„Wysiłki zmierzające do związania państw ze sobą mogą zamiast tego doprowadzić do wzrostu tarć między nimi. Jeżeli tak, całe wydarzenie będzie wyczerpywało klasyczną definicję tragedii: hubris (arogancja), ate (głupota), nemesis (zniszczenie)”. Tak w grudniu 1991 r. zakończyłem artykuł na temat pośpiechu, w jakim tworzona była unia monetarna. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo europejskiej elicie zależy na sukcesie projektu europejskiego. Jednak kryzys jest głęboki – dla strefy euro, Unii Europejskiej i dla świata. Decyzja Rady Europejskiej z zeszłego tygodnia nie jest rozwiązaniem, a jedynie mydleniem oczu.

Dla kogo ta pomoc

Bezpośrednim wyzwaniem jest Grecja. W związku z tym szefowie rządów zdecydowali, że „w ramach pakietu obejmującego znaczące finansowanie ze strony MFW i Europy członkowie strefy euro są gotowi do udzielenia skoordynowanych pożyczek bilateralnych”. Dalej czytamy jednak: „Decyzja o wydatkowaniu (...) będzie podejmowana jednogłośnie przez państwa członkowskie strefy euro, w oparciu o ocenę Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego (...). Celem tego mechanizmu nie będzie zapewnienie finansowania po średnim oprocentowaniu obowiązującym w strefie euro, ale mobilizacja do powrotu na rynki finansowe tak szybko, jak to możliwe”.
Niemcy dopięły swego. Ale taki wynik nie spodobał się między innymi we Francji i w EBC, który nie chce, by fundusz mieszał się do polityki monetarnej. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy musi z przerażeniem patrzeć na interwencję waszyngtońskiej instytucji, kierowanej przez Dominique’a Straussa-Kahna, potencjalnie groźnego konkurenta w wyborach prezydenckich. Błędem byłoby jednak twierdzić, że to zwycięstwo MFW czy Niemiec. Cała operacja wydaje się bowiem niewykonalna.
Reklama
Po pierwsze, czy miałby to być program MFW, czy UE? Co się stanie, jeżeli MFW nie zgodzi się z Komisją? Takie nieporozumienia są prawdopodobne. Zaostrzenie polityki fiskalnej, uzgodnione przez Grecję na poziomie 10 proc. PKB w ciągu trzech lat, wydaje się niewykonalne, biorąc pod uwagę brak polityki monetarnej czy elastyczności kursowej. Być może żaden program nie odniósłby sukcesu, zważywszy na niekorzystne warunki wyjściowe.
Po drugie, jakie są szanse, że strefa euro jednogłośnie poprze program MFW?
I wreszcie, dlaczego ta planowana pomoc miałaby rzeczywiście pomóc? Palącym problemem Grecji są wysokie odsetki, jakie płaci ona od swojego długu. Zaoferowanie płynności po zaporowych kosztach w sytuacji, w której Grecja nie ma dostępu do rynku, pogłębi problem jej wypłacalności. Co więcej, w momencie gdy pomoc ta zostałaby zaoferowana, byłoby już dużo za późno.
Jednym problemem jest niechęć do zaakceptowania upadłości. Ważniejsze jest to, że Niemcy mają błędną wizję funkcjonowania strefy euro.

Problemy na peryferiach

Herman Van Rompuy, prezydent Rady Europejskiej, stwierdził: „Mamy nadzieję, że uspokoiliśmy wszystkich posiadaczy greckich obligacji, iż strefa euro nigdy nie pozwoli Grecji upaść”. Istnieją tylko dwa sposoby na dotrzymanie tego zobowiązania: albo państwa członkowskie zaczną sobie wypisywać czek in blanco, albo przejmą odpowiedzialność za finanse publiczne – a zatem za rządy – zbłąkanych członków. Na pierwsze nigdy nie zgodzą się Niemcy, na drugie nigdy nie pozwoli polityka, szczególnie w dużych krajach.
Zeszłotygodniowe oświadczenie głosi również, że „obecna sytuacja pokazuje potrzebę wzmocnienia i uzupełnienia istniejącej struktury, w celu zapewnienia fiskalnej stabilności strefy euro i usprawnienia jej działania w czasach kryzysu. W przyszłości monitorowanie zagrożeń ekonomicznych i budżetowych oraz instrumenty służące ich zapobieganiu, w tym procedura nadmiernego deficytu, muszą zostać wzmocnione”.
Za rozumowaniem tym stoi idea, że pogorszenie sytuacji fiskalnej w krajach peryferyjnych to wynik braku dyscypliny fiskalnej. To prawda w przypadku Grecji i do pewnego stopnia Portugalii. Jednak Irlandia i Hiszpania wydawały się mieć wyjątkowo stabilną pozycję fiskalną. Ich słabość leżała w deficycie finansowym sektora prywatnego. Dopiero gdy sektor prywatny dokonał korekty po kryzysie finansowym, deficyt fiskalny się pogłębił. Ponieważ problem leżał w sektorze prywatnym, a nie publicznym, to jego monitorowaniem trzeba się zająć.

Przyczyny katastrofy

Jednak bańki spekulacyjne i ekspansja kredytowa sektora prywatnego na peryferiach stanowiły lustrzane odbicie braku wzrostu realnego popytu w twardym jądrze strefy euro. Polityka monetarna EBC stworzyła mniej lub bardziej adekwatne tempo ekspansji ogólnego popytu w strefie euro. Jeżeli więc pytamy o przyczynę fiskalnej katastrofy, musimy zdać sobie sprawę, że jest ona rezultatem polegania na akomodatywnej polityce monetarnej, prowadzonej, by zrównoważyć rachityczny wzrost popytu w najważniejszych krajach strefy euro.
Dyskusja o wewnętrznym popycie i nierównowagach w strefie euro nie podoba się niemieckim decydentom. Tak długo, jak to się nie zmieni, perspektywa „poprawy koordynacji ekonomicznej” jest zerowa. Co gorsza, Niemcy chciałyby, żeby ich partnerzy mocno ograniczyli swoje deficyty. Strefa euro znajdzie się wtedy na najlepszej drodze, by stać się jednymi wielkimi Niemcami, z chronicznie słabym popytem wewnętrznym. Niemcy i podobne gospodarki mogą znaleźć sposób na wyjście z kryzysu przez zwiększenie eksportu. Dla strukturalnie słabszych partnerów oznacza to lata stagnacji.
Nie ma łatwego sposobu na rozwiązanie greckiego kryzysu. Strefa euro nie będzie funkcjonować jednak według niemieckiego widzimisię. Może się zgermanizować, jedynie eksportując wielkie nadwyżki podaży albo wpychając znaczną część swoich członków w zapaść, albo jedno i drugie. Niemcy mogą być Niemcami, ponieważ inni nimi nie są. Niemcy mogą dopiąć swego na krótką metę, ale strefa euro nie odniesie sukcesu, stosując ich recepty.