To aberracja, bardzo ciężka choroba emocji i umysłu, która polega na odczuwaniu popędu seksualnego do dziecka. To ważne – do dziecka, czyli młodego człowieka, który nie ma jeszcze oznak dojrzewania płciowego. I wiek nie ma tu znaczenia.
Polskie prawo stawia granicę 15 lat.
Medycyna mówi inaczej, chodzi o stopień rozwoju. Są czyny zabronione wobec dwunasto-, trzynastolatków, które medycznie nie są pedofilią, co oczywiście nie zmienia ich jak najsurowszej oceny moralnej.
Kiedyś taki popęd do dojrzewającej młodzieży nazywano efebofilią.
Nadal czasem stosuje się to pojęcie. Podkreślam, szesnastoletni ministrant może być w pełni ukształtowanym mężczyzną, więc z punktu widzenia medycyny to będzie homoseksualizm, ale w żaden sposób nie usprawiedliwia to księdza, który go molestuje, w żaden.
Kto do pana trafia: księża czy klerycy?
Zdecydowanie częściej księża, zwykle tacy, którzy już coś mają na sumieniu. Najczęściej przysyłają ich przełożeni, bo widzą, że wyszedł jakiś problem. Tu jest zresztą wąskie gardło – świadomość przełożonych, którzy nie potrafią dostrzec niebezpieczeństwa.
Przychodzi taki ksiądz i co dalej?
Po postawieniu rozpoznania podpisuję z pacjentem kontrakt dokładnie wyznaczający, czego mu nie wolno, a potem zaczynamy psychoterapię.
Bez lekarstw?
Bez. Przede wszystkim skupiamy się nie na tym, co zrobił, ale dlaczego to zrobił, nad tym pracujemy.
Lud wie dlaczego i mówi: znieśmy im celibat, nie będzie problemu.
To kompletna, piramidalna bzdura! Gdyby to tak działało, nie byłoby pedofilów trenerów, nauczycieli, murarzy. Mało tego, gdyby to celibat był problemem, to żonaci nie byliby nie tylko pedofilami, ale i alkoholikami czy hazardzistami.
>>> Treść całego wywiadu można znaleźć w weekendowym wydaniu Magazynu DGP.