Pod hasłem "Mamy dość!" 21 kwietnia przed gmachem MEN odbędzie się ogólnopolska manifestacja ZNP - poinformował prezes związku Sławomir Broniarz. ZNP chce m.in. podwyżek płac nauczycieli na poziomie 1000 zł i odwołania minister edukacji narodowej Anny Zalewskiej.

"Związek Nauczycielstwa Polskiego mocą decyzji władz statutowych podjął decyzję zorganizowania 21 kwietnia ogólnopolskiej manifestacji nauczycieli i pracowników oświaty. Będzie ona miała miejsce w Warszawie przed siedzibą Ministerstwa Edukacji Narodowej" - poinformował prezes ZNP we wtorek na konferencji prasowej w Warszawie.

"Manifestacja będzie przebiegała pod hasłem +Mamy dość!+, bo mamy dość bardzo niskich zarobków, mamy dość złego ministra edukacji narodowej, mamy dość zmian bez konsultacji i akceptacji środowiska nauczycielskiego oraz niszczenia statusu zawodowego nauczycieli" - powiedział Broniarz.

Jak zaznaczył, wdrażane od 1 kwietnia podwyżki nie poprawią sytuacji finansowej nauczycieli; nie podnoszą prestiżu zawodu. Przypomniał, że płaca zasadnicza nauczycieli wzrosła od 93 zł do 168 zł brutto. "To są wielkości, które uwłaczają godności zawodu nauczycieli" - ocenił prezes ZNP.

Według niego, nauczyciele mimo podwyżki wciąż należą do najgorzej uposażonych grup zawodowych w kraju. Broniarz przypomniał, że pensja zasadnicza nauczycieli waha się od 2,4 tys. do 3,3 tys. zł brutto. "Dlatego żądamy podwyżki o 1000 zł dla każdego nauczyciela zatrudnionego w pełnym wymiarze pracy" - powiedział.

Reklama

Poinformował także, że ZNP żąda odwołania minister edukacji Anny Zalewskiej. Według niego, stoi za tym wiele powodów. Jak mówił m.in. wdrożenie nieprzygotowanej reformy, zniszczenie 18-letniego dorobku gimnazjów, spowodowanie chaosu organizacyjnego i kadrowego w szkołach, pozorowanie dialogu, składanie deklaracji bez pokrycia, niszczenie statusu zawodowego nauczycieli. "Wszystkie działania podejmowane przez minister Annę Zalewską mają antynauczycielski charakter" - ocenił Broniarz.

Takie same argumenty znalazły się w liście, który pod koniec marca ZNP wystosowało do premiera Mateusza Morawieckiego z apelem o odwołanie minister edukacji.

Komentując go wówczas Zalewska podkreśliła, że kwietniowa podwyżka rozpoczyna systematyczne, rozłożone na trzy lata podwyżki wynagrodzeń nauczycieli. "To będzie 15,8 proc. w ciągu trzech lat, przy prognozowanym wzroście przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej, wynoszącym 15,9 proc." - powiedziała. Zaznaczyła, że tylko w tym roku na kwietniowe podwyżki przeznaczono 1 mld 200 mln zł.

Odnosząc się bezpośrednio do zarzutu "wdrożenia nieprzygotowanej reformy", powiedziała: "Reforma edukacji to rzeczywiście jedno z ważniejszych wydarzeń w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. I nawet w najtrudniejszych momentach, kiedy opinia publiczna, która miała prawo obawiać się tak dużej reformy, słuchała negatywnych opinii, to powyżej 50 proc. opowiadało się za nią".

"Za każdym razem powtarzałam, że reforma jest przemyślana i zaplanowana, i rzeczywiście zdążyliśmy ze wszystkim" - stwierdziła minister Zalewska. Przywołała m.in. wyniki badania CBOS, przeprowadzonego na przełomie ubiegłego i obecnego roku. "Pytano w nim, która z reform była najbardziej dostrzegana. Reforma edukacji nie miała nawet jednego procenta wskazań. To oznacza, że przebiegła absolutnie prawidłowo, co oczywiście jest zasługą nie tylko ministerstwa edukacji, ale też samorządowców, dyrektorów, nauczycieli i rodziców. Byliśmy cały czas przy nich" - dodała minister.

Zgodnie z reformą edukacji nauka w szkołach podstawowych została wydłużona z sześciu do ośmiu lat. Wydłużona o rok będzie także nauka w liceach ogólnokształcących i technikach.

Reforma rozpoczęła się od obecnego roku szkolnego. Uczniowie, którzy w czerwcu ub.r. skończyli klasę VI szkoły podstawowej, nie poszli do gimnazjów, ale stali się we wrześniu uczniami VII klasy. Rozpoczęło się także stopniowe wygaszanie gimnazjów - zaprzestano do nich rekrutacji. W roku szkolnym 2018/2019 gimnazja opuści ostatni rocznik kończący klasy III. Od 1 września 2019 r. gimnazjów nie będzie już w ustroju szkolnym.

>>> Czytaj też: Seniorzy zostają w pracy, bo emerytury są za niskie