Te nadzwyczajne debaty to tylko niewielka część dyskusji sejmowych, bo przecież Sejm debatuje na co dzień i poza pracami w komisjach jest to zasadniczy obszar jego aktywności.
Muszę się przyznać, że w debatach parlamentarnych biorę znikomy udział, co niektórzy mają mi za złe. Kiedy tylko zasiadłem w ławach poselskich, w krótkim czasie zorientowałem się, że tak naprawdę te debaty mają niewielkie znaczenie praktyczne, bo decyzje, jak ma wyglądać uchwalany akt prawny, zapadają poza salą sejmową, a debata niczego nie zmienia. Co najwyżej wystąpienie w jej trakcie pozwala posłowi wykazać, że nie pobiera na darmo diety poselskiej.
Niezależnie od biernej postawy w czasie debat często przysłuchuję się jednak tokowi obrad i każde takie słuchowisko utwierdza mnie we wcześniej podjętym osądzie.
Niedawno odbyła się Sejmie debata nad projektem ustawy, której skutkiem miało być wprowadzenie koszyka świadczeń zdrowotnych, czego od lat domagały się prawie wszystkie środowiska polityczne, eksperci i pracownicy ochrony zdrowia. Istota problemu polega na tym, że bez koszyka i przy aktualnych zapisach konstytucyjnych wszystko się wszystkim należy, niezależnie od kosztu. Trudność polega jednak na tym, że środki finansowe na to wszystko są wyraźnie ograniczone wysokością składki, a co za tym idzie budżetem NFZ. Tę logiczną sprzeczność ma właśnie usunąć koszyk świadczeń, który powinien określić, co za te ograniczone pieniądze będzie każdemu pacjentowi gwarantowane, a za co będzie musiał płacić w całości lub w części. Tak więc wprowadzenie koszyka to istotna zmiana sposobu finansowania i funkcjonowania służby zdrowia.
Reklama
Tymczasem w czasie debaty parlamentarnej, w czasie której większość występujących deklarowała poparcie dla idei koszyka, odnotowałem takie oto wystąpienia.
Jeden z posłów domagał się pilnego wprowadzenia koszyka oraz gwarancji, że po jego wprowadzeniu nic się nie zmieni. Inny postulował, aby nie wprowadzać zmian w czasie kryzysu, czyli można z tego wywnioskować, że należy je wprowadzić wtedy, kiedy będzie dobrze. Powstaje pytanie, po co wprowadzać zmiany, kiedy jest dobrze? Kolejny poseł, tym razem koalicji rządzącej, która przecież chełpi się, że chce efektywnie reformować służbę zdrowia, deklarował, że po wprowadzeniu koszyka nic się nie zmieni, czyli że to, co było bezpłatne, nadal bezpłatne pozostanie. Od razu rodzi się pytanie: to po co jeść tę żabę? Inny poseł koalicji również stwierdził, że jest za ustawą, apelując jednocześnie (do kogo?), aby nic się nie zmieniło. Podsumowując dyskusję, pani minister postanowiła przelicytować przedmówców i stwierdziła, że po wprowadzeniu ustaw opłat będzie mniej niż dotychczas.
I czy jest tu jeszcze coś do powiedzenia?