Handel narkotykami jest jednym z najważniejszych i najstabilniejszych źródeł dochodu gospodarki Meksyku. Dzięki pieniądzom zarabianym na przemycie funkcjonują tysiące legalnych przedsiębiorstw. Urzędnicy nie mówią tego głośno, ale nieoficjalnie przyznają, że odcięcie kraju od zysków z nielegalnego handlu oznaczałoby gospodarczą katastrofę.
Zaciekła walka w z narkokartelami godzi tak naprawdę w wierzchołek, nie tykając nawet podstaw góry lodowej. Państwo i narkotyki splotły się bowiem tak ściśle, że bez przeorania struktur władzy nie uda się rozbić narkotykowego eldorado.

>>> Polecamy: Narkotykowe gangi rujnują turystyczny biznes w Meksyku

– Pieniądze z handlu narkotykami zasilają dosłownie każdą dziedzinę gospodarki. Około 20 proc. wszystkich legalnie działających przedsiębiorstw jest uzależnionych od narcos – mówi „DGP” Edgardo Buscaglia, ekspert ds. przestępczości zorganizowanej z Uniwersytetu Technicznego z miasta Meksyk. – W tym momencie ciężko sobie wyobrazić, żeby miało nastąpić oddzielenie gospodarki legalnej od przestępczej – dodaje.
Reklama
Sam handel narkotyków przynosi Meksykowi około 50 mld dol. Rocznie. To więcej niż eksport największego (oficjalnie) bogactwa naturalnego kraju – ropy naftowej. Zyski z przemytu narkotyków stanowią ekwiwalent około 5 proc. wartości PKB.
Rzeczywiste zyski generowane przez nielegalną działalność karteli są jednak większe. Nie ograniczają się tylko do handlu kokainą czy marihuaną. Korzystając z doświadczenia i umiejętności zdobytych w jednym sektorze, narcos zazwyczaj przejmują wszelkie inne dostępne źródła nielegalnych zysków.
Familia Michoacana, nieduży kartel z wybrzeża Pacyfiku, oprócz produkcji metamfetaminy i uprawy konopi indyjskich kontroluje na swoim terenie także prostytucję, rekiet i handel pirackimi programami. Robi to zupełnie jawnie. Na płytach pochodzących z „wytwórni” Familii umieszczane jest logo „FM”.
Z kolei niektóre komórki Los Zetas, kartelu znad Zatoki Meksykańskiej, specjalizują się w porwaniach. Najgłośniejsze uprowadzenia biznesmenów w mieście Meksyk to właśnie ich dzieła. Kilkanaście dni temu został porwany Fernando Azcarraga Lopez, były burmistrz miasta Tampico, a prywatnie kuzyn szefa giganta medialnego Televisa, który jest największym na świecie producentem programów hiszpańskojęzycznych. Po wpłaceniu okupu wrócił do domu. Odzyskanie wolności kosztowało go według niepotwierdzonych informacji 700 tys. dol. Policja nie ma wątpliwości, że za porwaniem stali Los Zetas.
Kidnaping to jednak nie tylko zmora biznesmenów i polityków. Kartele odkryły, że porwania zwykłych ludzi na masową skalę mogą też przynosić gigantyczne zyski. A przy tym są znacznie bezpieczniejsze, bo nie ryzykuje się starcia z ochroną. Codziennie w Meksyku znika około 80 osób, większość z nich to przedstawiciele klasy średniej, a nawet biedoty. Według przybliżonych szacunków roczne zyski z porwań mogą sięgać nawet 2 mld dol.

Przedsiębiorstwo wielobranżowe

Kolejny interes karteli to przerzucanie emigrantów. Transport jednej osoby przez granicę kosztuje od 3 do 6 tys. dol. Według rządowych statystyk USA przez meksykańską granicę trafia do Stanów Zjednoczonych ponad 350 tys. nielegalnych imigrantów rocznie. Główna zaleta tego zajęcia polega na tym, że nawet jeśli „firma” nie wywiąże się z umowy, to „klienci” nie zgłaszają reklamacji. Ich ciała znajduje się później w płytkich masowych grobach.
Niektóre kartele wreszcie, zwłaszcza Cartel del Golfo, specjalizują się w kradzieży ropy naftowej z państwowych rurociągów. Na akcję gangsterzy zabierają fachowców, którzy pilnują, żeby ciśnienie w rurach nie spadło, i potrafią obsługiwać skomplikowane zawory. W ubiegłym roku państwowy gigant Pemex stracił w ten sposób prawie miliard dolarów.
Część zdobytych w ten sposób pieniędzy trafia na prywatne konta gangsterów, część jest inwestowana w rozwój narkobiznesu i innych gałęzi podziemnej gospodarki. Ogromna większość zasila jednak zupełnie legalnie działające przedsiębiorstwa.
– Meksyk jest przesycony tymi pieniędzmi. Od śnieżnobiałych plaż Cancun, przez niebezpieczne miasta na północy, poeleganckie rezydencje na przedmieściach miasta Meksyk: pieniądze z handlu narkotykami są dosłownie wszędzie – mówi nam Bernardo Gonzalez Arechiga, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Monterrey. – I paradoksalnie w ogromnym stopniu przyczyniają się do tworzenia nowych miejsc pracy i podnoszenia poziomu życia – dodaje. Gdyby nagle odciąć dopływ narkodolarów do meksykańskiej gospodarki ,z dnia na dzień pracę mogłoby stracić nawet 10 mln osób.
W 2008 roku na czołówki meksykańskich dzienników trafiło miasteczko Zapopan. Tym razem nie ze względu na kolejny cud dokonany za pośrednictwem znanego w całym Meksyku obrazu Matki Boskiej. W 26-tysięcznej miejscowości od kilku lat funkcjonowała fabryka leków Grupo Collins. W miasteczku nie było prawdopodobnie rodziny, z której chociaż jedna osoba nie pracowałaby w tym przedsiębiorstwie. Grupo Collins cieszyła się nieposzlakowaną opinią: oprócz dość wysokich płac zapewniała znakomite warunki socjalne. Okazało się jednak, że oprócz legalnej produkcji zajmowała się też praniem pieniędzy dla kartelu Colima i dostarczała do jego laboratoriów składniki potrzebne przy produkcji metamfetaminy.
Na liście amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości, na której umieszczane są przedsiębiorstwa kontrolowane przez narcos, znajdują się hotele, salony odnowy biologicznej, kluby jeździeckie, salony samochodowe, ekskluzywne restauracje, siłownie, stacje benzynowe i banki. Według niektórych analityków sektor bankowy Meksyku względnie łagodnie zniósł światowy kryzys finansowy właśnie dzięki kontom z narkodolarami.
Przywódcy karteli doskonale zdają sobie sprawę, że prowadząc tak ryzykowne interesy, muszą się zabezpieczyć przed wszystkimi potencjalnymi niebezpieczeństwami. – Narcos zapewniają sobie przychylność albo posłuszeństwo władzy, wierność najbliższych współpracowników i szacunek zwykłych ludzi, wśród których żyją. To klucz do przetrwania – mówi nam Maria de la Luz Carrasco, dziennikarka śledcza z dziennika „El Universal”. – Metoda na osiągnięcie celu jest prosta: należy kierować się zasadą „plata o plomo” (forsa albo ołów) – dodaje.
Dwa lata temu burmistrz i władze miasta Tancitaro w stanie Michoacan dostały dość typową w warunkach Meksyku propozycję: kilkaset tysięcy dolarów w zamian za zdymisjonowanie kilku oficerów i funkcjonariuszy policji. Przez cztery miesiące urzędnicy opierali się mimo coraz bardziej natarczywych propozycji, szantażu, gróźb i ostrzegawczych morderstw. Wreszcie w grudniu 2008 roku gangsterzy porwali rodziców burmistrza i jednego z radnych. Następnego dnia wszystkie osoby należące do władz miasta podały się do dymisji. A wraz z nimi 60 policjantów. Teraz kartele już nie składają propozycji, od razu zabijają. 9 września wyeliminowały burmistrza miasteczka El Naranjo, który zdecydował się im oprzeć, w połowie sierpnia – burmistrza Santiagio.
Do tej pory kartelom udało się w mniej lub bardziej bezwzględny sposób całkowicie przejąć kontrolę nad władzami 195 miast. Według najnowszego rządowego raportu kartele mają wpływy we władzach 71 proc. rad miejskich. Paradoksalnie gangsterzy często lepiej wypełniają obowiązki administracji i policji i cieszą się sympatią ludności. Czego nie można powiedzieć o przedstawicielach legalnych władz.

Mafia charytatywna

Nic zresztą dziwnego, funkcjonariusze karteli zarabiają tyle, że nie ulegają pokusie korupcji i naprawdę zależy im na zachowaniu porządku tam, gdzie prowadzą interesy. Cartel del Golfo swoim pracownikom oprócz 3 tys. dol. miesięcznej pensji (średnia płaca w Meksyku to 500 dolarów) na początku kariery zapewnia płatny urlop w dowolnym miejscu na świecie i premie za dobrą pracę. W razie nagłej śmierci podczas wykonywania obowiązków służbowych bierze na siebie utrzymanie rodziny zmarłego.
Kartel z Sinaloa i Familia Michoacana przez wiele lat kładły jeszcze większy nacisk na relacje z ludźmi z najbliższego otoczenia. Przywódcy obu grup Joaquin „Chapo” Guzman i Nazario Moreno Gonzales przeznaczali ogromne sumy na cele charytatywne. W stanie Michoacan i Sinaloa za narkodolary powstało kilkadziesiąt szkół i szpitali dla najbiedniejszych. Oprócz tego ludzie Guzmana i Gonzalesa regularnie podczas fiest rozdawali uczestnikom zabawy pralki, telewizory, a nawet samochody. Efekt? Obaj gangsterzy są nieuchwytni dla policji. Prawdopodobnie ukrywają się w dzielnicach zamieszkanych przez biedotę, gdzie są uważani za Robin Hoodów i mogą być niemal stuprocentowo pewni, że ich nikt nie zdradzi. W ubiegłym roku przez stan Michoacan przetoczyły się nawet wielotysięczne demonstracje poparcia dla Gonzalesa.
Eksperci są zgodni: w tym momencie trudno sobie wyobrazić, by cokolwiek mogło zagrozić pozycji karteli w Meksyku. Tak naprawdę największym potencjalnym zagrożeniem są one same dla siebie. – Szacuje się, że wojna między kartelami kosztuje Meksyk około 1,2 proc. PKB rocznie. To wciąż dużo mniej niż zyski, jakie handel używkami przynosi dla kraju – mówi nam Edgardo Buscaglia. – Dopóki narkodolary będą w stanie pokrywać straty wynikające z odpływu inwestycji, dopóty narcos nie mają o co się martwić – dodaje.