We wtorek (2 lipca) w Strasburgu zaczną prace deputowani Parlamentu Europejskiego dziewiątej kadencji – nowi posłowie, nowe władze, ale stare problemy. Szybko zapewne powróci na agendę kluczowy z naszego punktu widzenia pakiet mobilności. To z jego powodu poprzednia kadencja PE zakończyła się burzliwie. Głosowanie w tej sprawie pokazało, że w procedurach europarlamentu nie wszystko działa bez zarzutu, a większość, gdy chce, potrafi przepychać swoje racje kolanem.
Pakiet mobilności ma uregulować pracę kierowców ciężarówek. Wprowadzenie zbyt surowych przepisów mogłoby uderzyć w polskie firmy, które przewodzą w transporcie międzynarodowym w Europie. Dlatego nasi europosłowie, niezależnie od barw partyjnych, walczyli o to, by izba odroczyła prace nad pakietem i powróciła do niego już po wyborach. Na ostatniej prostej zarzucili nawet europarlament ponad tysiącem poprawek, licząc na to, że decydowanie w sprawie tak dużej liczby zapisów będzie na tyle skomplikowane, iż izba zdecyduje się odroczyć prace. Był to fortel, ale – jak przekonywali nasi europosłowie – zgodny z regulaminem.
Pomimo tego izba zdecydowała się jednak procedować. Głosowanie poprawka po poprawce było na tyle czasochłonne, że po kilkunastu minutach połączono je w bloki. To, w ocenie polskich deputowanych, łamało zasady regulaminu, bo poprawki można łączyć tylko tematycznie. A wówczas zblokowano je ad hoc według grup politycznych – na podstawie tego, kto je złożył. PiS zapowiedział wtedy skargę na sposób procedowania pakietu mobilności do Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Nie przejmując się tym, europarlament swoje stanowisko przeforsował, popierając niekorzystne dla polskiego sektora transportu zapisy.
Reklama
Ale to nie koniec walki o pakiet mobilności.