Osłabioną koronawirusem gospodarkę dobiły zawirowania na rynku ropy naftowej. Efektem jest największy od lat krach na giełdach.

Ekonomiści i analitycy o ryzyku recesji mówią od jakiegoś czasu, a poniedziałkowe wydarzenia mogą świadczyć o tym, że scenariusz ten zaczyna się materializować.

Tąpnięcie zaczęło się na rynku surowców, a jego powodem była sprzeczka między Rosją a Arabią Saudyjską. Na skutek epidemii koronawirusa Rijad chciał ciąć wydobycie, aby podtrzymać cenę ropy naftowej. I chociaż Rosjanie dotychczas koordynowali z Saudyjczykami swoją produkcję, to tym razem odpowiedzieli „niet”. W efekcie Rijad postanowił iść z Rosjanami na wojnę cenową. Ogłosił rabaty dla dotychczasowych klientów i zapowiedział większą produkcję.

Szkopuł w tym, że Saudowie podjęli decyzję o zwiększeniu podaży w sytuacji, kiedy osłabiona wirusem gospodarka może znacząco zmniejszyć swój apetyt na ropę. Według Międzynarodowej Agencji Energii nawet o 730 tys. baryłek dziennie (obecnie świat konsumuje niemal 100 mln baryłek dziennie). W efekcie ropa potaniała nawet do poziomu ok. 30 dol. za baryłkę – najniższego od 2016 r.

– Nazwać to szaleństwem to mało. Myślałem, że może zobaczymy spadek o 5 lub 10 proc., ale zjazd o 25 proc. dosłownie przeraził resztę rynku – mówił agencji Reuters Chris Brankin, dyrektor generalny TD Ameritrade.

Reklama

Wojna cenowa na rynku ropy to była kropla, która przelała czarę na rynkach akcji. Inwestorzy i tak byli już solidnie wystraszeni widmem recesji w strefie euro, które zajrzało im w oczy po wprowadzeniu obowiązkowej kwarantanny na północy Włoch. Tak się składa, że to region odpowiedzialny za dużą część włoskiego PKB.

Po załamaniu rynków w Azji, co było bezpośrednio odpowiedzią na nowy szok naftowy, do wyprzedaży przystąpiły giełdy europejskie, a po nich również amerykańskie. Te ostatnie jeszcze w połowie lutego świętowały rekordowo wysokie poziomy indeksów. Teraz jednak nastąpił krach tak duży, że w USA wstrzymano na kwadrans sesję. A takie rzeczy w tak rozwiniętej gospodarce zdarzają się bardzo rzadko.

Nieczęsto widzi się też niemiecki DAX, brytyjski FTSE- 100 czy francuski CAC-40 spadające o ponad 7 proc. A tak właśnie było w poniedziałek po południu. W ślad za giełdami w Europie i USA podążyła giełda w Warszawie. Tak niskiego poziomu indeksu WIG20 nie było w ostatniej dekadzie.

– To było trzęsienie ziemi, coś spektakularnego i niespotykanego – ocenia Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku Millennium. Jego zdaniem gdyby doszło do porozumienia między Rosją a OPEC w sprawie ograniczenia wydobycia, to i tak bylibyśmy świadkami spadków, ale nie tak dużych.

Oczywiście dla państw importujących ropę naftową – takich jak Polska – niska cena surowca to dobra wiadomość. Nasza gospodarka zaczęła bowiem wyhamowywać już pod koniec ub.r., a tania ropa tradycyjnie sprzyja zarówno wzrostowi gospodarczemu, jak i niższej inflacji. Analitycy firmy e-petrol już przewidują, że ceny baryłki na światowych rynkach mogą przełożyć się w najbliższych dniach na spadki cen paliw na stacjach w Polsce – i to aż o 15–20 groszy na litrze.

To klasyczny konflikt na wyniszczenie – wygra ten, kto zostanie ostatni na placu boju. Problem polega na tym, że przy okazji oberwie się również sektorowi łupkowemu w Stanach Zjednoczonych oraz innym krajom żyjącym z wydobycia ropy naftowej. Analitycy banku Goldman Sachs już wczoraj ocenili, że ropa w okolicy 30 dol. za baryłkę utrzyma się przez kilka miesięcy. Jeśli dodatkowe wydobycie zaplanują wszyscy najwięksi producenci w obawie przed tym, żeby konkurencja nie wypchnęła ich z rynku, cena może spaść nawet w okolice 20 dol.

>>> Polecamy: Potężne spadki na Wall Street, ropa większym problemem niż koronawirus. "To jest szaleństwo"