PROBLEM CZYTELNIKA
Bernard Waszczyk, analityk Open Finance
WYJAŚNIENIE
Polskie fundusze inwestycyjne nie są tanie – za zarządzanie liczą sobie przeciętnie dwukrotnie więcej niż zagraniczna konkurencja. Koszt ten ma szczególne znaczenie w długim terminie i może w znacznym stopniu zaważyć na przyszłych stopach zwrotu z inwestycji. Plusem krajowych funduszy są jednak opłaty manipulacyjne ponoszone przy operacjach na jednostkach uczestnictwa (nabycia, umorzenia, konwersje), których można łatwo uniknąć (lub ograniczyć, np. dzięki promocjom czy akumulacjom wpłat, czego nie stosują fundusze zagraniczne). Fundusze zagraniczne wypadają też mniej korzystnie pod względem wysokości minimalnych wpłat jednorazowych, które w większości sięgają tysiąca, 2,5 czy nawet 5 tys. dolarów lub euro. W przypadku polskich produktów inwestowanie można rozpocząć najczęściej już od 100 czy nawet 50 zł! Znaczne różnice są też w kwestiach związanych z rozliczaniem podatku od zysków. Klienci polskich funduszy nie mają problemu – płatnikiem podatku odpowiedzialnym za jego naliczenie i odprowadzenie jest towarzystwo funduszy inwestycyjnych (TFI). W przypadku funduszy zagranicznych wszystko trzeba policzyć i opłacić samemu (bywa to trudne).
Istotną cechą funduszy zagranicznych jest także ryzyko walutowe. Aby wpłacić do funduszu np. dolary, musimy je kupić, płacąc określoną cenę rynkową. W przypadku funduszy zagranicznych niedogodnością jest także czas realizacji zleceń, który przeciętnie jest o dzień lub dwa dłuższy.
Kwestią najważniejszą są wyniki funduszy. Przy standardowych produktach nie ma większego znaczenia, czy funduszem zarządza firma z siedzibą za granicą czy w Polsce. Potencjalne różnice zaciera łatwość komunikacji oraz fakt, że większość polskich firm inwestycyjnych należy do międzynarodowych grup. W ofercie funduszy zagranicznych kuszącymi propozycjami są więc raczej fundusze o konkretnych specjalizacjach (sektorowych czy geograficznych), jakich nie ma na razie w ofercie krajowych TFI.