"Wybrani (politycy) wydają się nie wiedzieć, co zrobić z rozdanymi kartami" - ocenia dziennik "Le Soir". Gazeta pisze wręcz o "najgorszym kryzysie politycznym w Belgii od dziesięcioleci".
Media zastawiają się, czy obywatele Belgii będą musieli ponownie pójść do urn. "Taki scenariusz jest możliwy, nawet jeśli nikt nie chce o tym słyszeć" - pisze "Le Soir".
Problem opisują też gazety flamandzkie. Jan Segers z "Het Laatste Nieuws" nie widzi minimalnych choćby postępów w tworzeniu rządu federalnego, który w Belgii odpowiada m.in. za emerytury, bezrobocie, wymiar sprawiedliwości, sprawy wewnętrzne i zagraniczne, finanse, migrację i zdrowie.
"(Politycy) wciąż nie widzą dalej niż czubek własnego nosa. Nadal przedkładają swój interes ponad interes narodowy" - pisze komentator.
"De Standaard" trwający pat polityczny nazywa spektaklem granym w "złym teatrze przez irytujących komików". W "De Morgen" wskazuje się z kolei, że "polityczny teatrzyk", odgrywany w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, może wzbudzać wśród wielu apatię lub oburzenie oraz awersję do polityki.
Podział administracyjno-językowy Belgii praktycznie uniemożliwia wyłonienie zdecydowanego zwycięzcy w wyborach krajowych. O ile we flamandzkojęzycznej Flandrii dużą popularnością cieszą się partie prawicowe, o tyle we francuskojęzycznej Walonii silni są socjaliści.
Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA) i socjaliści mają łącznie 45 miejsc w parlamencie - bez obu tych partii trudno będzie utworzyć koalicję i wyłonić rząd federalny. Pozostałe ugrupowania, które mogą do niej wejść, to m.in. Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna i Flamandzka (CD&V), Partia Ekologiczna oraz Ruch Reformatorski (MR).
W poniedziałek król Belgów Filip zdecydował, że Paul Magnette z Partii Socjalistycznej (PS) jako mediator nadal będzie podejmował próby znalezienia kompromisu wśród belgijskich partii politycznych. Tę misję ma prowadzić do 9 grudnia.
Łukasz Osiński (PAP)