Wydział ludnościowy ONZ – UN Population Division – szacuje, że w 1950 r. ludzi w wieku 65 i starszych było na całym świecie prawie 130 mln i stanowili 5 proc. populacji. W związku z głębokimi przemianami demograficznymi, w 2015 r. osób w tzw. wieku poprodukcyjnym było 607 mln i stanowią już ponad 8 proc. mieszkańców ziemi. Liczba ludności świata wzrosła w okresie 1950-2015 niemal trzykrotnie, podczas gdy osób w wieku 65 lat i starszych jest prawie 5 razy więcej. Torsten Sløk z Deutsche Bank zauważył, że po raz pierwszy w opisanej historii świata liczba osób 65-letnich i starszych przewyższa liczbę maluchów w wieku do lat pięciu.
Demografowie oceniają, że obecnie ok. 40 proc. państw jest w fazie tzw. starości demograficznej określanej na podstawie tzw. skali Rosseta. Polski demograf Edward Rosset uznał, że „stara populacja” ma powyżej 7 proc. ludzi w wieku 65+. Za trzydzieści lat, w roku 2050, fazę tę może osiągnąć 80 proc. państw, z czego 65 proc. zmagać się będzie z zaawansowaną starością swej ludności.
W zalewie liczb i prawd objawionych dobrze robi anegdota. Andre-Francois Raffray miał w miasteczku Arles w Prowansji, zwanym Małym Rzymem, znajomą starszą panią, Jeanne Louise Calment. W 1965 r. rejent ów zawarł z nią, wówczas 90-latką, umowę w rodzaju dożywocia: będzie jej płacił 2500 franków miesięcznie (wtedy około 500 dolarów), a gdy staruszka umrze niebawem, to Reffray, mający wtedy lat 47, przejmie na własność jej wielki apartament. Zdarzyło się jednak, że notariusz zmarł w 1995 r., a więc po 30 latach, dożywając ledwo 77 wiosen, a Jeanne Louise żyła sobie w najlepsze. Umarła dopiero dwa lata później, w wieku 122 lat, co dało jej pierwsze miejsce w Guiness Book of Records. Notariusz nie miał szczęścia, bo licząc w warunkach końca XX wieku zapłacił za mieszkanie 184 tys. dolarów, czyli dwa razy więcej niż było (wtedy) warte i w dodatku nigdy w nim nie zamieszkał.
Wraz z pochodem cywilizacji dokonuje się zmiana postaw: życie może być takie przyjemne, a dzieci to obowiązek, przymus i kłopot.
Wprawdzie wskaźniki udziału najstarszych ludzi w populacji globalnej nadal są dość umiarkowane, to jednak z każdym rokiem rosną. Nie wszędzie jest oczywiście tak samo, starzeją się przede wszystkim naprawdę bogate i relatywnie zamożne kraje, wśród tych drugich np. Polska. Przyczyny można rozpisać na tomy dzieł akademickich, lecz najistotniejsze to zanik ekonomicznego i militarnego przymusu prokreacji, a także laicyzacja. Wraz z pochodem cywilizacji dokonuje się zmiana postaw: życie może być takie przyjemne, a dzieci to obowiązek, przymus i kłopot.
Rośnie obciążenie demograficzne świata
W ujęciu makroekonomicznym, starzenie się społeczeństw wraz z jednoczesnym, powolnym, lecz systematycznym zmniejszaniem się odsetka ludzi w tzw. wieku produkcyjnym (15-64 lata) wywołuje, przy innych czynnikach niezmiennych, spadek wzrostu gospodarczego i napięcia w finansach publicznych. Przyczyna kłopotów gospodarczych to nienadążanie wzrostu wydajności za tempem ubywania zasobów siły roboczej. Problemy budżetowe wynikają natomiast ze społecznej oraz politycznej konieczności pokrywania stale rosnących kosztów opieki medycznej oraz zapewniania godziwych dochodów osobom w wieku poprodukcyjnym. Niedostatki bytowe seniorów potęgują się, bowiem systemy emerytalne na wzór zachodni nie są na świecie rozwiązaniem powszechnym, a tam gdzie funkcjonują, prują się w szwach coraz szybciej, gdyż opierają się na schemacie piramidy finansowej kruszącej się właśnie pod swym własnym ciężarem.
Grupa ludności w stanie spoczynku zawodowego ma mniej pieniędzy na swobodne wydatki, co ważniejsze – ma właściwie zerowe szanse na poprawę swej sytuacji finansowej. W złym scenariuszu, który ma spore szanse spełnienia, firmy dostrzegają spadek konsumpcji w związku ze wzrostem udziału i liczby emerytów, więc ograniczają inwestycje, a to przekłada się na duże bezrobocie i być może trwałą stagnację (ang. secular stagnation). Skutek równoległy to napięcia budżetowe związane ze zmniejszaniem się źródeł przychodów (stagnacja) i rosnącymi zobowiązaniami po stronie wydatków, bo starość to koszty, a lepsza starość staraniem społeczeństwa to koszty do kwadratu.
>>> Czytaj też: Dramatyczna sytuacja demograficzna w Korei Płd. Ruch #NoMarriage nie pomaga
W strefach dużego i wielkiego bogactwa napięcia są mniej bolesne, bo spora grupa ludzi w wieku emerytalnym posiada istotne aktywa nagromadzone w wyniku spadkobrania i w trakcie kariery zawodowej. Dla całkiem sporej grupy zasoby te stanowią komplet puszystych poduszek na starość. Polski to nie dotyczy – u nas jest to tylko cienki jasiek.
Osoby starsze to już ponad 1/4 ludności Polski
Wg danych oficjalnych, udział osób w wieku co najmniej 60 lat (takie osoby definiowane są przez ustawę jako osoby starsze) wzrósł w Polsce od 1989 r. o prawie 10 punktów procentowych, tj. do 24,2 proc. W rzeczywistości jest sporo większy i przekracza 1/4, bowiem GUS nie chce uwzględniać olbrzymiej, zapewne kilkumilionowej emigracji z Polski i nadal twierdzi, że w Polsce żyje 38,4 mln osób. Wyjechali i wyjeżdżają z Polski głównie ludzie młodzi lub w wieku średnim, więc musi się to odbijać na prawdziwej, a nie papierowej strukturze demograficznej kraju. Problem starzenia się Polski jest więc poważniejszy niż oceniany na podstawie danych GUS. Trzeba o tym pamiętać, przeglądając kolejne dane.
GUS podaje, że w nowym-starym wieku emerytalnym (65+ i 60+ lat) było w 2017 r. 8 mln osób bez kilku tysięcy, w tym zdecydowaną większość , bo niemal 70 proc., stanowiły kobiety. Emerytury i renty pobiera kilkaset tysięcy mniej, bo albo jeszcze pracują, albo nie uzyskały uprawnień. W 2016 r. emerytów i rencistów było 7,3 mln, a dwa lata później 7,6 mln. Średnioroczny przyrost liczby Polaków w wieku emerytalnym wynosi zatem obecnie ponad 150 tysięcy.
Zauważalny wzrost dobrobytu Polaków przyniósł spodziewany efekt w postaci wydłużenia się wskaźnika tzw. dalszego trwania życia. W 2016 r. dopiero co urodzony chłopczyk miał szansę przeżyć o ponad 8 lat więcej niż jego kolega urodzony w 1991 r. U dziewczynek przyrost ten wyniósł prawie 7 lat.
Gdy millenialsi będą już w wieku schyłkowym, liczba ludności Polski wyniesie nieco ponad 33 mln.
Jest się z czego cieszyć, ale wypada też mocno zakasać rękawy. Zakład Ubezpieczeń Społecznych ma na głowie setki miliardów bieżących i biliony złotych odłożonych na przyszłe zobowiązania wobec obywateli. W prognozie sporządzonej przez ZUS przed trzema laty oszacowano, że w 2060 r., a więc gdy millenialsi będą już w wieku schyłkowym, liczba ludności Polski wyniesie nieco ponad 33 mln. Sam spadek liczebności populacji nie jest niczym złym, bo nadrabiamy z naddatkiem wydajnością, a ze środowiskowego punktu widzenia byłby wręcz dobroczynny, lecz niesie ze sobą niestety także fatalne pogorszenie struktury wiekowej ludności Polski. W 2015 r. w wieku produkcyjnym było 63,4 proc. Polaków, w 2060 r. ma to być 48,4 proc. W głównym scenariuszu osób w wieku emerytalnym ma być ponad 11,8 mln, a więc troje z kawałkiem na dziesięcioro Polek i Polaków.
Przy założeniu, że nie wystąpią nieznane dziś czynniki, przez wszystkie 40 lat prognoza ZUS wykazuje ujemne saldo roczne, przy czym maksymalny deficyt roczny miałby wystąpić w 2060 r. i wynieść od 93 mld do 250 mld złotych, w zależności od wariantu. Niektórzy deficytów się nie boją, lecz powiedzenie, że nie ma darmowych lunchów powstało nie bez znajomości rzeczy.
Po zdyskontowaniu wartości do warunków roku 2014 r., czyli uwzględnieniu zmniejszającej się wartości pieniądza i po sprowadzeniu danych do wielkości porównywalnych, to w 2020 r. wartość wpłat per capita dokonywanych przez osoby z populacji w wieku produkcyjnym na fundusz emerytalny ZUS wyniesie ok. 550 złotych na miesiąc (zł/m). W 2060 r. wahać się musiałaby od prawie 1100 zł/m w najlepszym scenariuszu i do ok 2000 zł/m w scenariuszu najgorszym. Przewidywany, co najmniej dwukrotny, realny wzrost obciążeń składkowo-podatkowych będzie wynikiem przewidywanego zmniejszenia się za 40 lat liczby osób w wieku produkcyjnym o prawie 7 milionów, a także konieczności utrzymania w miarę bezpiecznej proporcji między wpływami a wydatkami na emerytury.
O ile nie nastąpi cud gospodarczy lub jakaś nieoczekiwana zmiana warunków w wyniku pojawienia się „białego łabędzia” (w opozycji do „czarnego łabędzia” Nassima Taleba), a najlepiej, jeśli nie zaczniemy przygotowań już teraz, konsekwencje radykalnej zmiany struktury demograficznej odczuwać będą nie tylko pracujący, ale również osoby zależne finansowo od ZUS, własnych dzieci i pomocy społecznej, czyli ludzie najstarsi, na których potrzeby będzie za mało pieniędzy
KIGS o wyzwaniach polityki senioralnej
Zmorą wielkich korporacji jest tzw. short-termism, czyli działanie z myślą nie o następnych latach, lecz o najbliższych miesiącach i kwartałach. To samo można powiedzieć o państwach i to nie tylko w aspekcie starzenia się społeczeństw. A do zrobienia i robienia jest mnóstwo.
Prezes Krajowego Instytutu Gospodarki Senioralnej Marzena Rudnicka jest zdania, że na pierwszym miejscu należy stawiać zachowanie przez emerytów dotychczasowego stylu życia. Są możliwości i szanse przedłużania aktywności zawodowej. Na liczby spoglądać można przynajmniej z kilku perspektyw. Wprawdzie niesamodzielnych Polaków w wieku 60+ jest obecnie ok. 2 mln, ale samodzielnych jest 7,4 mln, a większość z tej drugiej grupy cieszy się dobrym lub niezłym zdrowiem i kondycją psychofizyczną.
Rudnicka podkreśla, że ludzie funkcjonują nie ze względu na wiek metrykalny, lecz w związku z datą urodzin. Dzisiejszy 65-latek urodzony w latach 50. XX wieku ma się lepiej niż miał się niegdysiejszy (statystyczny) 45-latek, który przyszedł na świat w początkach poprzedniego stulecia. Żyjemy o dwie dekady dłużej niż zaraz po wojnie i dla większości nie są to bynajmniej dekady wegetacji. Z wyjątkami, ale możemy pracować dłużej niż kiedyś, a stwierdzenie to staje się coraz prawdziwsze wraz ze zmniejszaniem się zakresów ciężkiej pracy fizycznej.
Pojawi się trend – zachęcanie do pozostania w pracy mimo osiągnięcia takiego czy innego wieku emerytalnego.
Przedłużanie czasu aktywności zawodowej ma wymiar powszechny związany z wiekiem emerytalnym i to jest wyzwanie polityczne, ale problem jest szerszy. Wraz z przewidywanym narastaniem deficytu rąk do pracy zanikać będzie zapewne zjawisko przymuszania do odchodzenia na emeryturę. Pojawi się przeciwny trend – zachęcanie do pozostania w pracy mimo osiągnięcia takiego czy innego wieku emerytalnego. Wyzwanie stoi przed przedsiębiorcami i zarządami dużych firm, które od dawna powinny myśleć o programowaniu dalszej (wybiegającej poza wiek emerytalny), ewentualnej kariery zawodowej swoich pracowników. Może warto posłuchać Roberta de Niro, 70-latka z filmu „Praktykant”, który zauważył w imieniu głównego bohatera, że „muzycy nie odchodzą na emeryturę, kończą z graniem dopiero, gdy poczują, że w nich samych nie ma już muzyki”.
Kwestia opieki medycznej nad seniorami wpisuje się niestety w zły stan ochrony zdrowia w ogóle. Spaliły na panewce zapowiadane parę razy plany powszechnego sporządzania bilansów zdrowia 60- i 65-latków. Zamysł jest prosty – wszechstronne, dokładne badania pozwalają wychwycić choroby i zagrożenia, a przeciwdziałanie na wczesnych etapach zdecydowanie redukuje koszty w porównaniu z leczeniem zaawansowanych chorób i usuwaniem zastarzałych dolegliwości. Na domiar złego zlikwidowane zostały oddziały geriatryczne w szpitalach powiatowych, a w Polsce jest zaledwie ok. 200 specjalistów-geriatrów. Osoby starsze i sędziwe cierpią z powodu szkód w wyniku tzw. wielolekowości, bowiem każdy specjalista leczy swoją „chorobę”, a wiele leków „nie lubi” się ze sobą.
Praw natury nie da się oszukać i w pewnym momencie znaczenia nabierają kwestie, gdzie i jak mieszkają osoby coraz mniej samodzielne z uwagi na wiek. W Polsce, ze względu na spuściznę PRL, mamy „problem IV piętra” (dom pięciopiętrowy musiał mieć windy). Jeszcze powszechniejsza jest zmora utrudnień (schodki, krawężniki, nierówne chodniki) dla osób niepełnosprawnych i poruszających się samodzielnie, ale z trudem.
Prezes KIGS mówi w tym kontekście o upowszechniającym się na Zachodzie modelu „assistant living”, czyli zamieszkiwaniu ze wspomaganiem ze strony wyszkolonego personelu, w odpowiednio przystosowanych mieszkaniach, w ośrodkach z bazą odnowy i rehabilitacji oraz zajęciami lubianymi przez lokatorów-seniorów. W naszych warunkach i realiach finansowych nie można liczyć na upowszechnienie takiego modelu, ale już w zasięgu dzisiejszych możliwości jest budowa i organizacja dziennych domów opieki i świetlic środowiskowych, najlepiej wielopokoleniowych, żeby nie skazywać osób starszych na senioralne „getto”. Najlepiej w miejscach, gdzie możliwy jest kontakt z naturą, np. w sąsiedztwie parków. Wielopokoleniowość przywołuje na myśl możliwości świadczenia przez seniorów usług mentorskich, czyli dzielenia się wiedzą i doświadczeniem, bo to drugie to przecież dla osób młodych dobro rzadkie.
Procesy demograficzne mają wielką bezwładność, a więc nie da się zmienić ich wektorów w krótkim czasie. Wyniki jakiegokolwiek oddziaływania zaczynają się pojawiać dopiero po dekadach. Od skutków starzenia się Polski nie uciekniemy, nie pomogą nieprzygotowane szarże poniewczasie. W Izraelu od ponad 10 lat działa Ministerstwo Równości Społecznej (ang. Ministry for Social Equality), które do 2015 r. nosiło nazwę Ministerstwa ds. Seniorów (ang. Ministry for Senior Citizens). Pora, aby i w Polsce nadać problematyce senioralnej jak najwyższą rangę.
>>> Czytaj też: Polska idzie na imigracyjny rekord. Jeszcze nigdy nie pracowało u nas tylu obcokrajowców