"Z amerykańskiej emerytury państwowej, około 1000 dolarów, nie można dziś w USA wyżyć. Więc lepiej wyjechać z tego kraju dopóki jest się zdrowym, o własnych siłach, a nie na wózku inwalidzkim" - mówi.

Monasterski, 62 lata, były wojskowy, przeżył w Ameryce 16 lat. Mieszka w Avenel w stanie New Jersey, niedaleko Nowego Jorku. Pracował dla Bloomberg Corp. jako zastępca kierownika jednej z kooperujących z tym koncernem firm. Jest jednym z wielu tysięcy Polaków, którzy w ostatnich latach masowo wracają do kraju. Według raportu Money.pl wraca prawie jedna trzecia tych, którzy przybyli do USA na zarobek.

"Ci, którzy wracają, dzielą się na dwie grupy: pierwsza to młodzi, którzy nie zdołali załatwić sobie legalnych papierów. Druga to emeryci, którzy nie wyżyją za 800 dolarów z Social Security (federalny fundusz emerytalny - PAP)" - mówi Hanna Karasewicz z Polameru.

Firma ta, załatwiająca bilety lotnicze do Polski i transport mienia przesiedleńczego, jest jednym z najlepszych źródeł informacji o skali wyjazdów. Wiarygodnych statystyk na ten temat brak. Głównym powodem powrotów jest - najogólniej mówiąc - radykalne zmniejszenie różnicy, kiedyś ogromnej, w poziomie życia między Polską a Ameryką, oraz perspektywa dostania pracy w krajach Unii Europejskiej.

Reklama

"Oni wracają +do Europy+: tak się teraz mówi. Młodzi liczą jeszcze na Anglię i Irlandię, chociaż tam recesja" - mówi Karasewicz. Fala wyjazdowa osiągnęła apogeum w lecie ub. roku, kiedy dolar osłabł do rekordowego poziomu 2 złotych. Niektórzy Polacy przeczuwali też nadciągający w USA kryzys. Od jesieni jednak obserwuje się przyhamowanie tego trendu, w związku z ponownym umocnieniem się dolara i rosnącym bezrobociem w Polsce.

"Do lipca zeszłego roku kolejki do naszych kontenerów były takie, że myśleliśmy, iż nikt już tu nie będzie przyjeżdżać. A teraz znowu mamy pełno wolnych kontenerów. W zeszłym roku sprzedawaliśmy 30 procent biletów w jedną stronę (do Polski - przyp. PAP), teraz tylko 15 procent" - mówi Grażyna Bułka z Polameru.

"Sytuacja wróciła trochę do normy. Liczba naszych ogłoszeń o poszukiwaniu pracy i mieszkań ustabilizowała się na niezmienionym poziomie" - mówi redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika", Czesław Karkowski. Podobnie jest w Chicago, drugim co do wielkości skupisku polonijnym po metropolii nowojorskiej i okolicach.

"Do lata zeszłego roku wyjeżdżało mnóstwo ludzi. Jedni ze względów ekonomicznych - nie udały się im biznesy, inni dlatego, że mieli problemy ze statusem (imigracyjnym). Wszyscy uwierzyli, że w Polsce jest doskonała koniunktura, no i słaby dolar. Kiedy dolar się wzmocnił, część znowu przyjeżdża do USA, chce się urządzić tutaj" - mówi Kamila Dworska, szefowa chicagowskiego radia polskiego 1030.

Nadal wszakże przeważa trend wyjazdowy, na który wpływa m.in. pogłębiający się kryzys w USA.

"Jedna z naszych klientek, pani z Poznania, wraca do Polski, bo spodziewa się pogorszenia sytuacji gospodarczej w Ameryce. Założyła tu indywidualny fundusz na studia wyższe dla córki. Miała już odłożone tyle, że starczyło na pięć lat nauki. Po krachu na giełdzie, gdzie fundusz był zainwestowany, okazało się, że to, co pozostało, starczy tylko na półtora roku. Wszyscy coś tu mieli, ale stracili" - mówi Grażyna Bułka.

"Ludzie się orientują, co czeka ten kraj. Będzie ciężko, coraz gorzej. Za parę lat wszyscy będą uciekać. Będą zamieszki i pożary z powodu kryzysu" - mówi Jerzy Monasterski. Przyznaje, że nigdy zresztą nie polubił Ameryki. "To wielka wieś. Nasze europejskie miasteczka są piękne. Nie ma żadnego porównania" - dodaje.

Jego dzieci, urodzone w Polsce i wychowane w Ameryce, zostają w USA. Córka studiuje na Akademii Policyjnej, syn, specjalista od medycyny sportowej, pracuje na uniwersytecie w Trenton, w New Jersey. Czy nie będzie za nimi tęsknił? "Będę częściej je widywał, niż gdybym został w Stanach. Będę przyjeżdżał do nich co rok, może co dwa lata, na kilka miesięcy. A gdybym mieszkał tutaj, powiedzieliby mi tylko co jakiś czas przez telefon: How are you, dad..." - mówi.