Śmierć George’a Floyda, Afroamerykanina zabitego podczas interwencji policji w Minneapolis, była iskrą, która spowodowała wybuch ogromnego niezadowolenia społecznego w USA. W kilka dni pokojowe manifestacje przerodziły się w codzienne rozruchy paraliżujące największe amerykańskie miasta.

Odpowiedź na pytanie co spowodowało tak ogromną eskalację protestów i przemocy nie jest ani prosta, ani łatwa. Stany Zjednoczone to kraj o skomplikowanej sytuacji ekonomicznej i społecznej. Teoretycznie każdy dostaje tu szansę, aby odnieść sukces finansowy i życiowy. W praktyce na spełnienie się tego mitu mogą liczyć jedynie dobrze wykształceni potomkowie białych emigrantów. Jeśli ktoś jest Afroamerykaninem albo Latynosem, jego szanse na dostatnie i bezpieczne życie gwałtownie maleją. A cała poprawność polityczna, jaką prezentuje biała, wykształcona i bogata część amerykańskiego społeczeństwa, to listek figowy, który zakrywa brzydką prawdę o nierównościach społecznych.

Black Lives Matters

Faktem niepodważalnym jest to, że policja coraz brutalniej obchodzi się z zatrzymywanymi przez siebie Afroamerykanami. Dlatego wielu ludziom, zarówno białym jak i kolorowym, nie podoba się podejście władz federalnych do przemocy stosowanej przez stróżów prawa. Śmierć, a właściwie zabójstwo George’a Floyda było czynnikiem, który wywołał eksplozję niezadowolenia społecznego. Masowe pokojowe protesty dość szybko zamieniły się w regularne zamieszki, którym towarzyszyły akty wandalizmu: podpalanie samochodów, wybijanie szyb czy plądrowanie sklepów.

Fala gniewu i niezadowolenia przelewa się przez całe Stany Zjednoczone. Frustracja spowodowana brakiem pracy, poczuciem bycia obywatelem trzeciej, albo nawet czwartej kategorii, którego nie chroni prawo znajduje teraz ujście. Ameryka się oczyszcza, w ogniu zamieszek wykuwa się przyszłość kraju. Głosem wszystkich poruszonych sytuacją w Ameryce ponownie stała się organizacja Black Lives Matter (Czarne życie ma znaczenie).

Reklama

Ruch powstał w 2013 roku jako forma protestu przeciwko nadmiernej agresji białych wobec czarnych. Jedna ze współzałożycielek Black Lives Matter Opal Tometi w wywiadzie dla newyorker.com wyjaśniła, jak bardzo epidemia koronawirusa wyostrzyła różnice ekonomiczne między białymi, a czarnymi. Czemu wygłaszane przed siedmiu laty postulaty rasowe zostały zastąpione przez kwestie sytuacji życiowej Afroamerykanów. Utrata pracy, brak możliwości zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb życiowych i zagrażające wielu Amerykanom ubóstwo i marginalizacja. Co raz bardziej palącą kwestią staje się poziom powszechnej edukacji oferowanej przez rząd federalny tym wszystkim, których nie stać na prywatne szkoły. Amerykanie zdają sobie z tego doskonale sprawę, że w coraz bardziej uzależnionym od technologii świecie wiedza i umiejętności zwiększają szanse na lepsze życie. Wszyscy boleśnie odczuwają brak poczucia bezpieczeństwa jakie daje państwo bardziej opiekuńcze.

Pochodzenie ma znaczenie

Mimo wieloletnich starań i szumnych haseł o równości, amerykańskie społeczeństwo jest nadal bardzo mocno podzielone rasowo. Od koloru skóry rodziców, a więc ich statusu społecznego zależy, jakie wykształcenie otrzyma dziecko. Im ten odcień jest bielszy, a rodzice bogatsi, tym szanse na ukończenie przez potomka studiów wyższych są statystycznie większe.

Edukacja w Stanach Zjednoczonych jest obowiązkowa dla wszystkich mimo to, zamiast niwelować nierówności społeczne, już na starcie je pogłębia. Na dobrą sprawę tylko dzieci zamożnych rodziców mają szansę dostać się do dobrych szkół. Tam zdobywają wiedzę oraz umiejętności, które pozwolą im w przyszłości zdobyć dobrze płatną pracę i zapłacić za prywatne ubezpieczenie zdrowotne. Pozostali uczniowie są skazani na naukę w przepełnionych klasach, w niedofinansowanych szkołach, w których pracują pedagodzy realizujący kiepskie program nauczania. Dlaczego więc odpowiedzialność za wszelkie niepowodzenia szkolne, czy słabe wyniki na egzaminach zawsze przerzucana jest na uczniów?

Życiowy falstart

Młodzi Afroamerykanie i Latynosi wchodzą w dorosłe życie z łatką mniej zdolnych, leniwych lub co gorsza bandytów związanych z narkotykowymi gangami. Powielając schematy dobrze znane z rodzinnego domu, dziewczyny z tych grup etnicznych zachodzą we wczesne, nieplanowane ciążę i rezygnują z dalszej nauki. Wielu chłopców, nie mając żadnego wsparcia ze strony dysfunkcyjnej rodziny czy szkoły, dołącza do gangów ulicznych i popada w konflikt z prawem. Oni również nie wykorzystują swojej szansy, jaką daje wykształcenie. Z takich kolein życiowych bardzo trudno jest wyjść.

Mając niskie kwalifikacje pracują w usługach lub fizycznie, a ich zarobki oscylują wokół najniższej krajowej. Nie stać ich na podnoszenie swoich kwalifikacji zawodowych, czy wykupienie dobrego ubezpieczenia zdrowotnego. Nie dbają o swoje zdrowie, częściej niż wykształceni biali cierpią na otyłość i wszystkie związane z nią konsekwencje. Wśród Afroamerykanów częściej występuje cukrzyca, wysokie ciśnienie i schorzenia układu krążenia, czyli choroby ściśle związane ze stylem życia. Epidemia koronawirusa w Stanach Zjednoczonych jedynie mocniej podkreśliła ten problem.

Sars-CoV-2 nie bierze jeńców

Na początku epidemii w USA wszyscy uważali, że zakażenie i ciężki przebieg Covid-19 dotyczy jedynie starszych i osłabionych białych. Bardzo szybko okazało się, że w Stanach Zjednoczonych to właśnie wśród Afroamerykanów nowy koronawirus zbierał swoje największe śmiertelne żniwo. W kwietniu w Nowym Orleanie wśród wszystkich ofiar patogenu 70 proc. stanowili przedstawiciele właśnie tej grupy etnicznej.

Wszyscy byli zaskoczeni takim rozwojem sytuacji. Wstępne badania wysokiej śmiertelności wśród Afroamerykanów pokazały, że o tym czy ktoś zachoruje na Covid-19 decydują warunki życia. Czy w mieszkają w dużym przestronnym domu, w którym osoba zakażona przebywająca w domowej kwarantannie ma możliwość odizolować się od współmieszkańców, czy może mieszkają w małych mocno zagęszczonych mieszkaniach? Czy praca, jaką wykonują wymaga od nich kontaktu z dużą liczbą obcych ludzi, potencjalnych nosicieli koronawirusa, czy też mogą pracować zdalnie? Czy stać ich na właściwą opiekę lekarską, a w pobliżu miejsca ich zamieszkania jest dobrze wyposażony szpital? Czy mają odpowiednią wiedzę o chorobie i sposobach jej zapobiegania?

>>> Polecamy: Darmowa woda i środki dezynfekujące. Na protestach w Waszyngtonie rozwija się samopomoc [REPORTAŻ]

Przeciętny biały człowiek, dzięki lepszemu wykształceniu, wyższym zarobkom, pracy zdalnej, stałemu dostępowi do opieki medycznej i po prostu lepszym warunkom życia miał większe szanse na przeżycie infekcji Sars-CoV-2. Natomiast Afroamerykanie żyjący w wielopokoleniowych rodzinach, stłoczeni w małych mieszkaniach, dojeżdżający do pracy komunikacją publiczną, ciepiący na różne choroby cywilizacyjne, bez dostępu do opieki medycznej i żyjący w przekonaniu, że Covid-19 dotyczy tylko białych po 65. roku życia umierali masowo.

Ostatnio epidemia Sars-CoV-2 nieco wyhamowała, ale jej skutki ekonomiczne dla wszystkich Amerykanów od początku są bardzo dokuczliwe. W połowie marca gospodarka USA, podobniej jak gospodarki większości krajów świata, zatrzymała się gwałtownie. Zaczęły się masowe zwolnienia pracowników. Na początku czerwca liczba zarejestrowanych bezrobotnych wynosiła 38,6 mln osób. Wielu z nich to słabo wykształceni i słabo wykwalifikowani Afroamerykanie. Jednym z nich mógł być George Floyd.

Ryba psuje się od głowy

Amerykańskie media podały, że bezpośrednią przyczyną brutalnego zatrzymania Floyda przez policję było podejrzenie, że 25 maja próbował zapłacić w sklepie fałszywymi pieniędzmi. W wyniku tej interwencji aresztowany człowiek zmarł. Nie był to pierwszy przypadek śmierci czarnoskórego Amerykanina zatrzymanego przez policję. Organizacja o nazwie Mapping Police Violenceszacuje, że tylko w 2019 roku w Stanach Zjednoczonych z rąk policjantów zginęło 1099 osób. Wielu z sprawców tych zabójstw w ogóle nie zostało nawet oskarżonych, a jeśli nawet stawali przed sądem, byli uniewinniani. Wywoływało to fale protestów oburzonych brutalnością i bezkarnością policji Amerykanów. I kolor skóry nie miał tu najmniejszego znaczenia – swoje niezadowolenie demonstrowali zarówno czarni jak i biali.

Co raz częściej pod adresem prezydenta USA Donalda Trumpa kierowane są zarzuty o wzmocnienie nastrojów rasistowskich w społeczeństwie zarówno poprzez retorykę, jak i politykę. W lutym 2017 roku pierwszy nominowany przez Trumpa prokurator generalny USA Jeff Sessions ogłosił, że administracja publiczna nie będzie już dłużej prowadzić dochodzeń, ani procesów sądowych o naruszenie przez policję praw obywatelskich.

Kilka miesięcy później Trump podpisał zarządzenie wykonawcze zezwalające policji na nabycie i używanie nadwyżek sprzętu wojskowego, takiego jak granatniki, pojazdy taktyczne, czy bagnety. W razie kłopotów z opłaceniem zakupów funkcjonariusze mogli liczyć na wsparcie finansowe ze strony rządu federalnego.

Trump aktywnie zachęcał policję do stosowania bardziej zdecydowanych działań w trakcie interwencji. Przemawiając do funkcjonariuszy w Nowym Jorku w 2017 roku, prezydent powiedział: „proszę, nie bądź zbyt miły” podczas aresztowania.

Teraz kiedy zamieszki z Minneapolis rozlały się na całe Stany Zjednoczone, kiedy protestujący gromadzą się przed Białym Domem w Waszyngtonie, Trump zamiast łagodzić nastroje panujące wśród obywateli, dolewa oliwy do ognia. 30 maja w poście w mediach społecznościowych dość wylewnie dziękował funkcjonariuszom U.S. Secret Service, którzy aktywnie pacyfikowali demonstrantów zebranych pod Białym Domem w Waszyngtonie.

Nowy porządek kontra stary świat

Emocje w USA zaczynają powoli opadać. Zamieszki na ulicach amerykańskich miast powoli wygasają, a jak pokazują hasła noszone na transparentach w trakcie protestów, kwestie rasowe schodzą nieco na plan dalszy. Do ruchu BLM dołączają biali na całym świecie. W Polsce protestowano między innymi w Poznaniu (3 czerwca) i w Warszawie (4 czerwca). Czy administracja Donalda Trumpa wsłucha się w głos dobiegający z kraju i ze świata? Raczej wątpliwe. Prędzej zamieszki zostaną stłumione przez służby federalne, a głosy sprzeciwu wobec polityki amerykańskiej administracji, dobiegające chociażby z Europy, zostaną zakrzyczane przez agresywną narrację obecnego prezydenta USA.

Mimo to sytuacja wewnętrzna w Stanach Zjednoczonych powoduje, że amerykańskie społeczeństwo powoli dojrzewa do gwałtownej zmiany. Codziennie ponad 1000 Amerykanów umiera na Covid-19. Amerykańska gospodarka doświadcza najgorszej recesji od blisko 100 lat. Polityka izolacjonizmu i praktyczna realizacja hasła „America first” mocno osłabiła pozycję Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. Nie wróży to niczego dobrego na nadchodzącą przyszłość. Listopadowe wybory prezydenckie pokażą, czy Amerykanie opowiedzą się za dotychczasowym sposobem rządzenia państwem i ponownie wybiorą Donalda Trumpa. Czy raczej będą chcieli nowej, bardziej opiekuńczej administracji rządowej. I wtedy na prezydenta wybiorą przedstawiciela demokratów, którym na chwilę obecną jest Joe Biden.

Młodzi Amerykanie dali upust swojej frustracji podczas protestów, zamieszek i rabunków. Ale przyniesie to tylko chwilową ulgę. Jeśli elity rządzące obecnie USA nadal będą bardziej skłaniać się ku republikańskiemu stylowi myślenia o społeczeństwie (każdy odpowiada sam za siebie), to już wkrótce możemy stać się światkami kolejnej rewolucji. Takiej rewolucji, która przeorze nie tylko całe społeczeństwo, ale i amerykański przemysł. Stany Zjednoczone stracą wtedy na rzecz Chin swoją pozycję największej gospodarki świata i lidera zmian naukowych. Te z kolei tylko czekają, aż będą mogły zatriumfować nad swoim dotychczasowym rywalem.

>>> Polecamy: Kogo dotkną nowe sankcje za Nord Stream 2? W Senacie USA przedstawiono projekt