Do niedawna moskiewska giełda miała najlepsze wyniki: od początku roku do 1 stycznia tamtejsze notowania wzrosły. Od tego czasu spadły jednak o 20 proc. Inwestorzy coraz częściej odwracają się od Rosji – i mają ku temu powody. Po pierwsze, pogrążona w letargu gospodarka zaledwie drga w reakcji na stymulacje ze strony rządu i na zwyżkujące ceny ropy. Bank Światowy przewidywał w zeszłym tygodniu, że produkt krajowy Rosji skurczy się w tym roku o 7,9 proc. – znacznie bardziej niż w zaliczanych również do krajów grupy BRIC Brazylii, Indiach i Chinach. Wicepremier Igor Szuwałow ostrzega, że spadek PKB może wynieść nawet 9 proc. Stwarza to problemy fiskalne, a przewidywany na lata 2009–2010 deficyt budżetowy będzie na tyle duży, że niemal w całości pochłonie fundusze stabilizacyjne, do których Rosja odkładała przychody z podatku od nośników energii.
Jednocześnie zaczyna słabnąć Gazprom – motor gospodarki, dostarczający piątą część przychodów budżetu. Ponieważ w Europie spada popyt na gaz i jego ceny, Gazprom potwierdził ostatnio, że planowane na 2009 rok wydatki inwestycyjne zetnie o 30 proc. Koncern przewiduje obecnie, że jego produkcja spadnie w tym roku o 10 proc., do wielkości z 2001 roku, i na tym poziomie utrzyma się do 2012 roku. W całym kraju firmom gwałtownie brakuje kredytu. Jego strumień z zagranicy wysechł, a wzrastający udział „trudnych” pożyczek w krajowych bankach sprawia, że mimo wytężonych działań rządu opierają się one zwiększeniu akcji kredytowej. Rząd rozważa wielką operację ratunkową wobec banków, ale decyzji w tej sprawie oczekuje się najwcześniej pod koniec lata. W dodatku zawsze obecne jest „rosyjskie ryzyko”. Norweskiemu Telenorowi ciągle zagraża przymusowa sprzedaż wartych 2 mld dol. udziałów w firmie telekomunikacyjnej Vimpelcom; zniechęcona korupcją szwedzka Ikea zawiesiła nowe inwestycje w Rosji. Dopóki Rosja nie załatwi tych (i innych) problemów, dopóty istnieje ryzyko, że z grupy BRIC jeden kraj wypadnie.
Reklama