12 września Parlament Europejski przyjął raport Sargentini, europosłanki Zielonych, uruchamiając tym samym art. 7 unijnego traktatu wobec Węgier. Krytyczna ocena sytuacji w tym kraju, która została zawarta w tym dokumencie, spotkała się ze zdecydowaną odpowiedzią przedstawicieli władz w Budapeszcie, a także części internautów. Premier Węgier Viktor Orban określił raport Sargentini mianem "steku kłamstw".

Tajani mówił, że personalne ataki na członków europarlamentu są nie do przyjęcia. "Przemoc - czy to werbalna, czy to fizyczna - świadczy o braku szacunku. To nie do zaakceptowania, bo wpływa na ograniczenie wolnego mandatu europosłów" - podkreślił.

"Chciałbym wyrazić naszą solidarność wobec koleżanki Judith Sargentini, która padła ofiarą kampanii mowy nienawiści" - dodał szef PE. Potępił też ataki wobec innych eurodeputowanych, jakie pojawiły się na Węgrzech.

Zgodnie z raportem Sargentini, z którym zgodziła się zdecydowana większość eurodeputowanych, rząd Węgier narusza niezależność sądownictwa, wolność prasy i podstawowe prawa obywateli.

Reklama

Przyjęcie sprawozdania przy 448 głosach za, 197 przeciw i 48 wstrzymujących się było precedensową decyzją, bo PE po raz pierwszy w historii uruchomił art. 7 traktatu i wezwał kraje członkowskie w ramach Rady UE do działania w tej sprawie.

Na Węgrzech decyzja ta spotkała się z negatywnym przyjęciem. Z sondaży przeprowadzonych w tym kraju wynika, że ponad połowa Węgrów (57 proc.), którzy znają sprawę, sprzeciwia się przyjęciu rezolucji. Rząd Węgier twierdzi tymczasem, że rezolucja w istocie nie została przyjęta, gdyż do jej uchwalenia potrzebna była większość 2/3 oddanych głosów, a PE nie wziął pod uwagę w jej obliczaniu głosów wstrzymujących się.

Ze Strasburga Krzysztof Strzępka (PAP)