Analiza stawek celnych po obu stronach Atlantyku pokazuje, że prezydent USA ma trochę racji, narzekając na ich europejski poziom. Strony mogłyby się porozumieć, ale na razie to możliwość teoretyczna
Krytyka handlu międzynarodowego przez lokatora Białego Domu zasadza się właściwie na jednym filarze – że nawet jeśli Stany Zjednoczone są architektami systemu handlu międzynarodowego, to nie są jego beneficjentami, a nawet jest on w obecnym kształcie szkodliwy dla USA. Na Europę Trump narzeka, że obkłada ona amerykańskie towary „olbrzymimi cłami”, w zamian otrzymując dostęp do rynku Stanów Zjednoczonych na znacznie bardziej atrakcyjnych warunkach.

Europa to nie raj

Jak wynika z analizy przeprowadzonej przez Gabriela Felbermayra – dyrektora Centrum ifo do spraw Międzynarodowej Gospodarki, wchodzącego w skład uznanego monachijskiego think tanku Instytut ifo – zarzuty prezydenta nie są pozbawione szczypty prawdy. Felbermayr przyjrzał się wysokościom ceł pobieranych po obu stronach Atlantyku.
Ekonomista doszedł do wniosku, że Bruksela przeciętnie obkłada amerykańskie towary wyższą daniną niż Waszyngton produkty europejskie. W przypadku Unii średnia wartość stawki wynosi bowiem 5,2 proc., zaś po stronie Stanów Zjednoczonych jest to 3,5 proc. – UE w żadnym wypadku nie jest takim rajem dla zwolenników wolnego handlu, za jaką lubi siebie uważać – konkluduje Felbermayr.
Reklama
Przykład pierwszy z brzegu to samochody osobowe – jeden z najczęściej podawanych przez Trumpa dowodów na asymetrię w handlu między UE a USA. Od amerykańskiego samochodu sprowadzonego na Stary Kontynent Unia pobierze cło w wysokości 10 proc. Ale w drugą stronę będzie to już tylko 2,5 proc.
Generalnie spośród 5018 typów produktów uwzględnionych w międzynarodowej klasyfikacji HS 92 (każdej grupie towarowej przyporządkowuje ona sześciocyfrowy kod) Unia nakłada cła wyższe niż Stany Zjednoczone na 2391, co stanowi 48 proc. ogółu. USA z kolei żądają wyższej daniny w przypadku 1483 klas towarów (30 proc.). Dla pozostałych 22 proc. Bruksela i Waszyngton ustanowiły takie same stawki celne, przy czym dla 1005 towarów wynosi ona 0 proc.
Różnice między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi widać również, analizując, ile towarów podpada pod konkretne stawki celne. Wspólnota nie pobiera cła od 1246 produktów, ale już Amerykanie nie robią tego w przypadku 1993. Unia na 1926 towarów nakłada cło równe lub wyższe 5 proc., zaś w przypadku USA liczba ta jest niższa i wynosi 1307. Daninę równą lub wyższą 10 proc. Bruksela pobiera od 660 produktów (wobec 96 stosując cło wyższe niż 30 proc.), zaś Waszyngton cli na tym poziomie odpowiednio 472 i 24 typy produktów.

Ameryka broni butów

Jakie produkty obaj partnerzy obkładają najwyższymi cłami? Jak wynika z opracowania Felbermayra, Unia Europejska najbardziej protekcjonistycznie podchodzi do handlu żywymi zwierzętami oraz żywnością, napojami i wyrobami tytoniowymi, które obłożone są przeciętnymi stawkami w wysokości 19,8 proc. oraz 18,3 proc. Amerykanie są najbardziej wrażliwi na sprowadzanie ubrań i butów, od których wartości Europejczycy muszą odprowadzać na rzecz tamtejszego podatnika przeciętnie cło w wysokości kolejno 9 i 8 proc. Żywność także obłożona jest niższą daniną (8,3 proc.).
I chociaż Bruksela generalnie stosuje wyższe cła na amerykańskie produkty, to mniej zarabia na tym podatku. Opracowanie przywołuje wartości z 2015 r., kiedy UE na imporcie amerykańskich towarów zarobiła 5,7 mld dol. Waszyngton z kolei na imporcie europejskich dóbr zarobił 7,1 mld. Wytłumaczenie tego fenomenu jest proste: Amerykanie więcej kupują towarów na Starym Kontynencie.
Co w związku z tymi wyliczeniami proponuje niemiecki ekonomista? Zajęcie miejsc przy stole negocjacyjnym i rozmowy celem obniżenia nawet tych relatywnie niewielkich ceł. To rozwiązanie w duchu propozycji, którą Donald Trump rzucił na koniec niedawnego szczytu G7, czym zaskoczył pozostałych uczestników spotkania: porozmawiajmy o globalnym porozumieniu handlowym, które usunie wszelkie bariery. Na razie jednak coś takiego się nie udało; takie wszechogarniające porozumienie było celem ostatniej rundy rozmów na forum Światowej Organizacji Handlu, rundy z Doha (od stolicy Kataru). Rozmowy spełzły na niczym.

Samochodem w Niemcy

Na razie Unia Europejska obawia się, że Donald Trump dotrzyma obietnicy i podniesie cła na europejskie samochody. Tym bardziej że amerykańska administracja już rozpoczęła proces, który jest analogiczny do zastosowanego już w przypadku stali i aluminium: szef Departamentu Handlu zaordynował stworzenie opracowania, które ma ocenić wpływ handlu samochodami na kondycję sektora motoryzacyjnego, a przez to i na bezpieczeństwo narodowe USA. Ponieważ w przypadku stali i aluminium konkluzja była taka, że swobodny handel nimi zmniejsza wykorzystanie mocy przerobowych amerykańskiego przemysłu, a przez to upośledza zdolności obronne USA, Trump zdecydował o wprowadzeniu ceł. Eksperci Departamentu Handlu mają na stworzenie kolejnego opracowania trochę ponad 200 dni; Wilbur Ross zamówił je pod koniec maja.
Nikt nie lekceważy powagi sytuacji; nawet Angela Merkel przyznała publicznie, że wprowadzenie przez Stany Zjednoczone ceł na samochody będzie miało znacznie poważniejsze konsekwencje dla gospodarki po tej stronie Atlantyku niż cła na stal i aluminium. W środę amerykański ambasador w Niemczech Richard Grenell spotkał się z prezesami tamtejszych koncernów motoryzacyjnych: Daimlera Dieterem Zetschem, BMW Haraldem Kruegerem oraz Volkswagena Herbertem Diessem. Panowie mieli przedyskutować ofertę prosto z Białego Domu: obniżenie ceł na samochody do zera w zamian za więcej europejskich inwestycji w sektorze w USA.
Amerykańskie cła – Trump grozi podniesieniem daniny od samochodów do 25 proc. – grożą zwłaszcza gospodarce naszego zachodniego sąsiada. W minionym roku eksport unijny do USA osiągnął wartość 376 mld euro, z czego niemiecka część wyniosła 111,5 mld dol. W drugą stronę popłynęły towary o wartości 256 mld euro, z czego do samych Niemiec – 61,1 mld dol. ©℗