Chiński system kontroli mieszkańców – niezliczone kamery uzbrojone w narzędzia do rozpoznawania twarzy, śledzenie smartfonów i filtrowanie wiadomości z portali społecznościowych – jeszcze do niedawna wydawał nam się spełnieniem najgorszych koszmarów George’a Orwella. Dziś – w obliczu pandemii – demokratyczne państwa Unii Europejskiej patrzą na te narzędzia z pewną zazdrością. Część z nich, w tym Polska, wprowadza nadzwyczajne środki, np. zakaz zgromadzeń czy prowadzenia niektórych typów działalności. I choć mało kto ma wątpliwości, że obecnie takie kroki są niezbędne, to eksperci już radzą nam zachować czujność.
20 marca European Digital Rights (EDRi), koalicja zrzeszająca podmioty zajmujące się ochroną prywatności (w tym polskie, jak np. Fundacja Panoptykon czy Fundacja ePaństwo), zwróciła uwagę, że do walki z koronawirusem rządy wprzęgają działania naruszające wolność słowa, prywatność oraz inne prawa człowieka. Zdaniem EDRi część działań jest nieproporcjonalna, np. nadmierne przetwarzanie danych osobowych obywateli (przede wszystkim dotyczących zdrowia). Podmioty zrzeszone w EDRi apelują, aby społeczeństwa nie zezwalały na pozostawienie wdrożonych awaryjnie rozwiązań po tym, jak pandemia przestanie nam zagrażać. Bo z raz przyjętych mechanizmów państwa rezygnują niechętnie.