Na rynek trafił całkiem niezły zestaw danych makro. Raport o tygodniowej zmianie sytuacji na rynkach kredytów hipotecznych był dla byków korzystny. Dowiedzieliśmy się też, że inflacja CPI w czerwcu wzrosła nieco mocniej niż oczekiwano (przede wszystkim z powodu wzrostu cen paliw). W stosunku do zeszłego roku spadła jednak o 1,4 procent, czyli najmocniej od stycznia 1950 roku. Zaskakująco mocny był wzrost indeksu NY Empire State – do poziomu najwyższego od roku (oczekiwano wzrostu do minus 5 pkt.). Dane o produkcji przemysłowej były neutralne. Co prawda spadła mniej niż oczekiwano (0,4 proc., a nie 0,5 proc.), ale jednak spadła.

Na dwie godziny przed końcem sesji pojawił się protokół z ostatniego posiedzenia FOMC. W normalnej sytuacji nie wzbudziłby on większego zainteresowania, ale tym razem Fed opublikował też prognozy odnośnie inflacji, dynamiki zmian PKB i bezrobocia. Takie prognozy Fed publikuje co trzy miesiące, więc mają one sporą wagę. Ten materiał też pomógł bykom. Jedynym minusem było to, że Fed podniósł prognozę stopy bezrobocia (na 9,8 – 10,1 proc. z 9,2 – 9,6 proc.). Podniósł jednak prognozy odnośnie PKB. Ponieważ pierwsze półrocze było lepsze od oczekiwań to teraz bankierzy spodziewają się spadku PKB w tym roku o 1 – 1,5 proc. (w kwietniu oczekiwali spadku o 1,3 – 2 proc.). Inflacja ma wzrosnąć o 1 – 1,4 proc. (wcześniej oczekiwano 0,6 – 0,9 proc.). To jest pierwszy przypadek od roku, kiedy to Fed podwyższa, a nie obniża prognozy. Poza tym bankierzy stwierdzili, że mimo słabości gospodarki oczekują w drugiej połowie roku nadejścia ożywienia.

Po takim zestawie informacji, przy mocno rosnących cenach surowców, reakcja Wall Street mogła być tylko jedna: kupuj!. Indeksy od początku sesji wystrzeliły i bez przerwy zwiększały skalę zwyżki. Jesteśmy już znowu blisko tak bardzo bronionego przez niedźwiedzie poziomu w okolicach 945 pkt. Dopiero jego przełamanie otwierałoby drogę dalszym, bardzo silnym zwyżkom. Rynek powinien się jednak jeszcze tego oporu bać – sezon raportów dopiero się przecież rozpoczął. Dlatego też pod byle pretekstem oczekuję teraz korekty.

Na GPW raport Intela i wtorkowa sesja w USA bardzo się spodobały inwestorom. Bykom pomagały też rosnące indeksy na innych giełdach europejskich. WIG20 przekroczył 1.900 pkt., ale po godzinie 11.00 indeksy załamały się. Winą obarcza się spadek ceny akcji PKN Orlen, ale nie do końca jest to prawda. Owszem, przyjęcie przez WZA możliwości ograniczenia prawa głosu do 10 proc. wobec akcjonariuszy powiązanych, jeżeli zachodzi wobec nich podejrzenie kumulacji głosów w ramach zgrupowania bardzo się rynkowi nie spodobało (uniemożliwia walkę o przejęcie PKN), ale spadek ceny akcji odjął od wartości WIG20 około 6 punktów, a przecież indeks stracił na tym ruchu punktów 30.

Reklama

Jak więc widać PKN dał sygnał, ale tak naprawdę rynek wystraszył się tego, że miałby niedługo atakować 1.920 pkt., a to jest przecież bardzo poważny opór. Pojawiła się na przykład bardzo normalna chęć zrealizowania części zysków w sektorze bankowym, który też niedźwiedziom pomagał. To cofnięcie nie miało nic wspólnego z sytuacją na świecie – ona się bez przerwy poprawiała. W niczym nie zmieniła sytuacji pierwsza partia amerykańskich danych makro. Dopiero tuż przed rozpoczęciem sesji w USA byki zabrały się do pracy i indeksy zaczęły szybko rosnąć, a fixing postawił kropkę nad i – sesja zakończyła się wzrostem WIG20 do sesyjnego maksimum. Obrót zdecydowanie potwierdził kierunek indeksów. Ten wzrost umocnił sygnał kupna i jednocześnie zwiększył prawdopodobieństwa zakończenia korekty. Skończyłaby się ona definitywnie, gdyby indeks pokonał 2.041 pkt. Wtedy czekalibyśmy na ruch do 2.600 pkt.