Szczegóły są irytująco niejasne, więc oczywiście światowy młyn plotkarski wchodzi na wysokie obroty.

Czy ci niedoszli przemytnicy są agentami Kim Dzong Ila ukrywającymi północnokoreańskie pieniądze w szwajcarskich sejfach? Wysłannikami nigeryjskich oszustów internetowych? Czy te pieniądze należą do terrorystów pragnących kupić głowice atomowe? Czy to Japonia pozbywa się w tajemnicy dolarów? Czy obligacje są prawdziwe czy sfałszowane?

Gdyby te papiery okazały się prawdziwe, skutki byłyby większe niż przypuszczają inwestorzy. W najlepszym wypadku oznaczałoby to, że Stany Zjednoczone ryzykują utratę kontroli nad swoją podażą pieniądza na masową skalę.

Biliony dolarów długu, które USA zaciągną w kolejnych latach, wymaga znalezienia nowych pożyczkodawców. Przyciągnięcie ich będzie wymagało zapewnienia, że dotychczasowi nie stracą wiary w możliwości Stanów Zjednoczonych do utrzymania kontroli nad dolarem.

Reklama

Dolar – czy tego chcemy czy nie – jest podstawą światowej gospodarki i trzeba utrzymywać jego stabilność. Wiadomość, która bardziej nadaje się do powieści o międzynarodowych szpiegach niż na strony finansowe nie wspomoże tych wysiłków. Obowiązkiem Departamentu Skarbu USA jest dotarcie do dna tej historii i poinformowanie rynków o wynikach śledztwa.

Pomyślcie o tym: ci dwaj goście przewozili równowartość produktu krajowego brutto Nowej Zelandii lub środków na organizację trzech Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Gdyby gospodarki były na sprzedaż, ci faceci mogliby kupić Słowację i Chorwację i jeszcze mieć zapas na Mongolię i Kambodżę. Tak, mogliby wybudować domki wakacyjne na pustyni Gobi, tam gdzie Czyngis Chan, lub słynne Pałace Angkor. Bernard Madoff? A kto to?

Faceci przewożący obligacje na dnie swojego bagażu byliby też czwartymi pod względem wielkości kredytodawcami rządu Stanów Zjednoczonych. Trzeba się zastanowić, czy część czasu poświęcanego przez sekretarza skarbu Timothy’ego Geithnera na przekonywanie Chińczyków i Japończyków, by trzymali dolary, nie powinna być poświęcona gościom o wysokiej płynności finansowej przekraczających włosko-szwajcarską granicę.

Rynki nie zwróciły większej uwagi na tę historię, prawdopodobnie z powodu absurdalności naszych czasów. Ostatni rok był zdecydowanie dezorientujący dla kapitalistów, którzy kiedyś potrafili odróżnić górę od dołu, czerwony od czarnego i ryzyko od nagrody. To właściwie pasuje do surrealistycznej natury dnia dzisiejszego, że para turystów ma w walizce więcej amerykańskiego długu niż Brazylia – cóż, takie jest życie.

Można sobie niemal wyobrazić Toma Clancy’ego siedzącego w swoim gabinecie i myślącego: „Cholera! Dlaczego nie pomyślałem o takiej fabule i napisałem takiej powieści lata temu?”. Mógłby tam zmiksować odrobinę chińskiego sprytu, szczyptę rosyjskiej intrygi, dawkę Pyongyang i trochę napięcia związanego z Cieśniną Tajwańską. Voila, gotowy bestseller.

Daniel Craig mógłby pomyśleć, że to wspaniała opowieść, na której można oprzeć następny hit o Jamesie Bondzie. Być może prawa do jej sfilmowania mógłby kupić Don Johnson. W 2002 roku w samochodzie gwiazdy serialu „Policjanci z Miami” niemieccy celnicy znaleźli noty kredytowe i inne papiery wartościowe warte ni mniej ni więcej niż 8 miliardów dolarów. Teraz mógłby powiedzieć, że to było, hmmm..., przygotowanie do roli.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem historię o 134 miliardach dolarów, chciałem spojrzeć na mój kalendarz, aby się upewnić, że to nie Prima Aprilis.

Załóżmy na chwilę, że te amerykańskie obligacje są prawdziwe. To wystawiłoby na pośmiewisko deklaracje japońskiego ministra finansów o „absolutnie niezachwianej” wierze w wiarygodność dolara. Yosano musiałby się długo tłumaczyć z należącego do Japonii i wartego 686 miliardów dolarów amerykańskiego długu, jeśli ujawniłoby się więcej tych walizkowych dowcipnisiów.

Sfałszowane banknoty studolarowe to jedno, ale dwaj goście przewożący niezadeklarowane obligacje obejmujące 249 certyfikatów wartych 500 milionów dolarów każdy i 10 tzw. „obligacji Kennedy’ego” o wartości 1 miliarda dolarów każda – to coś zupełnie innego.

To zatrzymanie może być błogosławieństwem dla Włoch. Jeśli te papiery wartościowe okażą się prawdziwe, za próbę ich wywozu na przemytników może zostać nałożona kara w wysokości 40 procent całkowitej wartości obligacji. Niezła wypłata dla rządu, który zmaga się z rosnącym deficytem budżetowym i odbudową miasta L’Aquila, które w kwietniu zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi.

To byłaby też fatalna wiadomość dla Białego Domu. Poza Stanami Zjednoczonymi, Chinami i Japonią, żaden inny kraj nie mógłby – teoretycznie – transferować takiej wartości. W obliczu braku jasnych wyjaśnień ze strony Departamentu Skarbu USA, do głosu dochodzą teorie spiskowe.

Na swoim blogu o nazwie Market Ticker Karl Denninger wysuwa przypuszczenie, że Departament Skarbu „potajemnie sprzedawał obligacje, powiedzmy Japonii, jako sposób na finansowanie deficytu, którego nikt nie chciał ujawnić przez ostatnie 10, czy 20 lat”. I dodaje: „trzeba wierzyć, że dostaniemy odpowiedzi i że nie jest to jedna z tych „śmiesznych rzeczy”, które po prostu znikają w nocnych ciemnościach”.

Ta historia wciąż niesie ze sobą więcej pytań niż odpowiedzi. Dziwnym jest natomiast, że nie przyciąga ona większej uwagi ze strony mediów. Ale zainteresowanie prawdopodobnie wzrośnie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebują Geithner i szef Rezerwy Federalnej Ben Bernanke, jest nagłe ujawnienie się na świecie dziesiątków miliardów amerykańskich obligacji – nawet jeśli okażą się wysokiej jakości podróbkami.