Bez względu na to kiedy i w jakiej formule odbędą się wybory prezydenckie, wiem, że muszę oddać w nich głos. Uznaję to za swój obywatelski obowiązek. Problem polega na tym, że z jednej strony żaden z kandydatów mnie nie przekonuje, a z drugiej – za idiotyzm uważam głosowanie przeciwko komuś.
To tak, jak pójść do salonu Škody i kupić Octavię po to, żeby sprzedało się mniej Toyot – bez sensu. Dlatego wpadłem na pewien pomysł, który powinien mi (a może i wam) ułatwić podjęcie właściwej decyzji. Wyobraziłem sobie, że Polska to samochód, którego kierownicę trzeba oddać w ręce któregoś z kandydatów…
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP