Mimo początkowo niewielkich spadków, Wall Street bez wysiłku kontynuowała swój rajd, co pomogło także w dzisiejszych zwyżkach na rynkach azjatyckich. Wszystko kręci się wokół inflacji.

Inwestorzy w Warszawie mają prawo być skonfundowani wynikami wczorajszych notowań. Podczas gdy WIG20 zanotował najsilniejszy od pół roku spadek, który sprowadził indeks do najniższego zamknięcia od 30 listopada ub.r., reszta indeksów europejskich znajdowała się w o wiele lepszej kondycji, kontynuując zwyżkę lub utrzymując dotychczasowe zdobycze hossy.

W USA po krótkiej i płytkiej realizacji zysków, indeksy nadal rosły w czym pomagały dane o wzroście indeksu Fed Philly mocno powyżej oczekiwań, a dane o wzroście inflacji zostały odebrane jako korzystne dla rynku (szybszy wzrost cen co prawda wytrąca Fed argumenty w sprawie dalszego prowadzenia ultrałagodnej polityki pieniężnej, ale za to daje też powody do przenoszenia funduszy z rynku obligacji na giełdowych parkiet).

W Azji dziś rano oglądaliśmy kontynuację wzrostów, Nikkei wzrósł po raz piąty z kolei (choć tylko o 0,1 proc.), co ważne spadkową serię przełamał Kospi zyskując 1,8 proc., mocny był także Hang Seng (1,1 proc.). Shanghai Composite spadł natomiast o 0,9 proc.

Reklama

Po udanej obronie hossy w USA i silnych wzrostach na większości giełd azjatyckich, na Starym Kontynencie powinniśmy zobaczyć dziś dalsze wzrosty, a GPW powinna wziąć w nich udział odrabiając część wczorajszych strat. Zwłaszcza, że brakuje dziś publikacji, które potencjalnie mogłyby wywrzeć silnie negatywny wpływ na rynek. Co prawda GUS podaje dziś dane o dynamice produkcji przemysłowej, ale dane te rzadko przekładają się na decyzje inwestorów w Warszawie. Zresztą dane powinny być mocne, zwłaszcza z uwagi na niską bazę sprzed roku (po wyjątkowo mroźnym styczniu 2010 r.), więc mogą raczej sprzyjać odbiciu niż w nim przeszkadzać.

Wszystko to nie tłumaczy jednak jaskrawej słabości GPW wobec innych rynków, jaką widzieliśmy wczoraj. Przy spadkowej sesji wzrosły też obroty, choć obeszło się bez dramatycznych reakcji i fali paniki. Myślę, że możemy odnaleźć dwie przyczyny słabości rynku. Pierwsza z nich to opóźniona reakcja na dane o inflacji podane w środę (3,8 proc.). Inwestorzy - zwłaszcza zagraniczni - mogą obawiać się zacieśnienia polityki monetarnej i abstrahować od spodziewanego w tym kontekście umocnienia złotego. Na wielu rynkach wschodzących trwa podnoszenie stóp (w Wietnamie uczyniono to wczoraj), co z reguły odbija się na kondycji giełd (Chiny i Korea Południowa są tego najlepszym przykładem). Druga przyczyna ma mniejsze podstawy w bieżących danych.

Dokładnie dwa lata temu GPW rozpoczęła hossę, wyprzedzając o trzy tygodnie analogiczne wydarzenia na większości rynków rozwiniętych, choć działając także z dwu-, trzymiesięczym opóźnieniem wobec takich indeksów jak Bovespa, Hang Seng czy Kospi. Szczyt hossy w Brazylii i Hong Kongu wypadł w listopadzie 2011 r., a w Warszawie przed miesiącem - dwumiesięczne opóźnienie utrzymuje się. Można z tego wysnuć wniosek, że GPW podąża za innymi rynkami wschodzącymi, które znacznie bardziej przyciągają uwagę inwestorów międzynarodowych, natomiast wyprzedza zdarzenia na rynkach rozwiniętych. Wejście GPW w korektę oznaczałoby więc, że może się ona wkrótce rozpocząć także na głównych giełdach świata.

Dziś jednak - tak jak wskazano wyżej - zobaczymy zapewne odbicie, czemu będą sprzyjały także ostatnie wypowiedzi przedstawicieli rządu w sprawie OFE. "Reforma" nie tylko nie wejdzie w życie od 1 kwietnia, ale rozważane jest zwiększenie składek do OFE nawet do 5 proc., w dalszej perspektywie. Rynki oczywiście nie działają w aż takim horyzoncie, ale z pewnością nie są to informacje, które inwestorom mogą przeszkadzać. Jednak dopiero powrót WIG20 powyżej 2715 pkt (wczorajszego szczytu intra-day) pozwoliłby przyjąć ponownie nastawienie neutralne. Jeśli tak się nie stanie, odbicie może zostać wykorzystane do sprzedaży akcji przez część inwestorów.