Profesor Ryszard Bugaj na łamach DGP napisał, że „nie ma alternatywy dla redystrybucji” (DGP nr 110/2019). I tu pełna zgoda. We współczesnym demokratycznym państwie nie może być inaczej. Ale…
Jak ktoś zarabia 3 tys. zł i płaci podatek dochodowy w wysokości 20 proc., to oddaje państwu 600 zł. Jak zarabia 30 tys. zł i płaci podatek równy 20 proc., to jest winny 6 tys. zł. Dziesięć razy więcej zarabia – dziesięć razy więcej płaci fiskusowi. Państwo będzie mieć na redystrybucję. Jak obaj przeznaczą wszystko, co im zostało, na zakupy, płacąc przy tym 20 proc. VAT, to pierwszy wyda 400 zł, a drugi 4 tys. zł. Dziesięć razy więcej wyda, dziesięć razy więcej zapłaci. Państwo będzie mieć na redystrybucję.
Niestety różni zawistnicy i zwolennicy teorii konfliktu, która legła u podstaw zarówno marksistowskiej, jak i faszystowskiej ideologii społecznej, uważają, że ci bogatsi powinni płacić jeszcze więcej – nie tylko nominalnie, ale i w procentach od dochodu. Z uporem lansują progresywny podatek dochodowy jako najlepszy instrument redystrybucji i realizacji zasad sprawiedliwości społecznej. Bogini sprawiedliwości musi jednak zsuwać opaskę przynajmniej z jednego oka, by móc się przyjrzeć tym bogaczom, w których ma wymierzyć cios. A wielu z przerażeniem zamiast miecza dostrzega w jej ręku karabin maszynowy o wielkiej sile rażenia i jeszcze większym rozrzucie.
Progresja podatkowa podsyca konflikt – między tymi, którzy mają płacić więcej, a tymi, którzy mają na tym korzystać. Jest to niebezpieczne dla każdego państwa z politycznego, ekonomicznego i moralnego punktu widzenia. Po pierwsze konflikt wewnętrzny może się okazać nie do przezwyciężenia w przypadku zaistnienia konfliktu zewnętrznego – co jest fatalne z politycznego punktu widzenia. Po drugie bogaci, zamiast koncentrować się na rozwoju i maksymalizacji swoich zysków, skupiają się na minimalizacji swoich strat podatkowych – co jest fatalne z ekonomicznego punktu widzenia. Po trzecie u osób korzystających z transferów rodzi się poczucie, że to nie od nich zależy ich los, że jego poprawę gwarantuje państwo, że bogatsi mają więcej kosztem tych, którzy mają mniej. A skoro progresja jest dobra, to wyższa będzie jeszcze lepsza – co jest fatalne z punktu widzenia morale społecznego.
Reklama
Gdy pod koniec XVIII w. wprowadzano podatek dochodowy w Wielkiej Brytanii, dość powszechny był pogląd – jak pisze Alvin Rabushka – że jest on „ciężarem zbyt ohydnym, by nakładać go na człowieka, gdyż ujawnia stan jego finansów urzędnikowi podatkowemu”. Zbliżały się jednak wojny z Francją, potrzebne były pieniądze, więc daninę zaczęto ściągać. Później podatek był likwidowany i znowu przywracany. Za każdym razem z tego samego powodu: dawał rządzącym pieniądze.
Jak zauważył James Buchanan, dyskusja o skali podatkowej i strukturze stawek ma najczęściej charakter ideologiczny i odbywa się przez pryzmat przyjętych założeń etycznych. „Progresja jest zarówno uzasadniana, jak i poddawana krytyce, ze względu na jej zgodność bądź sprzeczność ze zbiorem norm wybranych przez obserwatora”, a zawsze gdy w grę wchodzą sądy wartościujące, autentyczna analiza naukowa się kończy. Lansowane przez Buchanana podejście instytucjonalno-wyborcze pozwala na rozpatrywanie progresji nie w kategoriach redystrybucji, ale jako jednego z wariantów indywidualnego wyboru. Wynik tej analizy jest niekorzystny dla zwolenników wyższych obciążeń dla najbogatszych.
Nawet jeżeli przyznajemy, że w dzisiejszym świecie redystrybucja jest nieuchronna, to można ją prowadzić skuteczniej za pomocą innych instrumentów niż progresywny podatek dochodowy. Obciążenia fiskalne powinny być skonstruowane w taki sposób, aby państwo uzyskiwało najwyższy z możliwych dochód przy najniższych kosztach własnych i mogło przeznaczyć zgromadzone w ten sposób środki na wybrane cele społeczne. Przyjęcie, że to podatki powinny służyć redystrybucji, nie stanowi wystarczającego argumentu przemawiającego za progresją.
Jeśli uznamy, że rzeczywisty dochód podatników to dochód powiększony o wartość otrzymanych świadczeń socjalnych i dóbr publicznych, to funkcję redystrybucyjną może spełniać zarówno podatek liniowy, jak i nawet podatek regresywny. Z samej zasady, że zamożniejsi mają płacić więcej, nie można wysnuć wniosku o skali wzrostu obciążenia fiskalnego. Każdy podatek powoduje, że więcej otrzymują ci, którzy zapłacili mniej – poprzez nakłady na te usługi publiczne, z których ci biedniejsi korzystają. Najmniejszą rolę redystrybucyjną spełniałby podatek pogłówny, płacony w tej samej absolutnej wysokości przez każdą osobę (choć nawet on nie wyklucza całkowicie redystrybucji). W przypadku zróżnicowania praw poszczególnych osób do świadczeń socjalnych następuje rzeczywisty przepływ pieniędzy od jednych grup podatników do drugich.
Co więcej, badania nad strukturą podatków pokazały, że redystrybucja realizowana poprzez daniny progresywne jest w ogóle nieefektywna. Istnieją nawet przesłanki do stwierdzenia, że wprowadzenie podatku proporcjonalnego przy jednoczesnej podwyżce VAT przyniosłoby lepszy efekt. Jak piszą Robert Hall i Alvin Rabushka, progresywny podatek dochodowy „to kompletny chaos. Nie jest efektywny. Nie jest sprawiedliwy. Nie jest prosty. Nie jest zrozumiały. Sprzyja oszustwom i uchylaniu się od podatków (...). Gospodarka traci miliardy poprzez straty spowodowane lokowaniem towarów i usług w inwestycje czynione na potrzeby podatkowe, a nie gospodarcze”.