są, owszem, inne problemy, które sprawiają, że łapiemy za (polityczną) broń: emigracja, polski węgiel, Unia Europejska ze szczególnym wyszczególnieniem kwestii, czy i z jakiej racji Niemiec chce pluć nam w twarz.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Ale te inne sprawy mają kontekst mocniej historyczny – gdyby nie wojna w Syrii, na przykład, uchodźca by nas tak nie kłopotał; gdyby nie rzeczony uchodźca, mniej mielibyśmy konfliktów z UE. Problem aborcji zaś jest jak wieczny płomień, który zawsze tli się w duszy narodu; wystarczy lekki podmuch, żeby wzniecić szalejący pożar. Emocje są nieporównywalne z innymi kwestiami – ludzie wyjdą na ulicę w obronie, na przykład, niezależnych sądów, ale w sprawie aborcji wyjdą, rzec można, o wiele bardziej „osobiście”.

A właściwie... dlaczego?

Reklama
Samo to pytanie brzmi nieco dziwnie, prawda? Tak mocno jesteśmy przeświadczeni, że kwestia aborcji jest politycznie i moralnie centralna, że sama sugestia, by ocenić faktyczną istotność sprawy, wydaje się niekomfortowa. Przecież to sprawa najwyższej wagi – i już! Mamy zresztą dobre powody, by tak myśleć. Aborcja leży na przecięciu wielu najistotniejszych sporów – jak pytanie o to, kim jest człowiek i kiedy się zaczyna; jaka powinna być relacja państwa i moralności, w szczególności tej będącej pochodną wiary; jak daleko sięga nasze prawo do samostanowienia i decydowania o swoim ciele; jaką autonomię prawną powinna mieć kobieta; czym jest opieka zdrowotna i jakie są nasze obowiązki wobec przyszłych pokoleń. Nic dziwnego więc, że jest to jedna z kwestii, wokół której budujemy swoją moralną i polityczną tożsamość.
Treść całej opinii można przeczytać w weekendowym wydaniu DGP.

>>> Czytaj także: Trenerzy kapitalistów. Świat miejsce po autorytetach wypełnił "coachami"