Codziennie coś płonie. Ale szkód jest mniej niż się wydaje
Każdy dzień otwierają doniesienia o ukraińskich nalotach dronowych na fabryki zbrojeniowe bądź rafinerie w Rosji. Tylko w nocy z soboty na niedzielę trafiły one między innymi rafinerie w obwodzie wołgogradzkim i Kraju Krasnodarskim, a także obiekt infrastruktury energetycznej w obwodzie smoleńskim. W sieci pojawiły się liczne nagrania, na których widać spektakularne pożary.
Takie regularnie publikowane obrazy, jak pisze RUSI, "stworzyły wrażenie, że rosyjska obrona powietrzna nie jest w stanie skutecznie chronić terytorium kraju". "Rzeczywistość jest jednak bardziej złożona" – stwierdzają brytyjscy analitycy. I wyjaśniają, że trafienia bezzałogowców przynoszą Kijowowi więcej korzyści propagandowych niż zadają Rosji realnych szkód. Dlaczego?
Duże koszty Ukrainy, niewielkie straty Rosji
W Rosji znajduje się ogromna liczba potencjalnych celów, ale są one rozproszone na bardzo dużym obszarze. To sprawia, że wiele z nich nie może zostać zabezpieczone przez systemy obrony przeciwlotniczej. Jak piszą specjaliści z RUSI, Ukraina z czasem stała się bardzo skuteczna w atakowaniu niechronionych obiektów. Poza tym "koncentruje się na takich celach, gdzie obecność łatwopalnych lub wrażliwych materiałów pozwala niewielkiej liczbie środków bojowych o ograniczonym ładunku wywołać kaskadowe zniszczenia'.
Dużo większym wyzwaniem są naloty na cele o znaczeniu strategicznym, które zabezpieczają rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej. "Gdy Ukraina atakowała obiekty objęte silniejszą obroną, rezultaty były powtarzalne. Z salwy liczącej 100–150 bezzałogowców, kosztujących od 20 do 80 tysięcy dolarów każdy, do celu docierało około 10 maszyn. Ich niewielki ładunek wybuchowy często powodował znikome szkody, które można było szybko naprawić" – czytamy w analizie RUSI.
Ograniczonym uszkodzeniom w trafionych rosyjskich obiektach sprzyja fakt, że ładunek wybuchowy ukraińskich dronów jest na ogół niewielki w stosunku do ich masy całkowitej. Wynika to z faktu, że aby dolecieć kilkaset kilometrów w głąb Rosji, muszą one zabierać maksymalną ilość paliwa.
Żeby trafić jeden ważny obiekt, trzeba użyć przeszło 100 dronów
Z analizy ukraińskich nalotów wynika, że jedynie 10 proc. środków bojowych – dronów czy pocisków manewrujących – sięga celów. Jeszcze mniej odpowiada za realne szkody. Analitycy zaznaczają, że skuteczne uderzenia w dobrze zabezpieczone obiekty często wymagały odpalenia ponad 100 bezzałogowców na jednym kierunku ataku. Najpierw wyczerpywano obronę przeciwlotniczą, a potem dopiero pociski manewrujące lub większe drony mogły trafić w cel.
Rosjanie wciąż się uczą – skuteczność ich systemów obrony przeciwlotniczej się poprawiła. Dlatego gdy ukraińska armia sięga po sprawdzone zachodnie uzbrojenie, takie jak pociski Storm Shadow, to są oni w stanie przechwycić ponad 50 proc. środków rażenia – i to nawet podczas mieszanych ataków salwowych z użyciem dronów.
Tak więc najlepiej zabezpieczone obiekty w Rosji są dla ukraińskich systemów praktycznie nieosiągalne. "W szerszej perspektywie kampania ukraińskich uderzeń dalekiego zasięgu rysuje się w ponurych barwach" – podsumowuje RUSI.
HIMARS i ATACMS nie są już postrachem Rosjan
Latem 2022 r. na froncie w Ukrainie pojawiły się amerykańskie systemy rakietowe HIMARS, a potem także wyrzutnie taktycznych pocisków balistycznych ATACMS. Początkowo zadawały Rosjanom ciężkie straty. Ale i z nimi wojskowi Putina nauczyli się sobie radzić.
"Odsetek trafień (HIMARS-ami – red.) spadł z niemal 70 proc. (…) w 2022 roku do około 30 proc. w latach 2023–2024, by w 2025 roku często zbliżać się do zaledwie 8 proc." – czytamy w raporcie RUSI.
Podobnie obecnie wygląda statystyka skuteczności systemów ATACMS. Eksperci podają, że do zniszczenia jednego rosyjskiego radaru potrzeba użyć nawet 10 pocisków tego typu (jeden kosztuje około 1,5 mln dol.).