Paradoksalnie Berlin i Paryż skorzystały na tym, że po panicznej ucieczce od obligacji emitowanych przez Ateny, Madryt czy Lizbonę rynki rzuciły się na – bezpieczne ich zdaniem – papiery najważniejszych unijnych gospodarek.
Jeszcze rok temu Berlin, wypuszczając na rynek pięcioletnie obligacje rządowe, musiał oferować za nie inwestorom gwarantowany zysk w wysokości 2,85 proc. We wrześniu, gdy wybuchł grecki kryzys zadłużeniowy, oprocentowanie spadło do 2,54. Dziś wynosi już tylko 1,43 proc. Rekordy popularności biją też dwu- i dziesięcioletnie obligacje Republiki Federalnej. Tylko nieco mniejsze zainteresowanie budzą papiery emitowane przez Paryż.
Niemiecki dziennik gospodarczy „Handelsblatt” wyliczył nawet, że dzięki poprawie warunków emisji obligacji niemiecki budżet zaoszczędził jak dotąd niebagatelną sumę 4 mld euro (ok. 600 mln euro rocznie). Oszczędności wynikają stąd, że w warunkach rozchwianego zaufania do euro Berlin czy Paryż mogą pożyczać na rynkach taniej niż przed kryzysem.
– Gdy robi się gorąco, inwestorzy uciekają tam, gdzie jest bezpiecznie. Wygrywają na tym zazwyczaj duże gospodarki, takie jak Francja czy Niemcy, bo ich oferta jest po prostu większa niż mniejszych, choć równie bezpiecznych gospodarek, jak Holandia czy Finlandia – tłumaczy „DGP” Michael Schroeder, szef wydziału rynków finansowych Centrum Europejskich Badań Gospodarczych w Mannheim.
Reklama
Niemieckie ministerstwo finansów robi jednak wszystko, by nie chwalić się niespodziewanym zyskiem.
– Gdyby nie kryzys, części tych długów, na których rzekomo zarabiamy, nie musielibyśmy w ogóle zaciągać – przekonywał niedawno rzecznik resortu. Niemcy przypominają też, że to oni ponoszą zdecydowanie największe (122 mld euro) koszty planu ratunkowego dla zadłużonych krajów południa Europy - pisze Dziennik Gazeta Prawna.
ikona lupy />
Szef Bundesbanku Axel Weber nie chwali się zyskami Fot. AFP / DGP