Rady hongkońskich dzielnic zajmują się zwykle sprawami lokalnymi, jak wyznaczanie tras komunikacji miejskiej, rozwiązywanie problemów z hałasem czy nowe projekty budowlane. Dotychczas o zwycięstwie w odbywających się co cztery lata wyborach lokalnych rzadko decydowały kwestie ideologiczne.

Sytuację mogły jednak zmienić trwające od czerwca demonstracje, które pogrążyły Hongkong w największym kryzysie politycznym od jego przyłączenia do ChRL w 1997 roku i – jak oceniali hongkońscy urzędnicy – zepchnęły region „na skraj całkowitego załamania”.

Zdaniem obserwatorów niedzielne wybory można interpretować jako swego rodzaju referendum poparcia dla ruchu protestu. Kandydaci obozu demokratycznego chcą wykorzystać to poparcie oraz rekordowo niską popularność hongkońskiego rządu, by odebrać jego sympatykom część wpływów na najniższym szczeblu administracji regionu.

W niedzielę rekordowa liczba 4,13 mln Hongkończyków będzie mogła oddawać głosy na ponad 1,1 tys. kandydatów, ubiegających się o 452 spośród 479 miejsc w radach 18 dzielnic. Od 2007 roku w radach tych dominują politycy propekińscy, którzy tradycyjnie cieszą się poparciem elit biznesowych i dysponują większym zapleczem materialnym niż ich prodemokratyczni rywale.

Reklama

Radni dzielnic zajmują się głównie sprawami lokalnymi, ale mają również pewien wpływ na politykę na wyższych szczeblach. Przypada im sześć spośród 70 miejsc w hongkońskiej Radzie Legislacyjnej (regionalnym parlamencie), gdzie tylko 35 mandatów rozdzielanych jest w wyborach powszechnych. Mają również 117 spośród 1,2 tys. miejsc w zdominowanym przez propekińskie elity komitecie elektorów, który wybiera szefa hongkońskiej administracji.

Gwałtowne starcia pomiędzy radykalnymi grupami demonstrantów a policją w ostatnich tygodniach wywołały spekulacje, że hongkońskie władze – spodziewając się porażki kandydatów prorządowych - mogą przełożyć lub odwołać wybory, tłumacząc to względami bezpieczeństwa. Te obawy się jednak nie sprawdziły. Policja zaapelowała do demonstrantów, by nie zakłócali wyborów i zapowiedziała patrole wokół lokali wyborczych.

Przedstawiciele rządu centralnego w Pekinie, w tym wicepremier ChRL Han Zheng, polecili władzom Hongkongu, aby wybory odbyły się zgodnie z planem – podał dziennik „South China Morning Post, powołując się na anonimowe źródła. Według cytowanych przez gazetę ekspertów obóz prorządowy najprawdopodobniej poniesie w wyborach porażkę, ale ich odwołanie „wytworzyłoby większy bałagan w następnych kilku latach”.

Przed wyborami dochodziło do brutalnych ataków zarówno na kandydatów reprezentujących obóz demokratyczny, jak i propekińskich lojalistów. Znienawidzony przez demonstrantów poseł hongkońskiego parlamentu Junius Ho został w listopadzie zraniony nożem w czasie wydarzenia związanego z jego kampanią wyborczą.

W październiku uzbrojeni w młotki mężczyźni pobili lidera Obywatelskiego Frontu Praw Człowieka (CHRF) Jimmy’ego Shama, który zorganizował w tym roku szereg pokojowych, antyrządowych demonstracji. Również w październiku napastnik z nożem odgryzł kawałek ucha jednemu z dzielnicowych radnych Andrew Chiu, który również reprezentuje obóz demokratyczny.

Na fali protestów wskaźnik poparcia społecznego dla szefowej administracji Hongkongu Carrie Lam spadł w październiku do najniższego poziomu w historii, osiągając 20,2 pkt na 100 możliwych – wynika z ankiety przeprowadzonej przez Hongkoński Instytut Badania Opinii Publicznej (HKPORI). W tym samym badaniu odnotowano również najgorsze w historii wyniki dotyczące satysfakcji z pracy lokalnego rządu. Zadowolenie z pracy gabinetu kierowanego przez Lam wyraziło tylko 10 proc. ankietowanych, a 79 proc. zadeklarowało, że jest z jego pracy niezadowolonych.

Uczestnicy protestów domagają się między innymi demokratycznych wyborów szefa administracji Hongkongu oraz wszystkich posłów lokalnego parlamentu. Żądają również niezależnego śledztwa w sprawie działań policji, której zarzucają używanie wobec demonstrantów nadmiernej siły. Popierane przez Pekin władze regionu wykluczyły jednak ustępstwa.

Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)