Wystarczy bowiem, żeby grecki rząd ugiął się pod naciskiem protestujących z coraz większym ogniem przeciw planowanym oszczędnościom budżetowym i podwyżkom podatków obywateli, a kolejne transze pakietu pomocowego przestaną płynąć i roztrzaskanie się przez Grecję o mur bankructwa będzie już o włos.

Tymczasem wczoraj – w momencie, gdy na ulicach Aten i innych greckich miast wciąż trwały zamieszki przeciw rządowym oszczędnościom – pojawiła się informacja, że nowy węgierski rząd Viktora Orbana, który po ostatnich wyborach ma miażdżącą przewagę nad opozycją i pełną swobodę w reformowaniu kraju, nadal mocno popiera wejście Węgier do strefy euro.

Warto przyjrzeć się uważnie argumentom Węgrów. „Pragniemy integracji europejskiej silniejszej i głębszej, a wejście do strefy euro może nam pomóc osiągnąć ten cel” - powiedział desygnowany w nowym rządzie na ministra spraw zagranicznych Janos Martonyi w wywiadzie dla gazety ekonomicznej "Vilaggazdasag".

A zatem nie argumenty ekonomiczne, lecz polityczne są dla węgierskich polityków najpoważniejszą przesłanką przemawiającą za przyjęciem wspólnej waluty. Mamy zatem kolejny, wymowny zwłaszcza w obliczu obecnego greckiego kryzysu, dowód na to, że euro jest mimo zapewnień wielu ekonomistów przede wszystkim projektem politycznym, a nie gospodarczym.

Reklama

Oczywiście – integracja europejska jest pewną wartością – nie sposób jednak nie postawić pytania: czy dla pogłębienia przyjaźni z solidnym Hansem warto narażać się na konieczność wielomilionowego dotowania leniwego Stavrosa?