Miliarderzy chcą zbawiać świat, ale czy chcą być zbawieni?
Którędy do raju? Chrześcijaństwo – zwłaszcza w nieskorym do moralnych kompromisów wydaniu rzymskokatolickim – ustawia poprzeczkę wysoko. Szczególnie ludziom bogatym. „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa Bożego” – konstatuje Chrystus w Ewangelii św. Marka po spotkaniu z młodym posiadaczem ziemskim, który chciał osiągnąć życie wieczne, ale nie godził się na „prosty” warunek: sprzedać wszystko, co ma, i rozdać ubogim. W innym miejscu, zgodnie z przekazem św. Łukasza, Chrystus wskazuje jedną z przyczyn tego stanu rzeczy, mówiąc, że nie można służyć Bogu i mamonie.
Mogłoby się wydawać, że wobec takich wymagań ludzie bogaci skutecznie zniechęcą się do poszukiwania dostępu do pozaziemskiego raju i skoncentrują się na raju doczesnym, który mogą zafundować sobie sami, ewentualnie innym, angażując się np. w walkę z głodem w Afryce. Zresztą czyż w powszechnym mniemaniu nie za takich – skupionych na mnożeniu pieniędzy, niezainteresowanych kwestiami duchowymi, a wyrzuty sumienia kompensujących sobie filantropią – ludzie bogaci uchodzą?
Tyle że to niezgodny z prawdą stereotyp.

Ewolucja Gatesa

Reklama
Badania socjologiczne pokazują, że skłonność do ateizmu skorelowana jest warunkowo z wykształceniem. To znaczy: do pewnego momentu religijność rośnie wraz z pokonywaniem kolejnych etapów edukacji, a od pewnego momentu – najczęściej studiów – maleje. Ludzie najbogatsi jednak nie stanowią najlepiej wykształconej grupy ludzi na świecie, zwłaszcza jeśli mierzyć to tytułami naukowymi. A nawet jeśli kończą studia, to nie przykładają do nich szczególnej wagi. W praktyce koncentrują się na rzeczach – właśnie – praktycznych, czyli tych robiących z nich potem miliarderów. Kwestie wiary często odkładają na później. Ale się przed nimi nie zamykają. To dlatego, gdy spojrzeć na pierwszą dziesiątkę listy najbogatszych ludzi świata magazynu „Forbes”, okazuje się, że nie ma tam zdeklarowanych ateistów. Z jednym wyjątkiem Warrena Buffetta, który z majątkiem 84 mld dol. zajmuje 3. miejsce. Twierdzi on, że jego umysł jest zbyt „logiczny”, by uwierzyć w niewidzialną boskość.
Takich oporów nie ma już najbogatszy człowiek świata, Jeff Bezos (112 mld dol.), twórca serwisu Amazon. Ten co prawda nie obnosi się ze swoją wiarą, ale tajemnicą poliszynela jest, że jest protestantem, a jego przekonania religijne znajdują odzwierciedlenie w zasadach przywództwa stosowanych w jego firmie. Pomiędzy Bezosem a Buffettem na podium najbogatszych znajduje się Bill Gates (90 mld dol). To ciekawy przypadek. Gates przez lata uchodził za agnostyka. Jeszcze w 1995 r. mówił w wywiadzie udzielonym stacji PBS: „Nie chodzę do kościoła, wierzenia chrześcijańskie mnie nie przekonują. Wyjaśnienia zjawisk szukam raczej w nauce. Nie wiem, czy Bóg istnieje, czy nie”. W rozmowie z magazynem „Time” z 1996 r. dodawał: „Religia nie jest szczególnie wydajnym sposobem alokowania swojego czasu. Niedzielne poranki można lepiej wykorzystać”. W jakże odmiennym tonie wypowiadał się Gates 18 lat później na łamach magazynu „Rolling Stone”. Chociaż już wcześniej zauważał, że „moralny aspekt wierzeń religijnych może mieć bardzo pozytywne oddziaływanie”, to tym razem dodawał: „Wychowujemy nasze dzieci w duchu religijnym. Chodzą do kościoła katolickiego, do którego przynależę razem z żoną. (...) Z jednej strony zgadzam się z ludźmi takimi, jak Richard Dawkins, że człowiek od zawsze czuł potrzebę tworzenia mitów tłumaczących to, czego nie wie. Z drugiej – tajemnica i piękno świata jest tak przejmujące, że nie ma na to naukowego wyjaśnienia. Stwierdzenie, że to po prostu wynik przypadku byłoby raczej niezbyt wielkoduszne. Wiara w Boga ma sens”. Takie wyznanie padło z ust miliardera, z którym katolickie wyznanie dzielą także Francuz Bernard Arnault (LVMH, 72 mld dol.), Hiszpan Amancio Ortega (Zara, 70 mld dol.) czy Meksykanin Carlos Slim Helu (Telmex, 67 mld dol.).
O ile jednak Arnault, Ortega czy Slim Helu religię raczej po prostu „odziedziczyli”, to młodszy i biedniejszy o 19 mld dol. kolega Gatesa z listy „Forbesa”, Mark Zuckerberg (Facebook), przeszedł podobną do niego duchową ewolucję. O ile kiedyś sprawy religii nie zaprzątały mu głowy i określał się wprost mianem ateisty, o tyle w 2016 r. opublikował życzenia świąteczne z okazji Bożego Narodzenia, komentując: „Nie jestem ateistą, wychowano mnie w tradycji żydowskiej, przeszedłem przez okres buntu, a teraz uważam, że religia jest bardzo ważna”. Zuckerberga nie można jednak przypisać do konkretnego wyznania – zakorzeniony w judaizmie, życzy wesołych świąt, spotyka się z papieżem Franciszkiem, a potem modli się przed posągiem Buddy. Nazwalibyśmy go poszukującym.
W każdym razie Warren Buffett wśród elity najbogatszych może pod względem stosunku do religii czuć się wyobcowany. Poglądami zbliża się do niego tylko zamykający pierwszą dziesiątkę „Forbesa” Larry Ellison (56,5 mld dol.), gigant branży oprogramowania i twórca firmy Oracle. Jest agnostykiem, ale jak powtarza, szanuje „religijną mitologię i ludzi, którzy w nią wierzą w dosłownym sensie”.

Treść całego wywiadu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu DGP.